Było sobie dwóch przedsiębiorców. Jeden działał na Słowacji, a drugi w Polsce. Obaj starali się o dotacje na nowe inwestycje z funduszy unijnych, obaj wygrali konkursy i obaj ruszyli z realizacją swoich projektów.
I w tym momencie ich drogi się rozeszły. Bo słowacki przedsiębiorca mógł śmiało ruszyć z planowanym od roku projektem, na który dostał pomoc publiczną. Polski przedsiębiorca już nie miał tak łatwo. Nie dość, że tak samo jak jego słowacki kolega myśli o kryzysie, który zwalił się mu na głowę, to jeszcze musi borykać się ze spadającym kursem złotego i kurczącą się wartością nabywczą jego dotacji. Za nim wystartuje z inwestycją, jest na gorszej pozycji. W takiej sytuacji truizmem jest nawoływanie do jak najszybszego wprowadzenia w Polsce euro. Raczej trzeba pomyśleć o protezie: albo pomagamy tym, którzy w dobie kryzysu chcą inwestować, albo czekamy, aż zrezygnują z dotacji i szukamy innych na ich miejsce.