Zamiast czekać na kolejne baterie patriotów, możemy mieć wszystkie osiem od razu. Dzięki specjalnym papierom dłużnym, które kupią instytucje finansowe, bardzo mocno pomagając rządowi
Zakup baterii patriotów to część największego programu modernizacji polskiej armii. Szacunki mówią, że system Wisła może kosztować ponad 50 mld zł. Tak wielkich wydatków na szeroko pojętą infrastrukturę państwo planuje w najbliższych latach więcej. 30–35 mld zł ma kosztować Centralny Port Komunikacyjny, od 30 do nawet 60 mld zł wydamy na przywrócenie żeglowności Wisły i Odry. Na realizację wszystkich projektów naraz nie wystarczy pieniędzy. Stąd pomysł, firmowany przez Giełdę Papierów Wartościowych, żeby uruchomić na szeroką skalę rynek obligacji infrastrukturalnych.
– Dzięki temu przyspieszymy rozwój gospodarczy, zaktywizujemy sektor bankowy, a dodatkowo wesprzemy rozwój rynku obligacji – mówi Marek Dietl, prezes GPW.
Jak miałyby takie obligacje wyglądać? Na przykład Ministerstwo Obrony Narodowej powołuje do życia fundusz. Ten sprzedaje obligacje. Za pozyskane pieniądze kupuje patrioty. I leasinguje je armii. Z płaconych przez wojsko rat fundusz stopniowo spłaca obligacje. Wykorzystanie tego mechanizmu w finansowaniu inwestycji zapowiedział już Marek Gróbarczyk, minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej.
Obligacje będą skierowane przede wszystkim do sektora bankowego i funduszy emerytalnych. Do ich kupowania zachęcałyby nieco wyższe dochody niż w przypadku obligacji skarbowych i porównywalny poziom bezpieczeństwa. Bo choć nie miałyby formalnych gwarancji państwa, żeby nie powiększać długu publicznego, to jednak płatności z budżetu gwarantowałyby ich spłatę.
– Gdyby tak jak w przypadku obligacji skarbowych banki dostały zachęty w postaci zwolnienia z podatku bankowego, to pewnie zdecydowałyby się na taką inwestycję – mówi Michał Konarski, analityk DM mBanku.
– Metoda będzie skuteczna tylko pod warunkiem, że nie będziemy wybierać inwestycji według klucza politycznego, ale ekonomicznego – ocenia Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Obligacje mają pomóc w finansowaniu wielkich inwestycji rozwojowych, które są jednym z priorytetów rządu PiS. Za pomysłem upowszechnienia takich papierów dłużnych stoi Giełda Papierów Wartościowych. Chciałaby, żeby to na jej parkiecie inwestorzy handlowali tego rodzaju instrumentami. Na GPW można kupować i sprzedawać papiery emitowane przez Skarb Państwa, przedsiębiorstwa i jednostki samorządu terytorialnego. Ale przychody GPW z tytułu obsługi obrotu nie są znaczące i od kilku lat utrzymują się na poziomie 10–12 mln zł. Na akcjach spółka zarabia ok. 10 razy więcej.
GIEŁDA PLANUJE WIĘCEJ ZARABIAĆ NA OBLIGACJACH
/
Dziennik Gazeta Prawna
– Brakuje nam segmentu obligacji o wysokiej jakości, z dobrą oceną ratingową, na którym o płynność rynku dbaliby animatorzy. Tę lukę mogłyby wypełnić obligacje infrastrukturalne. Przyciągnęlibyśmy inwestorów także z innych obszarów rynku dłużnego. Tego rodzaju obligacje mogłyby być zalążkiem rynku prime – wyjaśnia prezes GPW Marek Dietl.
Wsparcie giełdy deklaruje Bank Gospodarstwa Krajowego. Obydwie instytucje są kontrolowane przez państwo. BGK zarządza Krajowym Funduszem Drogowym, odpowiedzialnym za budowę dróg w Polsce. Pieniądze na ten cel pozyskuje m.in. poprzez emisję obligacji. To jedyne na polskim rynku instrumenty dłużne służące finansowaniu inwestycji infrastrukturalnych.
Ale nie wszędzie pomysł GPW budzi entuzjazm. Najwięcej wątpliwości ma Narodowy Bank Polski. Nowy rynek może mieć dużą jak na krajowe warunki skalę, rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych. Tylko wybudowanie Centralnego Portu Komunikacyjnego, który może zostać sfinansowany właśnie w ten sposób, ma kosztować 30–35 mld zł. Jednym z głównych nabywców obligacji mają być banki. Te na razie kupują chętnie zwłaszcza dług Skarbu Państwa, bo rządowe papiery dłużne są zwolnione z podatku od aktywów. Jeśli tak samo traktowane będą obligacje infrastrukturalne, a jeszcze dadzą wyższy dochód – banki będą skłonne je kupować. Chciałyby też, by w razie kłopotów z płynnością mogły wymienić nowe papiery na gotówkę w NBP. Na razie bank nie chce się zgodzić na takie rozwiązanie, postrzegając obligacje infrastrukturalne jako potencjalne zagrożenie dla systemu finansowego. Bo obligacje nie miałyby gwarancji Skarbu Państwa, ale ich emitentami byłyby kontrolowane przez państwo spółki, powołane do realizacji konkretnych projektów. Na przykład Ministerstwo Gospodarki Wodnej i Żeglugi Śródlądowej zamierza utworzyć fundusz rozwoju śródlądowych dróg wodnych. To ten podmiot będzie sprzedawał długoterminowe obligacje na sfinansowanie inwestycji. Za udostępnienie powstałych w ten sposób budowli otrzyma pieniądze z budżetu państwa i w ten sposób spłaci obligacje. Na nasze pytania w sprawie obligacji infrastrukturalnych NBP do zamknięcia numeru nie odpowiedział.
– Wykorzystanie różnego rodzaju wehikułów i instrumentów rynku kapitałowego to coraz silniejszy trend w finansowaniu inwestycji infrastrukturalnych. Widoczny w wielu krajach Europy. Przed nami dyskusja, jak to będzie wyglądało w Polsce – mówi Krzysztof Pietraszkiewicz. Prezes Związku Banków Polskich zaznacza, że banki tylko częściowo mogą być źródłem finansowania takich projektów.
Popyt na obligacje infrastrukturalne zgłaszać powinny w pierwszej kolejności firmy zarządzające programami emerytalnymi. Z planów GPW wynika, że będą dobrze pasowały do ich potrzeb – mają mieć długoterminowy charakter i stałe oprocentowanie.
– Obligacje infrastrukturalne znajdą się w kręgu zainteresowań funduszy emerytalnych. Pod warunkiem że będą dawały stały i relatywnie bezpieczny dochód – mówi Małgorzata Rusewicz, prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Od 2019 r. ruszyć mają Pracownicze Programy Kapitałowe, w których uczestniczyć będzie mogło ok. 11 mln pracujących Polaków. Na rynek kapitałowy trafi ok. 15 mld zł rocznie. A są jeszcze OFE, w których mamy zgromadzone 180 mld zł. Choć mają zostać zlikwidowane, to zapewne 75 proc. kapitału trafi na nasze prywatne konta. Co też będzie potencjalnym źródłem popytu na obligacje infrastrukturalne.