Nawet duże spółki, które mają już wdrożone systemy antykorupcyjne, nie są pewne, czy w razie kontroli CBA unikną sankcji finansowej.
Mapa korupcji 2016 / Dziennik Gazeta Prawna
Takie ryzyko płynie z projektu ustawy o jawności życia publicznego przygotowanego pod okiem ministra koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego. Zgodnie z aktualną, czwartą już wersją jego propozycji, średni i duzi przedsiębiorcy będą zobowiązani do opracowania i wdrożenia odpowiednich procedur antykorupcyjnych, których brak może skutkować nałożeniem sankcji finansowej w wysokości od 10 tys. do 10 mln zł. Aby wybronić się przed CBA, firmy będą musiały wykazać, że wprowadzone przez nie systemy spełniają kilka niedookreślonych warunków: muszą być stosowane w praktyce, a do tego nie mogą okazać się fasadowe bądź nieskuteczne. Co gorsza, wprawdzie projekt wymienia rodzaje wewnętrznych procedur, które firmy muszą wprowadzić – m.in. przygotowanie i wdrożenie rejestru prezentów i kodeksu antykorupcyjnego, który muszą podpisać wszyscy kontrahenci i pracownicy, czy informowanie zatrudnianych osób o przesłankach i karach za przestępstwa korupcyjne – ale są to tylko przykłady, a nie wyczerpująca lista.
Jedna czarna owca
Tymczasem środowiska biznesowe przekonują, że przecież nawet w firmach, które naśladują najlepsze wzorce wypracowane przez międzynarodowe organizacje i stowarzyszenia branżowe, może zdarzyć się czarna owca. Przepisy są sformułowane na tyle mgliście, że trudno przesądzić, jakie programy antykorupcyjne mogą być zakwalifikowane jako niewystarczające. – Czy jeśli osoba pracująca na linii produkcyjnej nie zapoznała się z zasadami odpowiedzialności karnej za korupcję, to można mówić o niedziałającym systemie? Co z przypadkami, gdy pracownik dostanie zwrot wydatków służbowych z tytułu fikcyjnej lub zawyżonej faktury z restauracji, a uzyskane pieniądze wykorzysta na łapówkę? Nawet jeśli firma ma dobre procedury kontrolingowe, nie jest w stanie weryfikować każdego dokumentu, szczególnie gdy mówimy o dużych przedsiębiorstwach, które mają tysiące pracowników – zwraca uwagę Mariusz Witalis, partner kierujący działem zarządzania ryzykiem nadużyć EY w Europie Środkowo-Wschodniej. Podkreśla też, że pojawiające się w ostatnich dekadach na świecie wytyczne dotyczące systemów compliance czy nowa antykorupcyjna norma ISO nie są ani tożsame z przepisami ustawy jawnościowej, ani wiążące dla CBA.
W sytuacji niepewności są nie tylko polskie przedsiębiorstwa, które jeszcze nie opracowały własnych regulaminów i polityk eliminowania ryzyka, lecz także spółki będące częścią zagranicznych grup kapitałowych. Dotyczy to nawet firm należących do grup francuskich, które od zeszłego roku objęte są wymogami ustawy o zwalczaniu korupcji i przejrzystości prowadzenia biznesu (tzw. Sapin II).
Francuskie standardy
Podobnie jak polski projekt, francuskie przepisy zmuszają rodzime przedsiębiorstwa do wdrożenia adekwatnych programów antykorupcyjnych (z tym że tylko te zatrudniające powyżej 500 osób i osiągające roczny obrót minimum 100 mln euro). Ale dodatkowo francuska ustawa przewiduje utworzenie agencji uprawnionej m.in. do przeprowadzania audytu w firmach. Na podstawie jego wyników kontrolerzy mają formułować konkretne zalecenia dotyczące poprawy skuteczności procedur. – Ustawa francuska jest bardzo restrykcyjna, ale niektóre jej aspekty są uregulowane inaczej niż w projekcie o jawności życia publicznego – podkreślał na ubiegłotygodniowej konferencji organizowanej przez Instytut Compliance Michał Rypiński, dyrektor do spraw prawnych w Michelin Polska. Pojawiały się więc wątpliwości, czy spełnienie wymogów francuskich przepisów byłoby adekwatnym standardem z perspektywy CBA, np. w kwestii informowania osób zatrudnianych oraz partnerów biznesowych o stosowanych procedurach. – W zeszłym roku rozesłaliśmy kodeks etyczny i antykorupcyjny wszystkim naszym pracownikom i kontrahentom. Tych podmiotów jest bardzo dużo. I pytanie: czy teraz będziemy musieli zbierać podpisy od wszystkich kontrahentów? – pyta Michał Rypiński.
Podobne zastrzeżenia wzbudza wymóg umieszczania we wszystkich kontraktach klauzul antykorupcyjnych. – A co jeśli druga strona odmówi podpisania umowy z takim zapisem, a my nie mamy możliwości współpracy z innym podmiotem? Czy sam fakt, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby takie klauzule zawrzeć w umowie, wystarczy? – zastanawia się Mariusz Witalis z EY.
Kogo szkolić
Kolejny problem praktyczny to sposób informowania personelu o zasadach odpowiedzialności za korupcję. – Uznaliśmy za celowe przeszkolenie kadry menedżerskiej, czyli ok. 10 proc. przedsiębiorstwa. Czy teraz mamy zejść poziom niżej i szkolić wszystkich pracowników, czy też to, co przekazali im przełożeni, jest wystarczające? – mówił Michał Rypiński z Michelin Polska.
– Możliwe, że obowiązek informowania pracowników o procedurach i odpowiedzialności za przestępstwa korupcyjne przełoży się na kolejny formularz, będący załącznikiem do umowy o pracę. Nie wiem tylko, czy o to w tym wszystkim chodzi. Czy musimy zrównywać osobę pracującą na stanowisku produkcyjnym z dyrektorem ds. sprzedaży, gdzie ryzyka korupcyjne rzeczywiście występują? W tym drugim przypadku potrzebne jest dobre szkolenie, które poinformuje nie tylko o przepisach, ale o tym, co konkretnie trzeba zrobić, żeby takich sytuacji uniknąć – zapewnia Mariusz Witalis z EY.
Niepewność przedsiębiorców podsyca to, że po paru rundach konsultacji i licznych korektach projektu nadal nie wiadomo, kiedy i w jakiej formie trafi on do Stałego Komitetu Rady Ministrów. Z informacji DGP wynika, że ustalony w styczniu termin został anulowany, a nowego już nie wyznaczono (m.in. z powodu napływających wciąż uwag). Tym samym nie ma już szans, aby przepisy – zgodnie z początkowymi ustaleniami – zaczęły obowiązywać od 1 marca. Nieoficjalnie słyszymy też, że w kancelarii premiera, gdzie powstał projekt, nie ma już wielkiej determinacji, aby szybko wszedł w życie.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach