Po co nam zagraniczne misje wojskowe? Musimy udowodnić, że nie tylko zabiegamy o wschodnią flankę NATO, ale też interesujemy się bezpieczeństwem sojuszników w innych częściach świata – mówi Szymon Hatłas.
Polska jednostka Xawery Czernicki przez pół roku będzie na Morzu Śródziemnym okrętem flagowym jednego z natowskich zespołów przeciwminowych. Niedawno swoją misję skończył z kolei ORP Kościuszko. Co Polsce daje udział w zagranicznych misjach wojskowych?
Misja ORP Kościuszko na Morzu Śródziemnym była pierwszym przemyślanym politycznym użyciem okrętu przez Polskę od 1932 r., kiedy to podczas kryzysu gdańskiego polskich interesów w Wolnym Mieście Gdańsku bronił z pozytywnym skutkiem ORP Wicher. Misja Kościuszki wzmocniła nasz głos podczas szczytu NATO w Warszawie, gdzie Polska, zabiegając o wzmocnienie wschodniej flanki NATO, sama zadbała o bezpieczeństwo na południowych rubieżach Sojuszu.
Szymon Hatłas, członek Rady Budowy Okrętów w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, sekretarz Zespołu ds. Strategicznej Koncepcji Bezpieczeństwa Morskiego RP przy BBN, doktorant w Akademii Sztuki Wojennej / Dziennik Gazeta Prawna
W wypadku Czernickiego zespół przeciwminowy ma umożliwić operowanie zespołom bojowym NATO na Morzu Śródziemnym. To zespół zabezpieczenia. Korzyści dla Polski jest kilka. Po pierwsze, zyskujemy doświadczenie operacyjne, które będzie niezbędne w razie ewentualnych operacji na Bałtyku. To będą ci sami ludzie, te same procedury, te same okręty. Wysłanie okrętu na Morze Śródziemne to wzmacnianie naszych zdolności obronnych, a nie jak się pozornie wydaje, ich osłabianie.
A co zyskujemy na poziomie politycznym i dyplomatycznym?
Podstawową funkcją Marynarki Wojennej na co dzień powinna być dyplomacja morska, czyli prowadzenie wszelkich działań poniżej progu wojny. Udało się zachęcić MSZ, by w czasie tej misji wykorzystać nasz okręt do współdziałania z placówkami dyplomatycznymi. Wizyty w portach będą z nimi koordynowane. To będzie z jednej strony integracja Polonii, z drugiej spotkania z oficjelami danego kraju. Czasem nawet na szczeblu ministerialnym. W ten sposób budujemy relacje z państwami w regionie, gdzie przebywa nasz okręt. Bardzo ważne, że to jest okręt flagowy – to na niego spłynie splendor całego zespołu.
Udział w misjach buduje wiarygodność sojuszniczą Polski. To bardzo dobrze, że odchodzimy od mentalności Kalego, że to wszyscy mają nas bronić na flance wschodniej, a nas nic poza tym nie interesuje. Wysyłając wojsko na południową flankę, pokazujemy innym, że pomagamy naszym partnerom w rozwiązywaniu ich problemów, a nie myślimy tylko o swoich. Jeśli działamy na akwenach pozabałtyckich, podkreślamy, że nie zostawiamy państw sojuszniczych – choćby z basenu Morza Śródziemnego – w potrzebie. To jest jasne pokazanie, że Polska nie jest wyłącznie konsumentem bezpieczeństwa, ale także jego dawcą.
To wszystko brzmi pięknie, ale jakie są konkretne korzyści z tego, że w Afganistanie zginęło kilkudziesięciu Polaków i na naszą obecność w tym kraju wydaliśmy 6 mld zł? Dziś tam dalej trwa wojna, a my nie mamy nawet swojej ambasady w Kabulu. Jakie są korzyści z tego, że nasze cztery F-16 są obecnie w Kuwejcie?
Misje w Iraku i Afganistanie były bardzo kosztowne. Pod każdym względem. Zarówno jeśli chodzi o sprzęt, jak i straty w ludziach. Ale zbudowaliśmy wiarygodną pozycję u sojuszników. Z drugiej strony przewinęło się przez te kontyngenty kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ci ludzie byli na prawdziwej wojnie, umieją działać w warunkach stresu bojowego. Przystosowaliśmy nasze procedury i przede wszystkim sprzęt do współczesnego pola walki. To było praktyczne porzucenie procedur Układu Warszawskiego. Te operacje pokazały, że żyjemy już w innym, bardziej dynamicznym świecie i umiemy się do tego dostosować.
Z kolei misja samolotów F-16 jest obecnie bardzo dobrze odbierana przez sojuszników. W skali wydatków naszych Sił Zbrojnych to jest promil, a siła i wydźwięk są ogromne. To bardzo dobry sposób wydawania pieniędzy.
Stać nas na to?
Jeśli chodzi o okręty, to różnica w kosztach pomiędzy cumowaniem w porcie a pływaniem wynosi zaledwie kilkadziesiąt procent. Taka misja to koszt od kilku do kilkunastu milionów złotych. Niedawna misja ORP Kościuszko na morzach Śródziemnym i Czarnym to było ponad dwieście artykułów w prasie zagranicznej. Nikt nam nie zrobi takiej reklamy. Tak się buduje pozytywny wizerunek Polski.
Tajemnicą poliszynela jest, że Polska w walce o niestałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ używa jako argumentu powrotu do udziału w misjach wojskowych tej organizacji.
Błędem była nasza rezygnacja z obecności na Wzgórzach Golan. Tym bardziej że duża część tych kosztów jest zwracana. W przypadku powrotu do tych misji Polska powinna zadeklarować okręt do UNIFIL Marine Task Force, jedynej obecnie operacji morskiej ONZ, która odbywa się u wybrzeży Libanu. Za misjami morskimi, poza tym że są tańsze niż lądowe, przemawia także to, że personel jest znacznie bezpieczniejszy niż w czasie tych drugich. A efekt polityczny jest podobny.