Procesu, który prawdopodobnie już się rozpoczął, nie da się zatrzymać. Chyba, że odejdziemy od reguł demokracji i bardziej zdyscyplinujemy europejskich polityków. A to przecież jest mało realne.

Niezależnie od faktu, że hiszpański rząd wystąpił w sobotę z oficjalną prośbą o przyznanie międzynarodowego wsparcia na ratowanie lokalnych banków, jest niemalże oczywiste, iż na tym się nie skończy. Bagaż złych długów będzie narastał, gdyż recesja w hiszpańskiej gospodarce będzie się pogłębiać, a kolejnym problemem staną się finanse tamtejszych autonomicznych regionów. Scenariusz największego bailoutu w historii (nawet 450 mld EUR) może się zacząć materializować już w najbliższych tygodniach.

Nie bądźmy naiwni, że tylko Hiszpania będzie potrzebować w najbliższych miesiącach wsparcia. Niezależnie od tego, jak portugalski rząd będzie wypełniać warunki ostatniego bailoutu, to i tak kraj ten jako pierwszy dostanie rykoszetem – kolejne 90 mld EUR dla Portugalczyków w 2013 r. jest dość prawdopodobnym scenariuszem. Ogromną zagadką pozostaną Grecy, którzy jeszcze przez kilkanaście miesięcy będą kluczyć, aż w końcu staną przed koniecznością opuszczenia Eurolandu – oczywiście, jeżeli najbliższe wybory wygra radykalnie lewicowa SYRIZA, to dojdzie do tego znacznie szybciej.

Największym problemem stanie się jednak sytuacja we Francji, a także we Włoszech. Niezależnie od tego, czy pomysł cofnięcia reformy emerytalnej Nicholasa Sarkozy’ego jest tylko wyborczą zagrywką prezydenta Francois Hollande’a, która ma pomóc przejąć pełnię władzy przez socjalistów (sondaże dają im na to duże szanse), to może mieć fatalne skutki. Dla agencji ratingowych będzie jasne, iż francuskie władze wbrew obietnicom nie będą w stanie obniżyć nadmiernego deficytu budżetowego, co może skutkować utratą prestiżowego ratingu AAA (moim zdaniem dojdzie do tego jeszcze w czerwcu).

Polityka Hollande’a niesie jednak ze sobą znacznie większe zagrożenia – są nimi rozbudzone nadzieje zachodnich społeczeństw, iż łatwo jest powiedzieć „nie” koniecznym i niezbyt popularnym reformom. Tyle, że bez wzrostu konkurencyjności gospodarki, co wiąże się z radykalnymi reformami rynku pracy, strefa euro nie ma na dłuższą metę szans na przetrwanie (nie można przecież zdewaluować własnej waluty, bo się jej nie ma). Analogiczne problemy będą za chwilę mieć Włosi, bo rządy technokraty Mario Montiego nie będą trwać wiecznie, mimo, iż on sam okazuje się być dość zręcznym dyplomatą lawirując pomiędzy Paryżem, Berlinem, a Waszyngtonem.

Niemiecka kanclerz wbrew temu, co się twierdzi, ma poczucie europejskiej solidarności. Ale jeszcze lepiej umie dbać o niemieckie interesy. Słusznie twierdzi, iż pomysły emisji euroobligacji, czy też powołania unii bankowej, nie są żadnym panaceum na europejski kryzys. Mówiąc tak, uwiązałaby na lata Niemcy w niekończące się zobowiązania zaciągane przez nieodpowiedzialnych, europejskich polityków. Jednocześnie sama zaprzepaściłaby to, co udało się jeszcze za kadencji Gerharda Schroedera, czyli wypracowaną konkurencyjną przewagę niemieckiej gospodarki.

Angela Merkel dobrze wie jednak, czym może grozić niekontrolowany rozpad strefy euro – dlatego też do końca będzie walczyć o to, aby zmusić europejskich polityków do podjęcia radykalnych reform, które jednak powinny zostać mocno osadzone w prawie poszczególnych krajów. Nie oznacza to jednak, iż nie można zupełnie wykluczyć sytuacji w której Niemcy same nie wyjdą ze strefy euro. Do czego zmierzam? Po prostu nie oczekujmy wiele po szczycie Unii Europejskiej zaplanowanym na 28-29 czerwca, bo tak zwanych spotkań ostatniej szansy było ostatnio całkiem sporo…

Marek Rogalski