Pacyfik dla XVIII-wiecznej Europy był tym, czym dzisiaj są dla nas przygody kapitana Jacka Sparrowa i jego Czarnej Perły. Gigantyczny i niezbadany ocean – nazywany wówczas Wielkim Morzem Południowym, rozpalał wyobraźnię, bo krył niepojęte dla ludzkiego umysłu tajemnice. Dla jednych był okazją do szalonych przygód, dla innych źródłem wielkich dochodów.
Jednym słowem, Wielkie Morze Południowe było idealnym obiektem do spekulacji, tak jak trzysta lat później internet i rynek nieruchomości. Nie dało się ani zmierzyć, ani precyzyjnie zanalizować, ale potencjalnie mogło przynieść fortunę.
Właśnie tak musieli myśleć Brytyjczycy, którzy w 1720 roku kupowali akcje Kompanii Mórz Południowych. Założył ją Lord Skarbnik Robert Harley. Kompania miała prowadzić handel z koloniami hiszpańskimi w Nowym Świecie, co tak naprawdę sprowadzało się do importowania niewolników z Afryki Zachodniej. Była sprytnym wehikułem, który służył do finansowania pożyczek rządowych. Nie było z tym problemów, bo kurs kompanii rósł w szalonym tempie. Rozkręcała go obietnica sowitej dywidendy i umiejętnie podsycana przez mocodawców atmosfera niebotycznych zysków z eksploatacji nieodkrytych bogactw Wielkiego Morza Południowego.
Dla Anglii początek siedemnastego stulecia był okresem optymizmu. Brytyjczycy z pasją rzucili się do robienia interesów, do czego zachęcały ich pojawiające się jak grzyby po deszczu gazety. W 1702 roku Londyn miał jeden dziennik, w 1709 było ich już 18. Harley, promując Kompanię Mórz Południowych, korzystał bez skrupułów z siły prasy, w czym służyli mu pomocą wybitni przyjaciele – Jonathan Swift i Daniel Defoe.
Kurs akcji kompanii – którymi handlowano na pierwszej londyńskiej giełdzie w kawiarni Jonathana na Change Alley – rósł w 1720 roku jak na drożdżach: 1 stycznia jeden papier kosztował 128 funtów, a 2 czerwca już 1050. Kompania Mórz Południowych rozruszała cały londyński rynek kapitałowy. W górę ruszyły notowania wszystkich spółek, co chwila pojawiały się nowe oferty. Jedna z nich reklamowała się nawet jako „zyskowna kompania od przedsiębrania i wykonywania, ale nikt nie wie czego”. Szlachta, mieszczanie i prosty lud kupowali wszystko, jak leci.
We wrześniu nastąpił krach. Do grudnia akcje Kompanii Mórz Południowych spadły do poziomu ze stycznia. Zbankrutowały tysiące inwestorów, setki straciły dorobek całego życia. South Sea Bubble – bo pod taką nazwą przeszedł do historii fatalny dla rynków 1720 rok – okazała się kosztowną grą z mirażami.
Słono zapłacili za nią nie tylko przeciętni zjadacze chleba, lecz także luminarze ówczesnej Europy. Alexander Pope – wielki angielski poeta, przyjaciel Lorda Skarbnika, napisał nawet poemat, w którym wyraził swoją frustrację z powodu fatalnej inwestycji. Ile stracił, tego dokładnie nie wiadomo.
A inni? Sir Izaak Newton przyznał, że utopił w akcjach Kompanii Mórz Południowych aż 20 tys. funtów. To spory majątek – cały spadek po Newtonie (a należał on do grona zamożnej elity Londynu) wyniósł 32 tys. funtów. Newton – geniusz wszech czasów, twórca podstaw mechaniki klasycznej, autor „Principiów” i trzech zasad dynamiki – poszedł za głosem tłumu i inwestował jak nowicjusz: kupował akcje, kiedy były już bardzo drogie. Jego wpadka pozwoliła Warrenowi Buffettowi sformułować taką myśl: „Gdyby nie przeżył tak ciężko swojej straty, sir Isaac mógłby dojść do odkrycia czwartej zasady dynamiki – zyski maleją wraz ze wzrostem ruchu”. Przy okazji Buffet dorzucił jeszcze jedną: inwestowanie to nie jest gra, w której gość z IQ 160 wygrywa z gościem o IQ 130.
Sir Izaak Newton podsumował swoją przygodę z Kompanią Mórz Południowych trochę inaczej: „Potrafię policzyć ruch gwiazd, ale nie ludzkie szaleństwo”. Wiara, że kompania wykreuje z niczego krociowe zyski, była rzeczywiście czystym szaleństwem.
Szaleństwo to opanowywało ludzkie umysły niezależnie od tego, jakimi zasadami kierowała się epoka. South Sea Bubble wybuchła w XVIII wieku, który był wiekiem rozumu. W tym samym czasie we Francji wystrzeliła inna bańka – Kompania Missisipi, stworzona po to, by pomóc w finansowaniu francuskiej kolonii w Luizjanie. Wyobraźnię inwestorów rozbudzały opowieści o złocie, którego w Ameryce było pod dostatkiem, wystarczyło się po nie schylić.
Spekulacyjne zabawy nabrały rozmachu w naszej epoce. Globalny zasięg miała bańka internetowa z przełomu XX i XXI wieku, ale i tak okazała się błahostką w porównaniu z rozdmuchanymi inwestycjami na rynku nieruchomości. Ich skala była tak duża, że zagroziła stabilności państw.
Wygląda na to, że najnowsze czasy są wyjątkowo podatne na spekulacje, skoro od jednej bańki do drugiej minęło zaledwie kilka lat. Nic dziwnego, po świecie krążą biliony kapitału, który szuka okazji do szybkich zysków. Pytanie tylko, w co tym razem uderzy i jakie spowoduje to skutki.