Wygląda na to, że zamiast totalnej wojny rządu z samorządami mamy daleko zaawansowane przygotowania do zawarcia pokoju. Znikną więc z jednej strony złowieszcze wołania, że oto Jacek Rostowski chce grabić pieniądze i zepchnąć Polskę na skraj inwestycyjnej zapaści.
Ze strony drugiej – rząd zgodził się zmodyfikować swoją koncepcję, zawiera kompromis, zasiadł do stołu. Nawiasem mówiąc, być może od tego trzeba było zacząć.
Tak czy inaczej jesteśmy świadkami nietypowej sytuacji w polskiej rzeczywistości politycznej. Oto ci, którzy mogli ugrać spory, właśnie polityczny kapitał, bijąc w rząd, sami z tego rezygnują. Złośliwi pewnie by zapytali, dlaczego tak szybko mówią pas. W dodatku poszli dalej – jak wynika z niekompletnych jeszcze informacji dotyczących kompromisu, samorządowcy zgodzili się na poddanie swoich finansów bardziej rygorystycznej kontroli i wprowadzenie mechanizmów hamujących narastanie deficytu.
Na takich rozwiązaniach wygrają ci naprawdę przedsiębiorczy i mający realny pomysł na swoje miasto czy gminę. Przegrają ci, których jedynym pomysłem było generowanie i czasem zamiatanie pod dywan jak najwyższego długu. A trzeba pamiętać, że bankructwo samorządu nie jest niemożliwe. W Polsce już są gminy, które ze sporym trudem radzą sobie ze spłatą zadłużenia. Co więcej, jak zwykle w tego rodzaju przypadkach winnych znaleźć nie sposób, a tym bardziej pociągnąć ich do jakiejkolwiek odpowiedzialności.