Paweł Olechnowicz, prezes Grupy Lotos, ma wizję silnego, sprawnego koncernu o międzynarodowym zasięgu. I dobrze, bo ma ku temu wiele przesłanek.
Lokalizacja rafinerii nad morzem, sąsiedztwo portu w Gdańsku oraz dostęp do infrastruktury przesyłowej, w tym zarówno rurociągów paliwowych, jak i naftowych, a także do roponośnych złóż na Bałtyku i Morzu Norweskim to istotne atrybuty. Aby jednak budować koncern bałtycki, brakuje najważniejszego. Pieniędzy. W tym kontekście alians z globalnym graczem na rynku ropy i gazu, czyli na przykład ze Statoilem, byłby wymarzony.
Niestety, na razie możemy traktować go tylko i wyłącznie w sferze marzeń. Norweski gigant naftowy skupiony jest przede wszystkim na poszukiwaniach i wydobyciu surowców, z czego czerpie zresztą ogromne zyski. Wejście na trudny, ściśle zależny od polityki polski rynek naftowy wydaje się być mało atrakcyjne. Bez wsparcia kapitałowego innego gracza z regionu budowa lansowanego przez Lotos koncernu bałtyckiego wydaje się z kolei mało realna.