Historia zatacza koło. W 1960 r. to właśnie z inicjatywy Wielkiej Brytanii powstała EFTA, czyli Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu. Z kolei początkiem marginalizacji EFTA była decyzja Londynu o wystąpieniu z niej i przystąpieniu do EWG, w ślad za czym poszły kolejne kraje. Brexit może zapoczątkować odwrócenie tego trendu – EFTA po raz pierwszy w historii może się poszerzyć o kraj opuszczający UE, a nie odwrotnie.



Dziś EFTA skupia tylko cztery państwa ściśle współpracujące z Unią Europejską. Trzy z nich – Norwegia, Islandia i Liechtenstein – tworzą wraz z UE Europejski Obszar Gospodarczy (EOG), natomiast Szwajcaria współpracuje z Unią na bazie umów bilateralnych. Jednym słowem – EFTA to dziś nic innego, jak przybudówka Unii, która praktycznie nie prowadzi już własnej polityki handlowej, a już na pewno nie ma ambicji z Unią konkurować.
Nie zawsze jednak tak było. W zamyśle zakładających ją Brytyjczyków i Norwegów miała to być alternatywna forma integracji europejskiej i w pewnym sensie konkurencja dla EWG. W momencie swego powstania w 1960 r. EFTA nawet dominowała liczebnie – należało do niej siedmiu członków (Wielka Brytania, Austria, Dania, Norwegia, Portugalia, Szwajcaria i Szwecja), podczas gdy EWG aż do 1973 r. składała się tylko z sześciu państw założycieli. Przełomowy dla obu organizacji okazał się rok 1973. To wówczas EFTA utraciła swojego najważniejszego członka – Wielką Brytanię, która wraz z Danią opuściła stowarzyszenie i przystąpiła do Wspólnot. Od tego momentu EFTA powiększała się już tylko dwa razy – o Islandię i Finlandię – jednak dominował trend odwrotny. W 1986 r. na drugą stronę mocy przeszła Portugalia, a w 1995 r. – Austria, Szwecja i Finlandia.
Wraz z opuszczeniem EFTA przez Wielką Brytanię zmienił się też charakter tej organizacji. Bez Londynu na pokładzie EFTA przestała się liczyć jako alternatywny model integracji i stopniowo zmieniała swoje nastawienie do Wspólnot – z konkurencji na współpracę. Dopełnieniem tego procesu było utworzenie w 1994 r. Europejskiego Obszaru Gospodarczego, który jasno zdefiniował układ sił: to Unia decyduje, a kraje EFTA się podporządkowują. Czy Brexit coś w tej sprawie zmienil To zależy od tego, czy Wielka Brytania zdecyduje się przystąpić do EFTA i negocjować z pozycji członka tej organizacji ponowne ułożenie sobie relacji z Unią. A także od tego, czy do EFTA wstąpi w całości, czy też okrojona po ewentualnej secesji Szkocji.
Teoretyczne warianty są trzy. Model norwesko-islandzki to członkostwo w EFTA i Europejskim Obszarze Gospodarczym. Model szwajcarski – członkostwo w EFTA i pozostanie poza EOG, czyli ułożenie relacji z Unią na odrębnych zasadach. I najmniej prawdopodobny scenariusz – współpraca z Unią bez członkostwa w EFTA. W praktyce to mało realne, w Europie Zachodniej ten model stosują jedynie mikropaństwa i terytoria zależne (Andora, San Marino, Monako czy Grenlandia). Historia nie zna też przypadku członkostwa w EOG państwa nienależącego do EFTA, w zamyśle EOG to właśnie układ między UE a EFTA.
EFTA z pewnością przyjmie Brytyjczyków z otwartymi ramionami, a organizacja zyska na znaczeniu – PKB Wielkiej Brytanii jest większy niż wszystkich obecnych członków razem wziętych. Chyba że... unijni politycy nacisną nieformalnymi kanałami na Oslo, Vaduz, Berno lub Reykjavík, by zablokować członkostwo Londynu w EFTA. Skuteczne poszerzenie stowarzyszenia byłoby dla Unii niebezpiecznym precedensem, na który tylko czekają eurosceptycy we Francji, Holandii, Czechach i Austrii.
A zwłaszcza w tej ostatniej, gdzie rośnie w siłę autyunijna Wolnościowa Partia Austrii (FPOe), podsycająca sentyment do „dawnych, spokojnych czasów”, kiedy Austria należała do EFTA i nie borykała się z kryzysem imigracyjnym. Angela Merkel i Martin Schulz doskonale sobie z tego zdają sprawę, mogą więc zagrać va banque i skłonić Oslo do zablokowania akcesji Londynu, aby nie ułatwiać sprawy austriackim wolnościowcom. Byłoby to zresztą zagranie w ich stylu – gaszenie ognia benzyną, które tylko nasiliłoby eurosceptyczne nastroje na kontynencie.
O ile Brytyjczycy, Austriacy czy nawet Holendrzy mogą traktować EFTA jako realną alternatywę dla UE, to podobne oczekiwania wyrażane przez polskich eurosceptyków są marne. Norwescy i szwajcarscy dyplomaci nie pozostawiają złudzeń: EFTA jest i ma pozostać klubem bogatych zachodnioeuropejskich snobów z PKB na mieszkańca powyżej średniej UE i nie ma najmniejszego zamiaru poszerzać się o byłe kraje postkomunistyczne czy Turcję. Czyli Brytania, Austria lub zachodnie mikropaństwa (Andora, Monako) jak najbardziej. Ale już starania o członkostwo w EFTA Wysp Owczych i Grenlandii spełzły na niczym, mimo że oba terytoria dekadę temu prowadziły w tej sprawie rozmowy z EFTA, przy aprobacie suwerena, czyli Danii. A już na samym wstępie norwescy i szwajcarscy dyplomaci odrzucili jakiekolwiek spekulacje, by do EFTA mogły przystąpić Ukraina, Gruzja czy kraje bałkańskie. Wbrew pozorom do EFTA nie jest tak łatwo przystąpić, jeśli się nie ma pieniędzy – państwa dawnego bloku wschodniego nie mają w tym klubie bogaczy czego szukać.