Dzięki zmianom w regule wydatkowej limit wydatków w 2016 roku może wzrosnąć o 10 mld zł. Ekonomiści oceniają ten ruch zdecydowanie negatywnie
Posłowie PiS w piątek złożyli w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o finansach, w którym zaproponowali zmiany w tzw. stabilizującej regule wydatkowej. To wzór służący do wyliczania dopuszczalnego pułapu wydatków w finansach publicznych. Skonstruował go poprzedni rząd, limit ustalano na podstawie średniego wzrostu gospodarczego i prognoz bieżącej inflacji. Miał działać antycyklicznie – nie dopuszczać do nadmiernego wzrostu wydatków podczas dobrej koniunktury i dawać więcej swobody w czasach kryzysowych.
Autorzy projektu uznali, że formuła, w której do wyliczeń stosuje się prognozy, jest zła ze względu na duże wahania inflacji. Zamiast prognoz bieżącego wskaźnika zaproponowali wpisanie do wzoru celu inflacyjnego NBP. Druga zmiana: wyliczony na takiej podstawie limit wydatków będzie można skorygować w górę o skutki tzw. zdarzeń jednorazowych – dochody nieregularne, np. z wprowadzenia jakichś jednorazowych opłat.
Obie zmiany mają jeden zasadniczy cel: dać nowemu rządowi więcej luzu przy planowaniu wydatków na przyszły rok. O ile? Ekonomiści różnią się w wyliczeniach. Według analityków Raiffeisen Polbanku może to być dodatkowe 8 mld zł. Marek Rozkrut, główny ekonomista firmy doradczej EY, który pracując przed kilkoma laty w Ministerstwie Finansów, brał udział w tworzeniu reguły, wylicza ten efekt nawet na 10 mld zł.
Jak? – Możemy porównać skutki względem limitu wydatków przyjętego przez poprzedni rząd na rok 2016. Są dwie zasadnicze różnice. Pierwsza to przyjęcie na przyszły rok inflacji na poziomie celu NBP, czyli 2,5 proc., zamiast prognozowanej inflacji na poziomie 1,7 proc., która i tak jest już znacznie powyżej prognoz rynkowych. Każde 0,1 pkt proc. dodatkowej inflacji powiększa limit wydatków o 700 mln zł – a skoro tak, to mamy zwiększenie limitu o 5,6 mld zł – tłumaczy Marek Rozkrut. Pozostała część to zasługa uwzględnienia właśnie zdarzeń jednorazowych. W perspektywie przyszłego roku planowane wpływy na poziomie ok. 9 mld zł z samego przetargu częstotliwości pod LTE. W sumie więc limit wydatków według reguły po modyfikacji może się zwiększyć o ponad 14 mld zł. Żeby jednak dochować pełnej staranności, obecny rząd powinien za punkt startu przyjąć nowo wyliczony limit na 2015 r. Poprzednicy nieco go zawyżyli, przyjmując nierealną prognozę deflacji (0,2 proc.). – Tymczasem ukształtuje się ona pewnie na poziomie ok. 0,8 proc. I jeśli teraz ta nowa wartość zostanie uwzględniona, to ten punkt startowy – czyli limit na 2015 r. – powinien być obniżony o 4,2 mld zł. W efekcie wydatki w przyszłym roku będzie można zwiększyć o ponad 10 mld zł wobec limitu wyliczonego na podstawie jeszcze obowiązującej reguły – mówi analityk.
Według wyliczeń poczynionych przez poprzedni rząd wydatki miały się zmieścić w 712,8 mld zł. Po zmianach w regule może to być więc ok. 723 mld zł.
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agicole Bank Polska, nazywa propozycję posłów PiS niepokojącą. Według niego odejście od formuły, gdzie poziom wydatków zależy od prognoz bieżącej inflacji, i zastąpienie jej „sztywnym” wskaźnikiem 2,5 proc. może prowadzić do usztywnienia wydatków – ich kształtowanie nie będzie odpowiadać bieżącemu stanowi koniunktury.
– W takiej sytuacji jak obecnie, gdy inflacja jest wyraźnie poniżej celu banku centralnego, wydatki będą rosły szybciej niż średnio ceny w gospodarce i z punktu widzenia finansów publicznych reguła będzie działała niekorzystnie – mówi Borowski. Bo wydatki będą mogły rosnąć nieproporcjonalnie wobec dochodów, których wzrost może być ograniczony ze względu na niską inflację.
Zapowiedzi dotyczące rozmontowania reguły wydatkowej rynek na razie przyjął ze spokojem. Rentowność obligacji wzrosła – ale nieznacznie.
Choć, jak mówi Borowski, ostatnie informacje, które trafiają na rynek, są raczej negatywne dla perspektyw ratingu Polski oraz kursu złotego i polskiego długu.