Zacznijmy od historii z pozoru zupełnie odległej. W połowie lat 90. w jednej ze szwedzkich galerii sztuki nowoczesnej zorganizowano wystawę z udziałem awangardowych rosyjskich twórców.
W dniu jej otwarcia doszło do skandalu. Bo jeden z rosyjskich artystów, udający wściekłego psa, wyskoczył nagle z ustawionej na środku sali klatki i ujadając, rzucił się na zwiedzających. Przerażony kurator wepchnął go z powrotem do klatki i wezwał policję. A krytyka oskarżyła Rosjan o chuligaństwo, a nawet promowanie faszyzmu. Zdziwieni przybysze ze Wschodu ironizowali w odpowiedzi, że gdyby na taki performance zdecydował się któryś ze szwedzkich kolegów, to jego występ zostałby uznany za „odważne poszukiwanie nowych form artystycznego wyrazu poprzez sztukę”. Tak jak słynna prowokacja Roberta Rauschenberga, który wymazał gumką rysunek abstrakcjonisty Willema de Kooninga i zyskał dzięki temu wielki poklask krytyki. Przypomniała mi się ta historia, gdy czytałem o najnowszym tekście wielkiego amerykańskiego ekonomisty Williama Easterly’ego. Jest to zaledwie rozdział w okolicznościowej księdze wydanej właśnie w dalekim Chile, ale rzuca nowe i ciekawe światło na niesłabnącą po drugiej stronie kuli ziemskiej debatę o greckim kryzysie zadłużeniowym. Easterly pisze w nim o związkach pomiędzy poziomem zadłużenia a wzrostem gospodarczym. Pokazuje też na przykładzie wielu krajów rozwijających się, że solidne tempo wzrostu to najlepsza gwarancja, że się nie wpadnie w zadłużeniowe kłopoty. Potwierdzając stare keynesowskie przekonanie, że w warunkach dobrej koniunktury „dług spłaca się sam”.
Jak dotąd wszystko w porządku. Spójrzmy jednak, co się dzieje dalej. Załóżmy, że pogarsza się koniunktura. Instytucje monitorujące (MFW, UE, pion budżetowy Białego Domu) reagują na to, zmieniając prognozy gospodarcze. Polityka próbuje się do tego dopasować, by ustabilizować sytuację. To w teorii. W praktyce jest jednak zupełnie inaczej. I to nie z powodu nieruchawych decydentów politycznych. Tylko przez zafałszowane dane, które dostarczyły im instytucje monitorujące. Ekonomista przebadał międzynarodowe prognozy wzrostu i długu z lat 90. i 2000. I doszedł do wniosku, że były one zawyżone średnio o 1 proc. PKB rocznie.
Do bardzo podobnego wniosku doszli na początku czerwca Antonio Afonso i Jorge Silva z Uniwersytetu Lizbońskiego. Według ich analiz Komisja Europejska permanentnie publikowała zbyt optymistyczne dane dotyczące sytuacji zadłużeniowej w Europie. Zwłaszcza w Grecji, Portugalii i Irlandii. Efekt był taki, że sytuacja wymknęła się tam spod kontroli szybciej, niż się komukolwiek zdawało.
Skąd się wzięło to „upiększanie sytuacji”? Pewnie stąd, że żadna z instytucji monitorujących nie jest w pełni obiektywna. I w naturalny sposób dopasowuje się do politycznych oczekiwań. Gdy w czasach administracji George’a W. Busha powstał plan jednoczesnych obniżek podatkowych i zwiększenia wydatków wojskowych, to Office of Management and Budget pokazywał, że to się da zrobić. Podobnie było w Unii Europejskiej, gdzie bardzo chciano, by kraje Południa spełniały kryteria konwergencji. Więc je spełniły.
Dlatego możemy dziś powiedzieć, że Grecy oszukali Europę i cynicznie fałszowali swoje statystyki, gdy wchodzili do strefy euro. I przymknąć oko na to, że ci Grecy pracowali i podejmowali decyzje również w oparciu o statystyki tworzone przez Brukselę czy Waszyngton. No, ale przecież KE czy MFW po prostu się „pomyliły”. A mylić się jest rzeczą ludzką. Tylko czy wtedy sytuacja nie będzie przypominać tej szwedzko-rosyjskiej wystawy z lat 90. Na której jak nas gryzą, to jest chuligaństwo, a jak my gryziemy, to poszukiwanie nowych środków ekspresji.