Po dwóch bankructwach i latach klepania biedy Grecy postanowili zmądrzeć. Weszli do unii walutowej, zainwestowali ogromne sumy w unowocześnienie kraju. I pod koniec XIX wieku znów zbankrutowali z wielkim hukiem.
Grecja przygotowuje się na dramatyczny krok, jakim jest ogłoszenie niewypłacalności” – doniósł w poniedziałek „Financial Times”. Następnego dnia grecki rząd zdementował tę informację. Oznajmiając, że nie planuje ogłoszenia bankructwa, nawet jeśli 24 kwietnia, podczas nieformalnego spotkania Eurogrupy, kompromis nie zostanie osiągnięty. O determinacji Aten, aby pozostać wypłacalnym, świadczy to, iż na początku kwietnia wysupłały 450 mln euro, terminowo uiszczając należność wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ogłoszenie niewypłacalności oznaczałoby dla gospodarki małego kraju prawdziwy Armagedon. Europejskie rządy i rynki finansowe odcięłyby dopływ kapitału. Grecja musiałaby też szybko przywrócić własną walutę. A w ocenie specjalistów uległaby ona natychmiast skokowej dewaluacji. Zagrożona byłaby też stabilność systemu bankowego. Instytucje finansowe Hellady są zresztą od dawna uzależnione od kroplówki aplikowanej im przez Europejski Bank Centralny. Ale grecka tragedia byłaby też niebezpieczna dla UE. Doszłoby do precedensowej sytuacji, gdy po 16 latach istnienia unii walutowej musiałoby z niej wystąpić pierwsze państwo, mimo iż wcześniej otrzymało pomoc w wysokości ponad 240 mld euro. Utrata zaufania do nadal młodej struktury przyniosłaby konsekwencje trudne do przewidzenia. Takiego scenariusza nikt nie chce. Ale pod koniec miesiąca rząd w Atenach jest zobowiązany wypłacić urzędnikom i emerytom pensje, na które potrzebuje 2,4 mld euro. We własnym budżecie najprawdopodobniej ich nie znajdzie. Unijna pomoc znów może okazać się konieczna. Przywódcy Zachodu mają więc trudny dylemat. Czy znów przymknąć oko na lawirowanie przywódców rządzącej w Grecji Syrizy i dosypać kasy, choć zalecane reformy zostały wstrzymane? Czy wybrać krótkie, acz bolesne cięcie? Poprzednim razem grecka agonia finansowa trwała ponad dekadę, nim w końcu Greków ubezwłasnowolniono i przy okazji wyrzucono z unii walutowej.
Doganianie Europy na kredyt
Już kilka chwil po tym, jak niewielki, francuski frachtowiec „Notre Dame du Salut” wpłynął do Kanału Korynckiego, dla każdego lepiej zorientowanego obserwatora stało się jasne, że Grecję czeka katastrofa. Mająca ledwie 13 metrów szerokości jednostka, pomimo rozpaczliwych usiłowań sternika, co chwilę waliła którąś z burt o bardzo wysoki brzeg. Stojący na trybunie honorowej grecki król Jerzy I oraz premier Charilaos Trikupis tracili złudzenia, że inwestycja stulecia przyniesie krajowi ocalenie. Żaden kapitan statku handlowego będący o zdrowych zmysłach nie miał ochoty powtarzać takiego rejsu. Nawet jeśli dotyczył odcinka wodnego o długości zaledwie 6,3 km. Ów przekopywany przez 11 lat rów kosztował tyle, co całoroczne dochody greckiego budżetu. Po czym w sierpniu 1893 r. okazało się, że Kanał Koryncki jest po prostu za wąski. Nie miał więc szans zostać dochodowym szlakiem żeglugowym. Tymczasem bez zaplanowanych wpływów ogłoszenie bankructwa przez Ateny stawało się tylko kwestią czasu.
A jeszcze ćwierć wieku wcześniej wszystko zapowiadało się tak pięknie. Kiedy 23 grudnia 1865 r. przedstawiciele Francji, Belgii, Szwajcarii, Luksemburgu i Włoch podpisali w Paryżu porozumienie powołujące do życia Łacińską Unię Monetarną, Ateny przyglądały się temu z wielkim zainteresowaniem. Z inicjatywy cesarza Napoleona III zamierzono stworzyć w Europie związek państw posługujących się wspólną walutą, znoszący bariery celne i dający obywatelom możliwość swobodnego podróżowania. Francja swojej unii łacińskiej nie budowała bezinteresownie. Jej powstanie miało zrównoważyć potęgę ekonomiczną Wielkiej Brytanii i rosnące wpływy Prus. Ostatecznie, prowadzącemu negocjacje Louisowi de Parieu nie udało się przekonać rządów innych krajów, by zrezygnowały ze wspólnej waluty. Łatwiej zniesiono cła i paszporty, natomiast w kwestii pieniądza osiągnięto kompromis możliwy do przyjęcia dla każdego. Członkowie unii nie wyrzekli się formalnie narodowych walut, ale zobowiązywali się wypuszczać do obiegu jedynie srebrne monety o identycznej wadze i zawartości kruszcu co francuski frank. Tak de facto na dużym obszarze Europy zaczął funkcjonować wspólny pieniądz. Do Łacińskiej Unii Monetarnej w krótkim czasie dołączały kolejne kraje. Piętnastym z przyjętych była w 1868 r. Grecja. Rząd premiera Charilaosa Trikupisa pragnął jak najszybciej zmodernizować zacofaną ojczyznę. Posiadanie stabilnej waluty i udział w międzynarodowej organizacji wzbudzały zaufanie zagranicznych inwestorów i ułatwiały dostęp do naprawdę dużych kredytów. „Premier Trikupis wyrażał przekonanie, że rozbudowa infrastruktury stanie się kołem zamachowym gospodarki greckiej. Tylko w latach 1882–1890 oddano do użytku 3862 km dróg utwardzonych i 1300 km linii kolejowych” – zapisano w „Historii Grecji” autorstwa Jacka Bonarka, Tadeusza Czekalskiego, Sławomira Sprawskiego i Stanisława Turleja. Startując niemal od zera, dzięki zaciągnięciu pięciu wielkich pożyczek zagranicznych, Grecja dorobiła się gęstej sieci dróg i trakcji szynowych. Choć, jak zaznaczają autorzy: „znaczną część uzyskanych w ten sposób środków przeznaczono na utrzymanie aparatu państwowego”. Ile zmalwersowano, nikt nie liczył. Pierwszy dzwonek ostrzegawczy rozległ się w 1890 r. Szósty z wielkich kredytów wzięto jedynie po to, żeby spłacić należne odsetki od poprzednich. Problem ten miały rozwiązać opłaty pobierane od statków, które pływałyby przez Kanał Koryncki.
Rów na miarę możliwości
Na pomysł, że przekopanie Przesmyku Korynckiego radykalnie skróci czas, w jakim statki będą pływać między Morzem Egejskim a Jońskim, wpadł Aleksander Wielki. Jednak roboty budowlane zainicjował dopiero rzymski cesarz Neron w 67 r. Inwestycję uznał za tak ważną, że podczas ceremonii otwarcia pierwszy kosz ziemi z wykopu przeniósł osobiście. Rok później został obalony i budowę wstrzymano. Idea Kanału Korynckiego odżyła prawie dwa tysiące lat później, kiedy Ferdynand de Lesseps zainicjował w Egipcie budowę Kanału Sueskiego. Grecki król Jerzy I przesłał wkrótce rządowi Francji propozycję powołania spółki akcyjnej, która przekopie przesmyk, mający nieco ponad 6 km szerokości (Kanał Sueski ma 163 km). Rzecz wydawała się prosta, a potencjalne zyski bardzo kuszące. Po sukcesie w Egipcie Francuzi chętnie przystali na wspólną budowę kolejnego ułatwiającego szybką żeglugę szlaku. Powołanej w tym celu spółce Societé Internationale du Canal Maritime de Corinthe oba rządy zapewniły kapitał zakładowy w wysokości 30 mln franków. Po czym 12 sierpnia 1882 r. przeprowadzono uroczyste otwarcie inwestycji. Pierwszy wbił łopatę w ziemię król Jerzy I, a wypełnioną po brzegi piaskiem taczkę pchał premier Trikupis. Potem królowa Olga uruchomiła ręczny detonator, wysadzając w powietrze spory kawałek skały. Wreszcie odsłonięto przygotowaną na tę okazję tablicę pamiątkową. Imprezę uznano za bardzo udaną.
Gorzej natomiast przedstawiało się samo kopanie rowu. Wedle planu prace powinny dobiec końca po 6 latach. Tymczasem robotnicy pracowali powoli, zakupione maszyny stale się psuły podczas kruszenia greckiej skały, a pieniądze znikały. W 1888 r. drobni inwestorzy zaczęli się orientować, że kupowanie akcji spółki budującej Kanał Koryncki to bardzo ryzykowna sprawa. Masowo więc je sprzedawano. Zaś kontynuowanie robót wymagało wciąż nowych środków. Musiały je więc zapewnić rządy. Gdy koszty inwestycji przekroczyły 42 mln franków, Societé Internationale du Canal Maritime de Corinthe ogłosiła w 1889 r. bankructwo. Budowę i jej całkowite finansowanie musiał przejąć rząd Grecji. Premier Trikupis okazał wielką determinację, ponieważ budżet państwa bardzo potrzebował nowych dochodów. Zwłaszcza jeśli jedynym greckim towarem eksportowym, przynoszącym znaczące wpływy, były rodzynki.
„Dług Grecyi jest stosunkowo olbrzymi, dość powiedzieć, że podczas gdy budżet państwa wynosi zaledwie 60 mln franków, amortyzacja długu i opłata procentowa wymaga corocznego wydatku 44 mln” – donosił w 1893 r. krakowski dziennik „Czas”. Kiedy latem kończono przekopywanie kanału, doliczono się, iż łącznie kosztował on także 60 mln franków. Na uroczyste otwarcie przybył Jerzy I w towarzystwie żony i premiera. Królowa Olga przecięła wstęgę złotymi nożyczkami. A następnie do środka wpłynął frachtowiec „Notre Dame du Salut”, zagłuszając wiwaty waleniem burtami o skaliste ściany. Nigdy potem tak duża jednostka nie odważyła się już powtórzyć podobnej eskapady. Kanał był za wąski, a żaden bank nie miał zamiaru udzielić Grecji kredytu na jego poszerzenie. Co gorsza, tego samego lata Francuzi przestali kupować rodzynki.
Igrzyska ostatniej nadziei
„Panowie, niestety zbankrutowaliśmy” – oświadczył w parlamencie 10 grudnia 1893 r. premier Trikupis. Jego wyjątkowo lakoniczne przemówienie nie wzbudziło żadnej sensacji. Gdy latem okazało się, że przez 11 lat mylono się co do szerokości kanału, a sprzedaż rodzynek na europejskim rynku zupełnie się załamała, każdy dobrze poinformowany człowiek domyślał się, co czeka Grecję. Trzy dni później parlament przyjął uchwałę ogłaszającą bankructwo kraju. Upoważnił rząd do podjęcia negocjacji z wierzycielami o sposobach uregulowania należności. Dług zamierzano spłacać, oddając pod zarząd zagranicznych państw lub firm: cła, podatki i monopole. „Ulgi przy opłacie procentów będzie musiała Grecya opłacić poddaniem swych finansów pod kontrolę europejską na wzór Turcji i Egiptu. Prawdopodobnie także zarząd Banku narodowego przejdzie w ręce cudzoziemców” – spekulował krakowski dziennik „Czas”.
Kiedy w 1881 r. Turcja ogłosiła upadłość, państwa wierzycielskie: Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy i Austro-Węgry, utworzyły Zarząd Długu Publicznego Otomańskiego. Pod tym szyldem europejscy urzędnicy przejęli kontrolę nad turecką gospodarką. Na poczet spłaty należności wprowadzono akcyzę m.in. na tytoń, jedwab, ryby, sól i alkohol. Przejmowano też tureckie dochody z cła, w praktyce odbierając muzułmańskiemu państwu suwerenność. Ale Grecy znajdowali się w o wiele szczęśliwszym położeniu geopolitycznym. Bankructwo wepchnęło Turcję wprost w ramiona Niemiec, czyniąc z niej najbliższego sojusznika Berlina. Ateny zaś pozostawały śmiertelnym wrogiem Imperium Otomańskiego, musiały więc tak samo traktować Niemców. Co z kolei stanowiło najlepsze spoiwo ich sojuszu z Francją. Paryż jako główny wierzyciel musiał zatem dbać, żeby kraj Hellenów zupełnie nie upadł. Nie tylko dla długoterminowego interesu francuskich banków. Ważną rolę odgrywała również europejska opinia publiczna, sympatyzująca z gnębionymi przez bankierów Grekami.
„Biedna, wyczerpana, złupiona, okradziona Grecya traktowana jest jak parszywa owca” – ubolewał na łamach naukowego pisma „Ateneum” wiosną 1894 r. M. Płaza. „Wyrzucano nieraz surowo Grekom nadmiar urzędników, armii darmozjadów, przekupstwa, nadużycia, brak bezpieczeństwa – istnienie rozbójnictwa, wyzyskiwanie machiny rządowej dla interesów prywatnych etc. Wszystko to może być prawdą, choć jest przesadzonem” – dodawał. Jego zdaniem: „Potężnemu wiele nieraz uchodzi, ale biada państewku, które się poważy pokazać zęby zdzierającym je lichwiarzom”. Wykorzystując wzbierającą falę sympatii, król Jerzy I intensywnie pracował nad poprawieniem wizerunku swego kraju. Zaproszony przez niego pomysłodawca reaktywacji igrzysk olimpijskich baron Pierre de Coubertin postanowił, iż pierwsze odbędą się w Atenach, choć pierwotnie miał to być Paryż. Powrót do starożytnej tradycji okazał się strzałem w dziesiątkę, bo impreza zorganizowana w kwietniu 1896 r. udała się znakomicie. Gospodarze stanęli na wysokości zdania i tylko zachodzono w głowę, skąd niewypłacalne państwo, pogrążone w bolesnym kryzysie ekonomicznym, wydobyło potrzebne fundusze. Cała tajemnica polegała na tym, iż znajdując się pod finansową ścianą, Grecy nie tylko w sferze sportu wrócili do starożytnych tradycji.
O jedno oszustwo za daleko
W 1885 r. Francja zdecydowała się, wzorem Wielkiej Brytanii, USA i Niemiec, na emisję papierowych banknotów. Chcąc zabezpieczyć ich wartość, premier Eugene Henri Brisson wprowadził wówczas parytet złota i srebra. W efekcie wszyscy członkowie Łacińskiej Unii Monetarnej mieli prawo wymieniać swoje srebrne monety na papierowe franki lub złoto z rezerw Banku Francji, po stałym kursie. W rządzie nowego premiera Grecji Teodorosa Dilijanisa szybko spostrzeżono, jak można na tym zarobić. Wystarczyło bić srebrne drachmy z nieco niższą niż opisana w międzynarodowej umowie zawartością srebra, a potem jak najwięcej wymieniać. W taki sam sposób pierwsze monety fałszowali starożytni mieszkańcy Hellady. Trick zadziałał i rządzący gabinet nabrał wiatru w żagle. Po sukcesie, jakim stały się igrzyska olimpijskie, wszczęto wojnę z Turcją, prowokując tym samym kolejną finansową katastrofę. Wyposażona i przeszkolona przez Niemców armia turecka rozniosła w puch greckie wojska w zaledwie 30 dni. Ateny przed okupacją uratowała interwencja Francji i Wielkiej Brytanii. Ale podpisany w grudniu 1897 r. traktat pokojowy zmuszał Grecję do wypłacenia Turkom kontrybucji w wysokości 95 mln franków. A to oznaczało, że szanse dobrowolnego wyegzekwowania od bankruta zaległych należności spadały do zera. W tym momencie premier francuskiego rządu Jules Méline stracił cierpliwość. Paryż przestał ochraniać Greków i wspólnie z innymi mocarstwami europejskimi utworzył Międzynarodową Komisję Kontroli Finansowej (IFCC). W kwietniu 1898 r. wchodzących w jej skład sześciu przedstawicieli państw wierzycielskich przejęło nadzór nad rządem w Atenach oraz podległą mu administracją. Wprowadzono monopol państwowy na sporą liczbę produktów, m.in. alkohol, tytoń, znaczki pocztowe, sól. Dochody z ich sprzedaży przeznaczano na spłatę należności. Podobnie uczyniono z przychodami komór celnych portu w Pireusie. Jak wstępnie wyliczono, taka sytuacja miała trwać aż do 1978 r. W międzyczasie odkryto, że grecka mennica fałszuje srebrne drachmy i w 1908 r. Francja wyrzuciła sojuszników z unii walutowej. Szczęściem dla Aten sześć lat później wybuchła wojna światowa, która bardzo pomogła w zapomnieniu o dawnych długach i malwersacjach. Po jej zakończeniu Grecy znów mogli myśleć o nowych kredytach.