Krytycy TTIP, umowy handlowej między USA a UE, wskazują, że po jej podpisaniu firmy zostaną zrównane z państwami. Kogo będzie stać na walkę z megafirmami z Ameryki? Mariusz Janik rozmawia z Claudią Schmucker, ekspertką Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP) w Berlinie.
Claudia Schmucker ekspertka Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP) w Berlinie / Media / mat. prasowe
Profesor Harvardu David Korten już dwadzieścia lat temu napisał książkę o korporacjach rządzących światem. Nazwano go wizjonerem, a dziś mówi się, że negocjowane między USA a Unią Europejską Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP) urzeczywistni jego wizję.
TTIP to przede wszystkim krok w stronę wsparcia eksporterów. I to zwłaszcza europejskich, przed którymi może otworzyć się olbrzymi amerykański rynek. A wizja świata, w którym to korporacje rozdają karty, wraca przy tej okazji ustami krytyków TTIP, a przyczynia się do tego jeden z elementów umowy: procedury arbitrażu ISDS, które wzmacniają pozycję korporacji wobec rządów. To, w jakiej formie mechanizm ISDS (investor-state dispute settlement) zostanie zapisany ostatecznie w projekcie porozumienia, przesądzi o jego losie. Liczni krytycy ISDS podnoszą, że w znaczący sposób wpłynie on na zmniejszenie praw rządów do uchwalania regulacji. Rozwiązania problemu szukamy we wprowadzeniu do porozumienia zestawu wyłączeń, które uniemożliwiałyby firmom składanie pozwów przeciw państwom, np. w sprawach dotyczących ochrony środowiska, ochrony praw pracowniczych czy wreszcie newralgicznej sfery ochrony zdrowia.
A więc gra toczy się już tylko o to, jakie wyłączenia uda nam się uzyskać?
To, czego chcą dziś kraje mające być sygnatariuszami umowy, to zwiększenie inwestycji – oto filozofia stojąca za TTIP. A procedury arbitrażu ISDS to sposób osiągnięcia tego celu. To problem szczególnie ważny dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej, które w ostatnich dekadach włączyły się do wyścigu o względy inwestorów, wszelkimi sposobami próbują przyciągać amerykańskie inwestycje. Nie będę zdziwiona, jeśli to właśnie rządy wschodnioeuropejskie będą najżyczliwiej odnosiły się do wprowadzenia mechanizmu ISDS. Bo pozwala on inwestorom poczuć się pewniej.
Czy inwestorzy mają poczuć się tak pewnie jak w Australii, gdzie koncerny tytoniowe pozwały rząd za narzucenie im obowiązku sprzedaży papierosów w jednolitych opakowaniach z wielkimi ostrzeżeniami przed negatywnymi skutkami palenia?
Ten proces odbił się na świecie głośnym echem. Jego konsekwencją jest to, że rząd Australii stara się unikać zapisywania w porozumieniach o wolnym handlu – w tej chwili negocjuje takie z Koreą Południową – takich mechanizmów jak ISDS. A jeśli Canberra nie jest w stanie przeforsować swojego zdania, naciska na stworzenie sfer wyłączonych spod obowiązywania procedur arbitrażu.
Część ekspertów uznaje ISDS za mechanizm rutynowo włączany do porozumień o wolnym handlu, inni wskazują na kraje azjatyckie jako ten region, który ISDS unika jak ognia.
ISDS nie pomniejsza atrakcyjności umów o wolnym handlu. Proszę pamiętać, że Europa negocjuje obecnie podobną umowę z Chinami – analogiczny pakt nie budzi na razie większych emocji. W krajach rozwiniętych – choćby w Niemczech – rozpatrywane są rozmaite aspekty takich porozumień, podkreśla się związane z nimi wątpliwości i obawy. Kolejne umowy i doświadczenia z nich płynące tworzą jednak możliwość ulepszania zawartych w nich mechanizmów. Pytanie, czy plusy – jak przypływ inwestycji lub wzmocnienie eksportu – nie zostaną zrównoważone przez minusy.
Wróćmy na chwilę do papierosów. Australia nie była wyjątkiem, podobny pozew koncerny złożyły też w Urugwaju. Czy podpisanie TTIP nie sprawi, że takich procesów zacznie nam lawinowo przybywać – tym razem w Europie?
Niekoniecznie. Jeżeli w TTIP znajdzie się mechanizm ISDS – mówię „jeżeli”, bo w oczach Europejczyków jest on jedną z najważniejszych wad tej umowy i jego los nie jest wcale przesądzony – jestem pewna, że zostanie zaakceptowany tylko po uwzględnieniu licznych wyłączeń. Sfera ochrony zdrowia będzie jednym z nich, co z pewnością uniemożliwi sytuację, w której jakiś Philip Morris wytoczy naszym rządom proces z powodu regulacji z nią związanych.
Zdarzają się bardziej skomplikowane sytuacje: w Salwadorze kanadyjska firma Pacific Rim dostała koncesję na wybudowanie kopalni złota. Ale mieszkańcy się zmobilizowali i w referendum zablokowali inwestycję. Spółka zażądała od Salwadoru ponad 300 mln dol. odszkodowania za utracone potencjalne zyski. Demokracja przegra z korporacją?
To uproszczenie. Nawet idąc do trybunału arbitrażowego, nie można uchylić wyników referendum. Ale skoro rząd Salwadoru postanowił na pewnych warunkach przyciągnąć inwestorów, oni się na nie zgodzili, a koniec końców – zmieniono te warunki, nawet nadając im wyłącznie nową formę – trzeba się liczyć z tym, że odejście od starych zasad trzeba będzie zrekompensować. Jestem tu, przekonuje firma, bo zapewniliście pewne warunki do wybudowania przeze mnie kopalni, co pociąga za sobą pewne nakłady – na pewnym etapie mogące iść w miliardy dolarów. Potem zmieniacie zasady, tworząc okoliczności, o których nie było mowy. Gdyby obowiązywały wcześniej, firma powiedziałaby przecież: skoro tak, to nie chcemy inwestować. W arbitrażu nie chodzi zatem o pogwałcenie praw demokracji. Nie chodzi o zmienianie już istniejących regulacji. Chodzi o to, by nie zmieniać reguł gry w trakcie jej trwania.
Ale sama inwestycja może prowadzić do zmiany reguł gry. Inny przykład: w USA Google jest jednym z kilku graczy na rynku wyszukiwarek internetowych, w Europie w ostatnich latach stał się monopolistą. Bruksela chce podzielić firmę na kilka mniejszych. Czy w razie przyjęcia TTIP Google ocaleje w Europie, a może zostanie też podzielone za Atlantykiem? Co z tym Google?
Nic. Po prostu tego typu sytuacje, związane z pozycją firmy na rynku, nie będą regulowane tą umową. Tu wchodzi w grę wyłącznie prawo dotyczące konkurencji – w USA i w UE istnieją stosowne ustawy regulujące tę sferę. Wejście TTIP w życie nie będzie oznaczać ich zmiany, pozostaną w niezmiennej formie. Sądy arbitrażowe nie będą miały nic do powiedzenia w sprawie monopolu jakiejś korporacji.
Sądy arbitrażowe w oczach krytyków TTIP również uchodzą za podejrzane. Instytucje tworzone ad hoc, nie wiadomo jak. Może będą przychylne korporacjom...
Cóż, trybunały, które miałyby obecnie rozstrzygać spory między korporacjami i państwami, rzeczywiście są sądami zwoływanymi ad hoc. Co prawda, niemiecki rząd proponuje stworzenie stałego i oficjalnego trybunału do przyszłego rozwiązywania takich dysput, ale przyszłość tego pomysłu nie jest pewna. Kwestia tych instytucji jest rzeczywiście jednym z najburzliwiej dyskutowanych aspektów TTIP. Spory dotyczą poszczególnych, szczegółowych zagadnień: form interesu prawnego, rekrutowania sędziów, reformy całego procesu procedowania przed takim sądem. Poza tym procedury takiego arbitrażu są kosztowne i pozostaną kosztowniejsze niż standardowe postępowania sądowe.
Pytanie więc, komu się to wszystko opłaci. TTIP „przyniesie niewiele – albo i żadnego – zysku dla Wielkiej Brytanii, jednocześnie spowoduje znaczące koszty gospodarcze i społeczne” – to z raportu London School of Economics. Instytut Badań Gospodarczych z Monachium szacuje, że dzięki TTIP nad Renem powstanie ledwie 180 tys. miejsc pracy, skromnie jak na 40-milionowy rynek. Niemiecki krytyk układu, ekonomista Christoph Scherrer, dorzuca, że TTIP tylko pognębi sektor małych i średnich firm...
Chwileczkę... Z jednej strony – porozumienie o wolnym handlu to ułatwienie życia eksporterów. Harmonizujemy przepisy umożliwiające dostęp do zagranicznego rynku i już samo zniknięcie konieczności zdobywania atestów na dwóch rynkach oznacza wielkie oszczędności dla małych i średnich przedsiębiorstw. A często była to dla nich przeszkoda, która uniemożliwiała dostanie się na amerykański rynek. Z tej perspektywy przepisy TTIP możemy uznać za niezwykle dla nich korzystne. A ci, którzy eksportować nie chcą, np. w Niemczech małe i średnie firmy, to często wytwórcy produktów lokalnych, działający na niewielkim obszarze – nie będą nazbyt zagrożeni, bo z ich nisz korporacje nie wyprą ich tak szybko. Ale z drugiej strony – mamy mechanizm arbitrażu. Tu rzeczywiście procedury są bardzo kosztowne – co oznacza, że małe i średnie firmy nie będą miały takiego wpływu na stanowienie prawa, uchylanie wprowadzonych przepisów, opieranie się niekorzystnym regulacjom. Korporacje stać na toczenie takich sporów. Mali będą musieli te niedogodności przełknąć.
O, to będzie sporo do przełknięcia. Brytyjska eurodeputowana Molly Scott Cato na łamach „Guardiana” ogłosiła, że TTIP „piszą lobbyści”. Według niej 92 proc. osób zaangażowanych w proces negocjacji to właśnie lobbyści. Z 560 spotkań dotyczących TTIP w 520 przypadkach były to spotkania eurokratów z przedstawicielami biznesu, a tylko w 26 uczestniczyli przedstawiciele grup interesu publicznego.
Bez względu na to, kto ile razy spotykał się z kim, mandat do prowadzenia negocjacji pochodzi od rządów. To państwa członkowskie zgadzają się na określone ramy, w których toczą się negocjacje. Cokolwiek chcieliby zyskać lobbyści, pozostanie w granicach określonych wcześniej przez rządy. W każdy piątek w Brukseli odbywa się spotkanie, na którym przedstawiciele rządów mówią negocjatorom z Komisji Europejskiej, co chcą negocjować, a czego nie. Lobbystom pozostaje się dostosować – a spotkania z przedstawicielami rozmaitych branż wydają się być w tym procesie naturalne. Statystyk nie jestem w stanie potwierdzić.
Ech, ale przecież korporacje i tak rządzą światem.
(śmiech) Tak czy inaczej europejska komisarz ds. handlu Cecilia Malmström pod koniec ubiegłego roku wprowadziła nowe zasady transparentności w pracy Komisji we wszelkich kontaktach z lobbystami. Zgodnie z nimi każde tego typu spotkanie zostaje odnotowane, następnie publikowane na stronach internetowych. To właśnie próba zapobiegnięcia spekulacjom, że powstające w Brukseli regulacje piszą lobbyści. Nikt – również ja – nie zaakceptowałby umów czy przepisów, które powstały pod dyktando lobbystów.
Mechanizmy arbitrażu są bardzo kosztowne – co oznacza, że małe i średnie firmy nie będą miały takiego wpływu na stanowienie prawa, uchylanie wprowadzonych przepisów, opieranie się niekorzystnym regulacjom. Korporacje stać na toczenie takich sporów