Rynkowa liberalizacja jest dobra, ale pod pewnymi warunkami. Poziom usług nie może być niższy, a nawet powinien wzrosnąć. A konsument zainteresowany usługą powinien płacić mniej. Czy tak będzie w przypadku nadciągających zmian na rynku pocztowym? Być może, o ile do liberalizacji dojdzie.

1 stycznia 2016 roku powszechną usługę pocztową może świadczyć nowy operator – konsorcjum Polskiej Grupy Pocztowej i InPostu. Firm, które pięć lat temu rzuciły rękawicę monopoliście Poczcie Polskiej. Dzisiaj jako jedyne mają potencjał, by z nim rywalizować.
To jednak nie jest przesądzone i przez najbliższe pół roku nie będzie. Urząd Komunikacji Elektronicznej zwycięzcę ogłosi w czerwcu. Równie dobrze może być nim Poczta Polska, a wtedy będziemy mieli bezpieczne, choć zapewne nie tańsze niż dzisiaj, status quo.
Dawno nie byliśmy świadkami tak prestiżowego starcia o kontrakt. Po pierwsze dlatego, że to niezwykle tłusty kąsek, wart ponad 3 mld zł. Po drugie, o ile PGP i InPost ten kąsek połknąć mogą, o tyle Poczta Polska po prostu musi – to jej być albo nie być. Dzisiaj rynek pocztowy opiera się właśnie na tym, co stało się przedmiotem targu – rozbudowanej sieci placówek, skrzynek i regularnym dostarczaniu przesyłek. Jeśli prywatni pocztowcy tego kontraktu nie zdobędą, nic wielkiego się im nie stanie. Dalej będą powoli odkrawać sobie drobne kawałki z tortu. Ale jeśli noga powinie się operatorowi państwowemu, oznaczać to będzie jego koniec w dotychczasowym kształcie.