Perspektywy dla polskich emerytów nie są zbyt optymistyczne. W czasie kiedy Polacy muszą dokonać wyboru, czy oddać się całkowicie w objęcia ZUS, czy też choć lekko podeprzeć się otwartym funduszem emerytalnym, jedynym pewnikiem jest, że wybór ten nie ratuje przed niską emeryturą.
Ze względu na recesję demograficzną za 40–50 lat przeciętna emerytura może być aż czterokrotnie niższa od przeciętnej pensji, bez względu na to, czy będziemy otrzymywać ją tylko ze składek młodszego pokolenia, czy też z dywidend i odsetek spółek. Powszechne są opinie, że będzie to zjawisko bardzo niebezpieczne. Czy rzeczywiście?
Niski poziom emerytur w relacji do średniej pensji, a właściwie to, że stosunek osób w wieku powyżej 67 lat (nowy wiek emerytalny) do tych w wieku 24–67 lat wzrośnie z 2/10 do 6/10, może wywołać kilka negatywnych zjawisk: powszechne poczucie wykluczenia, nadmierną presję fiskalną na wzrost redystrybucji, problemy z finansowaniem służby zdrowia, silne napięcia polityczne i społeczne. Zjawiska te będą tym silniejsze, im słabszy będzie w nadchodzących dekadach wzrost gospodarczy w Polsce. Czy zatem los emerytów to będzie bomba, która rozsadzi polską gospodarkę i zainfekuje społeczeństwo różnorakimi patologiami?
Nie bagatelizuję zagrożenia, ale jest kilka czynników, które mogą ukazać naszą emerytalną przyszłość w nieco jaśniejszych barwach. Z jednej strony są to zjawiska ekonomiczno-społeczne, z drugiej – zmiany w technologii i stylu życia. Jeżeli chodzi o czynniki gospodarczo-społeczne, to na poprawę perspektywy przyszłych emerytur mogą mieć wpływ przede wszystkim wzrost dzietności, wzrost imigracji oraz wzrost stopy oszczędzania (niekonsumowana część dochodu). We wszystkich tych obszarach wyglądamy obecnie jako społeczeństwo słabo, ale można zakładać, że wzrost przeciętnej zamożności przyniesie dość istotne zmiany. Na przykład wydaje się logiczne, że Polacy, dyskontując perspektywy niskich emerytur, zaczną więcej oszczędzać, co z jednej strony przełoży się na większą dostępność kapitału krajowego i wyższy wzrost gospodarczy, a z drugiej – na wzrost emerytur z własnych oszczędności.
Trudniejsze do wyobrażenia są przyszłe zmiany technologiczne i zmiany w stylu życia, ponieważ te przebiegają zwykle zupełnie nieprzewidywalnymi ścieżkami. Można sobie jednak wyobrazić kilka przemian, których zalążki już są widoczne.
Zacznijmy od zmian łatwych do wyobrażenia. Postęp technologii w zakresie wytwarzania energii oraz automatyzacji produkcji i usług może być czynnikiem, który przez całe dekady będzie zapewniał wysoki wzrost wydajności pracy i jakości życia. Przykładowo dzięki zaawansowaniu technologii pozyskiwania energii jej cena może być wielokrotnie niższa niż obecnie, co drastycznie zmieni schematy produkcji i konsumpcji. Dzięki temu jakość życia za 50 lat może być znacząco wyższa niż dziś, a emerytura w wysokości jednej czwartej przeciętnego wynagrodzenia nie będzie się wiązała z poczuciem wykluczenia. Ponadto natura pracy za kilka dekad może być zupełnie inna niż współcześnie. Dzięki automatyzacji produkcji i usług rola pracy fizycznej będzie ulegała zmniejszeniu, co sprawi z kolei, że człowiek będzie mógł pracować dłużej – możliwe, że do 70. lub 75. roku życia, co też znacząco zmienia kalkulacje dotyczące przyszłej emerytury. Bardziej niż o postęp technologiczny obawiałbym się o dystrybucję jego efektów, choć to już inny temat.
Wyobraźmy sobie teraz dalej idące zmiany, które na razie należą do sfery fiction, ale mogą wejść kiedyś do sfery science. Wyobraźmy sobie, że technologie produkcji posuwają się tak daleko, że większość nabywanych towarów człowiek produkuje sam albo zamawia w lokalnych zakładach – ultraniskie koszty produkcji mogą bowiem odwrócić do góry nogami logikę koncentracji produkcji i sprzyjać jej dekoncentracji. Przy postępie w zakresie druku 3D nie brzmi to tak abstrakcyjnie. Wyobraźmy sobie też, że człowiek sam produkuje konsumowaną przez siebie energię i sam produkuje przynajmniej część żywności oraz towarów przemysłowych. Dochód z pracy najemnej w takich warunkach przestaje wyznaczać standard życia.
Wreszcie można spróbować sobie wyobrazić, że nastąpią zmiany, które kiedyś nietrafnie prorokował słynny ekonomista John Maynard Keynes. Możliwe, że znacząco wzrośnie popyt na dobro, które na razie nie cieszy się popularnością, mimo że każdy deklaruje, iż o nim marzy. Chodzi o czas wolny. Jeżeli dojdziemy do granic konsumpcji i zacznie rosnąć preferencja dla czasu wolnego, jakość życia w momencie przechodzenia na emeryturę nie będzie doznawała silnego uszczerbku.
Prognozowanie tak znaczących przemian to oczywiście futurologia. Ale prawdopodobieństwo realizacji takich prognoz nie jest wcale niższe niż prawdopodobieństwo, że będziemy żyli w świecie podobnym do dzisiejszego.