Unia fiskalna nie oznacza harmonizacji podatków eurolandu ani mówienia krajom, ile wydawać na tę czy inną politykę, czy podejmowania w Brukseli decyzji o budżetach narodowych - zapewnił Richard Corbett z gabinetu szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya.

Corbett wypowiedział się w poniedziałek podczas debaty o zmianach traktatowych w UE zorganizowanej przez brukselski ośrodek badawczy Centre for European Policy Studies (CEPS).

Jego wypowiedzi są o tyle ważne, że to gabinet Van Rompuya ma przedstawić przywódcom na szczycie 8-9 grudnia raport na temat ewentualnych zmian w traktacie UE, tak by wzmocnić zarządzanie gospodarcze strefy euro i dyscyplinę finansów publicznych państw strefy. Nalegają na to zwłaszcza Niemcy. Celem jest, by - w odpowiedzi na kryzys zadłużenia eurolandu - w unii monetarnej państw mających wspólną walutę zbudować unię fiskalną.

Corbett wyraźnie dał jednak do zrozumienia, że nie ma co liczyć na bardzo daleko idące propozycje. Przyznał, że w sprawie zarządzania gospodarczego "rośnie poczucie konieczności, by wzmocnić dyscyplinę w UE dotyczącą poziomu długu i deficytu".

"Ale to nie oznacza, że wszystko harmonizujemy albo mówimy państwom członkowskim, co powinny opodatkować i na jakim poziomie, jak dzielić swoje pieniądze między edukację, zdrowie, obronność, bezpieczeństwo socjalne czy cokolwiek innego. To pozostaje w gestii państw" - powiedział.

"Nie mówimy o przerzuceniu wszystkich decyzji dotyczących podatków i wydatków na poziom europejski" - powtórzył. "Nie mówimy o konieczności ujednolicenia stawki podatku od wszystkiego. I nie mówimy o centralnej władzy wykonawczej (w Brukseli), która jest w stanie zastąpić narodową, jeżeli chodzi o budżety krajowe - w odniesieniu do poszczególnych pozycji lub ich zawartości" - powiedział. Podkreślił, że kompetencje w ramach unii fiskalnej mogą odnosić się "tylko do krajów dotkniętych problemami z nadmiernym długiem i deficytem".

Zdaniem Corbetta należy zastanowić się, czy korzystna jest jakaś forma uwspólnotowienia długu państw euro

Przyznał jednak, że euroobligacje, czyli wspólne papiery dłużne strefy euro, "nie są w tej chwili politycznie lub gospodarczo proste do wykonania". Zwrócił uwagę, że nie ma też pewności, że po połączeniu obligacji greckich i niemieckich rynki będą je traktować - jak wszyscy mają teraz nadzieję - jak niemieckie obligacje.

"Ale gdy wyjdziemy już z naszych bieżących trudności, euroobligacje są potencjalnie korzystne dla wszystkich państw członkowskich euro - nawet dla Niemiec" - dodał Corbett. Takie euroobligacje mogą, jego zdaniem, przyciągać inwestorów z całego świata, a stopa procentowa, którą uzyskają, może być nawet niższa niż ta, którą może uzyskać teraz każde z państw członkowskich. "Ale jeszcze tu nie jesteśmy" - zastrzegł.

"To jest argument, aby powiedzieć, że powinniśmy umieścić perspektywę euroobligacji w traktacie, jako symbol" - powiedział.

Deklaracje Corbetta mogą rozczarować największych zwolenników zacieśniania polityk gospodarczych w eurolandzie

Wielu komentatorów to właśnie zbyt duże różnice w politykach gospodarczych państw obwinia za obecne problemy unii walutowej.

Ale także prezydent Francji Nicolas Sarkozy i kanclerz Niemiec Angela Merkel, mówiąc po spotkaniu w Paryżu o koniecznych zmianach traktatu UE, skoncentrowali się na wzmocnieniu dyscypliny finansów publicznych i automatycznych sankcjach dla niesubordynowanych państw. Natomiast kolejny raz odrzucili pomysł euroobligacji, które byłyby podstawowym przejawem prawdziwej unii fiskalnej.