Hiszpanie i Węgrzy nie wykorzystują w pełni gazowych elektrowni, bo są za drogie. W Polsce kolejne firmy chcą uruchamiać siłownie napędzane błękitnym paliwem. Ich opłacalność zależy jednak od ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla.
Obecnie w Polsce zaledwie 2,1 proc. energii wytwarzanej jest z gazu, ale jej udział ma szybko rosnąć. Jak przewiduje Ministerstwo Gospodarki, w 2020 r. z tego paliwa będzie już pochodzić co najmniej 7 proc. energii. Do tego czasu ma powstać niemal 7 tys. MW nowych mocy zasilanych błękitnym paliwem.
Pierwsze duże, systemowe bloki napędzane gazem mają szansę zacząć pracę w Polsce w 2014 r. Do budowy takich siłowni przymierzają się najwięksi gracze na rynku energii, a także Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo oraz Orlen. Jednym z powodów zainteresowania takimi inwestycjami są ich niższe koszty. Zwykle szacuje się, że na bloki gazowe o mocy 1000 MW trzeba wydać 650 – 700 mln euro, a na węglowe ok. 1,3 mld euro.
Tyle że niska cena budowy nie oznacza, że cała inwestycja będzie opłacalna. Nowo wybudowany przez GdF Suez blok gazowy w Szazhalombatta na Węgrzech o mocy 400 MW nie pracuje, bo opracowane kilka lat temu prognozy rynkowe okazały się chybione. – Cena gazu na Węgrzech jest bardzo wysoka, bo bardzo ograniczone są połączenia z rynkami zachodnioeuropejskimi. Nie ma możliwości zakupu taniego gazu w transakcjach natychmiastowych bez podpisywania długoletnich kontraktów – tłumaczy Grzegorz Górski, prezes GdF Suez Polska. – Z drugiej strony mocno zliberalizowany jest rynek energii, stąd stosunkowo niska cena energii elektrycznej. W tej sytuacji nie jest opłacalne uruchamianie mocy gazowych – dodaje szef polskiego GdF Suez.
Z potężnymi problemami z energetyką gazową borykają się również Hiszpanie, którzy w ostatnich latach wybudowali ponad 20 tys. MW takich mocy. Dziś efektywnie pracuje maksymalnie połowa tych siłowni.
Przedstawiciele koncernów energetycznych dostrzegają niebezpieczeństwo inwestowania w gaz. Tomasz Zadroga, prezes Polskiej Grupy Energetycznej, mówi wprost, że niezbędna jest ponowna analiza opłacalności inwestycji w energetykę gazową. PGE już zrezygnowała z budowy bloków gazowych w Zespole Elektrowni Dolna Odra.
Ale eksperci uważają, że o opłacalności energetyki gazowej zdecydują uprawnienia do emisji CO2. – Wszystko zależy od ich ceny – mówi Krzysztof Żmijewski, ekspert rynku energetycznego, były szef PSE Operator.
Obecnie cena za prawa do emisji tony CO2 waha się w okolicy kilkunastu euro. To sprawia, że elektrownie gazowe, które emitują znacznie mniej CO2, przegrywają z brudnym, ale tanim węglem. Zdaniem Krzysztofa Żmijewskiego gaz w polskich realiach stanie się konkurencyjny dla węgla dopiero przy poziomie ponad 30 euro za tonę. To bardzo prawdopodobny scenariusz, zwłaszcza że od 2013 r. liczba uprawnień dla polskiego przemysłu będzie stopniowo maleć, by w 2020 r. zejść do zera.
Na dodatek trzeba brać pod uwagę także to, że w Polsce mogą zostać odkryte zdatne do eksploatacji złoża gazu z łupków. – To może być rewolucja podobna do tego, co stało się w USA. Po znacznej obniżce cen gazu, wywołanej oderwaniem jego ceny od ceny ropy naftowej, produkcja energii z gazu może być tak opłacalna, że firmy będą w stanie zamykać nawet pracujące bloki węglowe. Tylko po to, żeby jak najszybciej przestawić się na gaz – uważa Grzegorz Górski.
W podobny scenariusz wierzy PGNiG. – Rozpoczęcie wydobycia gazu z łupków zwiększy dostępność gazu w Polsce i wzmocni konkurencję na tym rynku, co powinno sprzyjać spadkowi cen – mówi „DGP” Marcin Lewenstein, dyrektor biura planowania strategicznego PGNiG.