Hakerzy kradną z kont małych i średnich banków w USA i Europie co najmniej miliard dolarów rocznie. Zdecydowana większość właścicieli nie otrzymuje z banków żadnej rekompensaty - podaje agencja Bloomberg

Sheldon Whitehouse, amerykański senator, który przewodniczy senackiej komisji ds. wywiadu, twierdzi, że w wyniku działań cyberprzestepców straty posiadaczy rachunków bankowych są znacznie większe niż wskutek wszystkich napadów organizowanych na banki przez grupy najsłynniejszych w historii gangsterów, z Bonnie i Clyde na czele.

Zorganizowane grupy przestępcze operują w większości z terenu Europy Wschodniej. Celem ich ataków są najczęściej konta małych firm, zarządów szkolnych okręgów i lokalnych władz, których rachunki są zabezpieczone jedynie w bardzo ograniczony sposób we wspólnotach lub bankach regionalnych. Konta te z reguły nie są objęte żadnymi ubezpieczeniami.

Jedynym wielkim bankiem w USA, który ubezpiecza komercyjne depozyty na wypadek kradzieży przez hakerów jest JPMorgan Chase & Co. Ale mniejsze banki, podobnie jak pokrzywdzone firmy i instytucje bynajmniej nie są skłonne do ujawniania przypadków kradzieży. W przypadku tych pierwszych głównie z tego powodu, że biznesmeni i instytucje mogliby się przenieść do większych banków, o zasięgu ogólnokrajowym, które są bardziej skłonne do pokrycia start oraz mają znacznie lepszą politykę bezpieczeństwa.

Współcześni gangsterzy operujący w sieci nie potrzebują masek ani broni. Mogą ukraść miliony dolarów siedząc w domowym zaciszu, ubrani w piżamy. Zyski z procederu są lukratywne, a ryzyko minimalne. Jak ocenia jeden z amerykańskich ekspertów ds. bezpieczeństwa, każdy z trzech najlepiej zorganizowanych gangów skradł w zeszłym roku po 100 mln dolarów. Tymczasem z danych FBI wynika, że we wszystkich konwencjonalnych włamaniach do banków w USA padły w zeszłym roku łupem 43 mln dolarów.