Warszawska Giełda Papierów Wartościowych odniosła imponujący sukces, deklasując rywali w regionie, jednak następne dwie dekady będą znacznie trudniejsze. Nie obejdzie się bez silnego inwestora, bo w skali światowej GPW to najwyżej średniak. A konsolidacja jest konieczna, ponieważ tradycyjnym giełdom coraz bardziej zagrażają alternatywne platformy handlu.
Warszawskiej giełdzie stuknie w sobotę 20 lat. Od czasu gdy handlowano akcjami pięciu spółek na pożyczonych komputerach i tylko raz w tygodniu, wykonała ona imponujący skok. Kolejne dwie dekady będą jednak dla niej zdecydowanie trudniejsze. Wkrótce przestanie korzystać z tego, że zaczynała na dziewiczym i wygłodzonym rynku, skończy się też napływ prywatyzowanych spółek. Co najważniejsze, nasz parkiet stanie w obliczu zaostrzającej się konkurencji między światowymi giełdami oraz przełomu technologicznego.
– Pod względem wzrostu kapitalizacji, wzrostu liczby spółek i obrotów jesteśmy najszybciej rozwijającą się giełdą w Europie – mówi Ludwik Sobolewski, prezes GPW. Jego zdaniem w tym roku nasz parkiet powinien utrzymać tempo rozwoju z ostatnich lat. Obecnie notowane jest na nim 405 firm, których kapitalizacja sięga 550 mld zł (w pierwszym roku działania giełdy było to ledwie 161 mln zł), co oznacza, że w ciągu dekady kapitalizacja zwiększyła się trzykrotnie. Rośnie też handel na parkiecie. W ubiegłym roku przeprowadzono na nim ponad 18 mld transakcji o łącznej wartości 8,2 bln zł, o 70 proc. więcej niż w 2009 r.
Choć w ciągu 20 lat GPW stała się regionalnym liderem, w skali światowej jest co najwyżej średniakiem. Samej będzie jej niełatwo nie tylko rozwijać się, ale nawet przetrwać na coraz trudniejszym rynku, na którym czołowe giełdy rozpoczęły ekspansję podobną do tej, jaką hipermarkety prowadzą w handlu. Oferują klientom wygodę i większe możliwości zakupu. Mniejsze sklepy mogą co najwyżej walczyć o nisze. Tak samo mniejsze giełdy.

Potrzebny potężny inwestor

Dlatego dobrym pytaniem jest nie to, czy giełda powinna znaleźć potężnego inwestora, ale kiedy. Taki był zresztą początkowy zamysł przy prywatyzacji. Ale w przetargu półtora roku temu na placu boju pozostali jedynie Niemcy z Deutsche Boerse. Ministerstwu Skarbu Państwa nie było to w smak. Obawiało się, że zmarginalizują nasz parkiet, czyli zrobią to, co Austriacy z Pragą czy Budapesztem. Na świecie giełdy łączą się na potęgę. Deutsche Boerse i Nasdaq walczą o nowojorską giełdę NYSE Euronext, zaś Londyn zamierza się połączyć z Toronto. Pod koniec ubiegłego roku największa rosyjska giełda MICEX ogłosiła, że kupi kontrolny pakiet akcji konkurencyjnej RTS, której wartość wycenia się na 1,2 mld dol. Obok Warszawy niezależność w Europie zachowują jeszcze Madryt, Zurych, Ateny i Oslo.
Skąd ta presja na łączenie się? Tradycyjne giełdy są mocno podgryzane przez alternatywne platformy handlu (MTF-y), które w Europie przejęły już jedną czwartą rynku. Nie podlegają regulacjom, można na nich handlować na okrągło, ale przede wszystkim są dużo tańsze dla notowanych spółek. Platforma Chi-X wskoczyła już na drugie miejsce w Europie pod względem obrotów, dystansując parkiet we Frankfurcie. W ubiegłym roku platforma Liquidnet uruchomiła handel polskimi akcjami.
Do konsolidacji zmusza też przełom technologiczny. Gdy handel prowadzą komputery i liczy się szybkość reakcji w mikrosekundach, kapitał płynie tam, gdzie lepsza technologia i większa płynność obrotu akcjami. W USA już 60 proc. transakcji przypada na handel wysokiej częstotliwości, czyli prowadzony nie przez ludzi, ale przez komputery i skomplikowane programy, które wyszukują najlepsze okazje przed konkurencją – liczą się tu mikrosekundy. Zwiększy to przewagę giełd, które zaoferują nowocześniejsze platformy transakcyjne o zasięgu międzykontynentalnym.

Wieloryby w sadzawce

Na giełdzie popularne jest powiedzenie „Trend is Your Friend” (Trend jest twoim przyjacielem). Oznacza, że nie ma sensu walczyć z dominującą tendencją na rynku i trzeba zachowywać się jak inni. Dlatego prędzej czy później GPW może być zmuszona do związku kapitałowego. Chodzi o to, by stało się to na korzystnych warunkach. Jak to zrobić?
Przede wszystkim wcześniej zbudować wartość naszej giełdy przez przyciąganie kolejnych spółek. Im jest ich więcej na giełdzie, tym większe zainteresowanie zagranicznych inwestorów. Na razie obroty na GPW to średnio 500 mln dol. dziennie, podczas gdy na Nasdaq obraca się w tym czasie 50 – 70 mld dol. – Duży kapitał czuje się wciąż u nas jak wieloryb w sadzawce – określa tę sytuację Piotr Kuczyński, analityk Xelion Doradcy Finansowi.
W przyciąganiu spółek mamy sukcesy. Jak wynika z raportu PwC, nasza giełda była pierwszym rynkiem w Europie pod względem liczby debiutów w I kw. 2011 r. Pojawiło się tu łącznie 45 spółek. Pod względem wartości ofert w I kw. 2011 r. warszawska giełda znalazła się na czwartym miejscu w Europie, za londyńską i norweską oraz Deutsche Boerse.
Niestety, wkrótce zostanie wyłączony kluczowy motor wzrostu oparty na przyspieszeniu prywatyzacji. Na parkiet trafiły w ciągu ostatnich dwóch lat takie spółki, jak PGE, Tauron, Bogdanka, a także sama GPW. Pozostały m.in. kopalnie, BGŻ i holding nieruchomościowy. Rząd może jeszcze wprowadzać na parkiet kolejne transze akcji spółek już notowanych.
Nasza giełda przyciąga za to coraz więcej firm zagranicznych i zabieganie o nie powinno być głównym zadaniem zarządu. Na GPW jest notowane już 29 przedsiębiorstw, najwięcej z Ukrainy, co powoduje, że wkrótce powstanie pierwszy narodowy indeks na warszawskim parkiecie.
Ranga i pozycja przetargowa GPW w czekających ją negocjacjach o związku kapitałowym z którąś z dominujących giełd i o dołączeniu do większego sojuszu nie będzie specjalnie silna, jeśli osłabnie polska gospodarka. Giełda jest jej zwierciadłem.