Kupno podupadającego pałacu czy zamku i przekształcenie go w pensjonat staje się opłacalną inwestycją, choć wymaga ogromnych nakładów. Ale wydatek zwraca się już po kilku latach.
Odrestaurowany zamek albo pałac to biznes, który przynosi dochody nie tylko właścicielom, ale też lokalnym społecznościom.
Stanisław Nowicki, deweloper z Sobótki, otworzył najlepszego szampana, gdy jesienią tego roku dowiedział się, że wygrał przetarg i został właścicielem XV-wiecznego zamczyska w Bożkowie w Kotlinie Kłodzkiej. Chrapkę na zabytek miał też książę Karol, ale ostatecznie następca brytyjskiego tronu wycofał się z transakcji. Nowicki zapłacił za zamek 1,2 mln zł. Teraz chce go wyremontować i zamienić w elegancki hotel. Eksperci szacują koszt inwestycji na 50 – 70 mln zł. Przedsięwzięcie powinno się zwrócić w ciągu 10 – 15 lat. Z wyliczeń Światowej Organizacji Turystyki wynika bowiem, że obłożenie w hotelach urządzonych w stylowych murach jest o 30 – 40 proc. większe niż w nowoczesnych obiektach turystycznych.

Pensjonat w oborze

We Włoszech, Francji, w Wielkiej Brytanii czy Niemczech stare domy, zajazdy, obory, nawet kościoły od lat są chętnie kupowane i przerabiane na pensjonaty, ośrodki spa czy apartamenty na wynajem. Ceny bywają różne: w zależności od lokalizacji, stanu technicznego i niezbędnych nakładów inwestycyjnych, wahają się od kilkuset do kilku milionów euro. Mimo kryzysu klientów jest sporo, bo zabytki to, według ekspertów od rynku nieruchomości, pewna inwestycja. Ich wartość w ciągu ostatnich lat systematycznie rosła.
W Polsce również powiększa się rzesza amatorów starych murów. Kupują je zwykle byli właściciele, a także bogaci przedsiębiorcy. Niektórzy, jak Włodzimierz Owczarek, współwłaściciel Kolportera, po to, żeby w nich mieszkać. Inni – żeby na nich zarabiać. Jest w czym wybierać, bo w Polsce mamy ok. 400 zamków i ponad 2 tysiące pałaców. Nad Wisłą, podobnie jak kilka lat temu nad Tamizą, Loarą czy Tybrem, rośnie liczba klientów gotowych płacić po kilkaset złotych za dobę, by zasypiając w zabytkowej komnacie, cofnąć się w czasie o 100 czy 200 lat.
Jednymi z pierwszych, którzy uwierzyli, że na zabytkach da się zarabiać, byli Jerzy i Magdalena Ludwinowie, którzy w latach 90. nabyli zrujnowany pałac w Kliczkowie. Kupując posiadłość, nie myśleli o jej komercyjnym wykorzystaniu. Dopiero kilka lat później wpadli na pomysł, by urządzić na Dolnym Śląsku centrum hotelowo-konferencyjne, podobne do tych, jakie widzieli w zamkach na Loarą. Budowę zaczęli w 2000 roku, bo kilka lat zajęły im uzyskanie pozwoleń, uzgodnienia z konserwatorami zabytków oraz bankami, które kredytowały inwestycję. Dziś oprócz hotelu są tam basen, stajnia, pole golfowe oraz profesjonalne spa z ośmioma salami. W sumie Ludwinowie zainwestowali już w posiadłość ponad 25 mln zł. Roczne koszty utrzymania zamku z całą infrastrukturą właścicielka szacuje na 7 – 8 mln zł, a przychody na 9 mln zł. Zamek więc na siebie zarabia.
Sukcesy finansowe pionierów zachęcają innych. Widać to chociażby po rosnącej liczbie transakcji na rynku zabytkowych nieruchomości. Tylko w tym roku sprzedano w Polsce mniej więcej 7 zamków, kilkanaście pałaców i dworów, które do tej pory stały puste i niszczały. Największym powodzeniem cieszą się posiadłości na Pomorzu, Mazurach oraz na Dolnym i Górnym Śląsku, czyli tam, gdzie ruch turystyczny jest największy.
Transakcją roku była sprzedaż zamku w Ełku, który władze miasta wystawiały na przetarg wielokrotnie. Nowym właścicielem malowniczych ruin został Piotr Basiewicz, właściciel firmy Doryb i lokalnego centrum handlowego. Zapłacił 1,7 mln zł i właśnie zaczyna prace nad przywróceniem zamczysku dawnej świetności. Jeśli nie zabraknie mu wytrwałości i pieniędzy, za 5 lat może tu powstać jeden z najbardziej wytwornych ośrodków turystyczno-rekreacyjnych w Europie Środkowo-Wschodniej.



Lepszy od PGR

Na biznes w starych murach postawili też Andrzej Grabowski i Jerzy Borucki – współwłaściciele mleczarni Polmlek z Pułtuska. W tym roku stali się szczęśliwymi nabywcami krzyżackiego zamku w Gniewie. Kupili go od gminy za 14 mln zł. Chcą otworzyć tu centrum hotelowe i urządzać dla gości turnieje rycerskie. Sami też zamierzają walczyć – są członkami bractwa rycerskiego. Właściciele słynnej mleczarni, podobnie jak większość tzw. nowych magnatów, chcą uzyskać część pieniędzy na rewaloryzację zabytkowego obiektu ze środków unijnych na rozwój kultury i dziedzictwa narodowego. Na lata 2007 – 2013 Polska może wydać na taki cel ok. 20 mld zł, z czego ponad 70 proc. zostało już zakontraktowane. Dodatkowo właściciele zamków i pałaców, którzy urządzają hotele czy centra turystyczne, mogą się ubiegać o środki na tworzenie nowych miejsc pracy. Dla lokalnych mieszkańców i władz samorządowych odrestaurowana rudera ma bowiem znaczenie porównywalne z otwarciem średniej wielkości zakładu pracy.
W zamku obronnym w Kurozwękach w województwie świętokrzyskim w sezonie wakacyjnym zatrudnionych jest prawie 80 osób. Część to bezrobotni do tej pory pracownicy byłego PGR. Pracują w hotelu, restauracji, barach kanapkowych, w pizzerii, minizoo oraz na przylegających do zamku polach, a także w hodowli bizonów (największej w Europie). Z pobliskich miasteczek przyjeżdżają też przewodnicy, którzy oprowadzają zwiedzający zamek po misternie odtworzonych lochach i bogato zdobionych komnatach.
Na pomysł stworzenia biznesowego kombajnu wpadł Jean Martin Popiel – potomek przedwojennych właścicieli. W połowie lat 90. odkupił od gminy rodową siedzibę. Potem wydzierżawił, a rok temu odkupił od Skarbu Państwa 400 hektarów gruntów. Renowacja gmaszyska trwała kilka lat.
Dziś zamek nakręca koniunkturę całej okolicy. Na turystach, którzy przyjeżdżają tu na weekendy albo w sezonie wakacyjnym, korzystają właściciele pobliskich gospodarstw agroturystycznych, sklepów, a także zakładów fryzjersko-kosmetycznych. Poza sezonem obiekt wynajmowany jest na wesela, uroczystości rodzinne i imprezy firmowe. Co roku Kurozwęki odwiedza ponad milion turystów, a roczne zyski to 140 – 170 tys. zł. Zamek – a właściwie fabryka do zarabiania pieniędzy – wart jest obecnie kilkadziesiąt milionów złotych. Popiel nie zamierza go jednak sprzedawać. Liczy na to, że za kilka lat biznes przejmą jego dzieci.
Nie tylko prywatni inwestorzy zrozumieli, że odrestaurowana twierdza lub pałac przyciągają gości jak magnes i pozwalają zarabiać całej okolicy. Samorządy również doceniły turystyczną wartość zarastających wcześniej zielskiem ruin i robią, co mogą, by przywrócić im dawną świetność.
W tym roku zaczęły się na przykład prace renowacyjne w pałacu Krzyżtopór w województwie świętokrzyskim. Ta rezydencja magnacka zbudowana przez Krzysztofa Ossolińskiego w XVII wieku, nie doczekała się prywatnego inwestora. Ale dla decydujących się na odnowienie gmachu władz gminy Ujazd unikalny zabytek to prawdziwe błogosławieństwo. Do małego, nikomu nieznanego miasteczka ściągają ostatnio turyści z całego świata, żeby obejrzeć drugą po Wersalu największą rezydencję magnacką w Europie. Wokół posiadłości powstają pensjonaty, restauracje, sklepy z pamiątkami, parkingi dla autokarów. Dzięki temu w gminie nie tylko spada bezrobocie, ale rosną też wpływy z podatków. Zamek, tak jak 400 lat temu, stał się centrum okolicy.