Niemcy przestały ufać inwestorom. Berlin powiedział „nie” spekulacyjnej grze na spadki. Odpowiedzią była wyprzedaż euro, spowodowana strachem, że politycy ukrywają prawdziwe rozmiary kryzysu w Eurolandzie

Niemcy zatrzęsły wczoraj rynkami finansowymi w całej Europie. Najpierw Berlin ograniczył możliwość spekulowania na obligacjach, potem kanclerz Angela Merkel postraszyła inwestorów krachem wspólnej waluty.

Niemcy wieszczą krach

Na giełdach zawrzało. Za jedno euro płacono zaledwie 1,23 dolara – najmniej od kwietnia 2006 roku. Zjechały indeksy na wszystkich europejskich giełdach. Warszawski WIG20 stracił ponad 3 proc.

Inwestorzy odbierają niemieckie posunięcia jako preludium do prawdziwej zapaści w Eurolandzie. Jak napisał „Wall Street Journal”: „To taki kanarek w kopalni. On pada, my uciekamy”. Analitycy spekulują, że niemiecki rząd chce wziąć w karby rynek finansowy, bo wie znacznie więcej, niż mówi.

– Tak jakby politycy spodziewali się problemów w przyszłości – twierdzi Marek Rogalski, analityk z DM BOŚ.

Niemieckie halt dla krótkiej sprzedaży

Niezabezpieczona krótka sprzedaż, którą ograniczyli Niemcy, to – w uproszczeniu – pozbywanie się akcji bądź obligacji, których się fizycznie nie ma. Niemiecki zakaz dotyczy obligacji denominowanych w euro i akcji dziesięciu największych niemieckich firm. Od wczoraj nie wolno też kupować kontraktów CDS, jeśli kupujący nie posiadają obligacji, na które te kontrakty zostały wystawione.
W zwykłej krótkiej sprzedaży papier najpierw trzeba pożyczyć: sprzedając duże ilości pożyczonych obligacji lub akcji, można wywołać na nich trend spadkowy. I o to chodzi, bo wtedy taniej odkupuje się je z rynku. Różnica między ceną sprzedaży a ceną kupna to czysty zysk.
W nagiej krótkiej sprzedaży nie istnieje warunek pożyczenia akcji lub obligacji. To powoduje, że dużo łatwiej jest grać na spadki. Tego właśnie zabronił niemiecki rząd.

Kanclerz straszy

– Brak zasad i ograniczeń może sprawić, że zachowanie rynków finansowych będzie destrukcyjnie motywowane wyłącznie potrzebą zarabiania. I doprowadzi do egzystencjalnego zagrożenia stabilności finansowej w Europie, a nawet na świecie – mówiła wczoraj w Bundestagu Angela Merkel, kanclerz Niemiec.
Inwestorzy źle odebrali ten pomysł. Przede wszystkim dlatego, że zostali nim zaskoczeni. Oliwy do ognia dolały jeszcze inne środowe wypowiedzi niemieckiej kanclerz. Mówiła, że kryzys euro to próba: jeśli Europa jej nie sprosta, będzie to oznaczało porażkę. Przemówienie Merkel miało przekonać parlamentarzystów do poparcia ustaw, które umożliwią zaangażowanie się Niemiec w pomoc dla Grecji.

Maklerzy spekulują

Analitycy przypomnieli amerykańskie próby ograniczenia niezabezpieczonej krótkiej sprzedaży w 2008 roku. Nic to nie dało. Co więcej – wybuchł kryzys finansowy wywołany upadkiem Lehman Brothers.
– Teraz inwestorzy obawiają się, że rządy europejskie mają informacje o tym, że w gospodarce i na rynkach finansowych w strefie euro może dojść do kolejnych perturbacji, i starają się wcześniej ograniczyć zamieszanie i zmienność na rynkach – mówi „DGP” makler obsługujący klientów instytucjonalnych w jednym z największych krajowych domów maklerskich.
Według Marka Rogalskiego z DM BOŚ takie sygnały nie służą odbudowie zaufania do strefy euro. – Rynek naprawdę zaczyna się bać, że to wszystko się rozsypie, jeśli reformy nie zostaną podjęte – mówi.
Drugi powód nerwowości to obawa, że w ślad za Niemcami pójdą inne kraje strefy euro. – To silny nacisk, by podjąć akcję przeciwko atakom spekulacyjnym. Widzę uzasadnienie dla tej decyzji – komentował decyzję niemieckiego rządu w wywiadzie dla agencji Bloomberg Olli Rehn, unijny komisarz do spraw gospodarczych i finansowych.

Inwestorzy nie lubią euro

Na rynkowe efekty takich deklaracji nie trzeba było długo czekać. Euro kosztowało wczoraj przed południem mniej niż 1,23 dolara. Tak nisko nie było wyceniane od kwietnia 2006 roku. Fala spadków przetoczyła się przez wszystkie europejskie giełdy, których indeksy skończyły dzień z kilkuprocentowymi spadkami. Wyjątkiem nie była giełda w Warszawie, gdzie WIG20 spadł o ponad 3 proc.
– Obawiam się, że WIG20 może w tym czasie spaść poniżej tegorocznego dołka z połowy lutego – mówi Tomasz Leśniewski z DM BZ WBK. Indeks największych i najbardziej płynnych spółek na GPW znalazł się wtedy w okolicy 2170 pkt. To o niemal 8 proc. niżej niż obecnie.
Nerwowo było też na rynku złotego. Nasza waluta w najgorszym momencie sesji traciła ok. 10 groszy wobec euro i dolara. Według analityków to zrozumiałe: złoty zawsze traci, gdy dochodzi do osłabienia jednej z głównych walut.
– Nie wiadomo, jak europejski problem może zostać rozwiązany. To, co zrobiły Niemcy, jest postrzegane jako interwencjonizm państwowy i próba przechytrzenia wolnego rynku. I pokazuje, jak złe nastawienie rynek ma wobec wspólnej europejskiej waluty – mówi Przemysław Kwiecień z X-Trade Brokers.
– Zaczynam się obawiać sytuacji, która będzie przypominała to, co było na początku maja, czyli dość dużej wyprzedaży złotego. Rynki są nad przepaścią – dodaje Marek Rogalski z DM BOŚ.
Na wczorajszym zamieszaniu zyskały... Niemcy. Rentowności ich obligacji spadły. W przypadku 10-letnich papierów z 2,82 proc. do 2,78 proc.
Niemcy doprowadziły do spadków na rynkach / DGP