Dzięki debiutowi PZU i zbliżającemu się Tauronu Warszawa na chwilę stała się giełdowym centrum pogrążonej w marazmie Europy.
Szybko też awansujemy w rankingach – pod względem kapitalizacji, czyli łącznej wartości notowanych spółek. W ciągu roku wyprzedziliśmy giełdy w Atenach, Dublinie czy Wiedniu. Tylko miesiące dzielą nas od chwili, gdy za plecami zobaczymy Oslo.
PZU to była oferta publiczna naj. Największa w historii naszej giełdy, największa w Europie Środkowo-Wschodniej od początku transformacji gospodarczej, największa od dwóch lat w całej Europie. Jednak przebić może ją już w końcu czerwca Tauron, jeśli Ministerstwo Skarbu sprzeda akcje warte 10 mld zł.
Ponieważ do kapitalizacji giełdy wlicza się wartość całych spółek, a nie tylko akcji, które trafiają do obrotu, jej wartość urośnie tylko w maju i czerwcu skokowo, o kilkanaście procent. Całe PZU jest warte ponad 30 mld zł, a Tauron – blisko 20 mld.
Do Londynu czy Frankfurtu, których kapitalizacja sięga 1 bln euro, jeszcze nam daleko, ale prawdą jest, że warszawska giełda rozwija się bardzo szybko. Dysponuje przy tym atutami, których nie mają najbliżsi konkurenci. Pierwszym jest możliwość dalszego pozyskiwania kolejnych dużych spółek z lokalnego rynku. Sprzyja temu przyspieszenie prywatyzacji. Np. jesienią ubiegłego roku na giełdę trafił duży pakiet akcji Polskiej Grupy Energetycznej, zaś w styczniu – Enei. W dodatku swe akcje na parkiecie zamierzają oferować firmy prywatne. Przymierza się do tego np. Polkomtel, operator sieci komórkowej Plus.

Parkiet na stół

Kolejnym atutem naszej giełdy jest polska gospodarka, która nie doznała recesji, co przyciąga inwestorów. Ale najważniejszym jesteśmy my, Polacy. Nie zraziliśmy się bessą, która w ostatnich latach ogołociła nasze portfele. Ćwierć miliona osób ustawiło się w kolejkach po akcje PZU i zrobią to zapewne w przypadku kolejnych spółek. Tym bardziej że Ministerstwo Skarbu poszło po rozum do głowy i zamierza konstruować oferty tak, by nie doprowadzać do ogromnych redukcji i związanego z nimi brania kredytów, by załapać się na jak największy przydział. Koszt obsługi zadłużenia zjadał nawet 15-procentowy zysk na debiucie, jak to miało miejsce przy PGE. Nie można tak denerwować obywateli, od których w dużej mierze zależy powodzenie ofert publicznych. A kolejna będzie niezwykle ważna dla giełdy. Dotyczy bowiem jej samej. Jesienią Ministerstwo Skarbu chce sprzedać 64 proc. akcji warszawskiego parkietu. Dla ministra Grada to najważniejsza prywatyzacja w Polsce od 20 lat. Ma być symbolem zakończenia etapu zmian ustrojowych. W Europie pozostały już tylko trzy państwowe parkiety – na Cyprze, Malcie i w Polsce.
Prywatyzacja ma umożliwić stworzenie z GPW największego centrum giełdowego w regionie. To zresztą już się dzieje. W czwartek otwarcie biura zapowiedział szwajcarski UBS, który doradza przy prywatyzacji Tauronu.

Piąta siła w Europie

Do tej pory państwowy status giełdy przeszkadzał w ekspansji zagranicznej. GPW nigdzie nie była pożądanym partnerem. W tej sytuacji wszedł nam w szkodę Wiedeń, który idąc szlakiem Habsburgów, przejął giełdy w Budapeszcie, Pradze i Lublanie.
Można się spodziewać, że jeśli GPW wykorzysta swoje atuty, a na rynki wróci dobra koniunktura, kapitalizacja giełdy podwoi się w kilka lat, co oznaczałoby osiągnięcie magicznego poziomu biliona złotych. Największym optymistą jest Piotr Kuczyński, analityk firmy Xelion Doradcy Finansowi. Jego zdaniem moglibyśmy się stać piątą giełdą Europy, wliczając transkontynentalne NYSE Euronext i Nasdaq OMX.
Nawet jeśli się to nie uda, nie ma co płakać. I tak zrobiliśmy niezły postęp od lat 90., gdy notowania na GPW odbywały się raz w tygodniu na pożyczonych komputerach, na parkiecie było pięć spółek, a zlecenia składało się na karteczkach.