Dlaczego obecny konflikt między zarządem NBP a Radą Polityki Pieniężnej jest inny od poprzednich?
Dlatego że pojawiły się informacje, iż członkowie RPP rekomendowani przez Sejm i Senat zostali przed nominacją zobowiązani przez przedstawicieli rządu do zmiany odpowiedniej uchwały rady, w wyniku czego znacząco wzrośnie część zysku NBP za 2009 r., którą można wypłacić do budżetu. Znacząco, czyli z 4 do 8 mld zł. W tej sytuacji nie ma większego znaczenia, kto ma rację w sporze, chociaż rację ma zarząd NBP. Natomiast jeżeli rzeczywiście proces wyboru członków RPP uwzględniał ich zobowiązanie do pewnych działań, jest to złamanie konstytucji. Nie można przejść nad tym do porządku dziennego, bo w przyszłości inny rząd może ustalić z innymi członkami rady, że nie będą podnosić stóp procentowych przez dwa lata, żeby zwiększyć szansę rządu na wygranie wyborów. Nawet jeżeli miałoby się to odbyć kosztem wysokiej inflacji.

Rezerwa przede wszystkim

O co konkretnie chodzi w tym sporze? NBP ma rezerwy walutowe, których wartość liczona w złotych spada, gdy złoty się umacnia do walut obcych. Wtedy bank ma stratę. Kiedyś przed stratami chroniła NBP tzw. rezerwa rewaluacyjna w wysokości 30 mld zł, której część chciał zabrać Andrzej Lepper. Aprecjacja złotego w 2006 i 2007 r. nie dość, że zlikwidowała całą rezerwę, to jeszcze doprowadziła do straty w bilansie NBP w wysokości ponad 10 mld zł. Dlatego zarząd NBP i poprzednia RPP stworzyły nową rezerwę na ryzyko kursowe. Miała ona również doprowadzić do tego, że zysk przekazywany do budżetu będzie bardziej przewidywalny. Dodatkowo pod moim nadzorem rozpoczęto zmiany w sposobie inwestowania rezerw dewizowych, co w długim okresie powinno doprowadzić do poprawy dochodowości inwestycji. Dzięki temu NBP w latach 2004 – 2006 dodatkowo zarobił miliard dolarów, jednak zyski te zostały w znacznym stopniu zjedzone przez aprecjację złotego. Jego silne umacnianie się nie tylko uderza w naszych eksporterów, ale także pozbawia budżet wielu miliardów złotych dochodów z rezerw dewizowych, bo 95 proc. zysku, który pozostaje po stworzeniu rezerw na ryzyko kursowe, jest przekazywane do budżetu państwa.
Ubiegłoroczna deprecjacja złotego sprawiła, że pojawiły się zyski z tzw. niezrealizowanych różnic kursowych (wartość rezerw walutowych liczona w złotych wzrosła). Tworzą one zabezpieczenie, które chroni NBP przed stratami, gdyby złoty zaczął się umacniać, co według prognoz będzie trwałą tendencją w kolejnych latach. Zarząd NBP, zgodnie z poprzednią uchwałą RPP, uznał, że niezrealizowane różnice kursowe tworzą niewystarczający bufor i na podstawie stosowanego modelu Value at risk stworzył rezerwę na ryzyko kursowe z zysku wypracowanego w 2009 r. Po stworzeniu tej rezerwy zysk przekazany do budżetu wyniesie 4 mld zł. Rządowa większość w RPP zmieniła uchwałę, co prowadzi do wypłaty większego zysku, ale jednocześnie obniża rezerwy, które chronią NBP przed stratami, gdyby złoty dalej się umacniał.

Pułapka krótkowzroczności

Rząd walczy o to, aby w 2010 r. nie przekroczyć poziomu długu do PKB w wysokości 55 proc. PKB. Jeżeli tak się stanie, to w roku wyborów parlamentarnych będzie musiał podejmować niepopularne decyzje na mocy ustawy o finansach publicznych, takie jak zamrożenie emerytur i wynagrodzeń w sektorze publicznym. Jednorazowa wypłata dużego zysku zwiększa szansę, że dług nie przekroczy tej bariery, ale tylko wtedy, gdy złoty się umocni, co doprowadzi do straty NBP. To mała cena w zamian za zwiększenie szans na wygranie wyborów przez PO. Ale rząd nie dostrzega, że bank centralny, który ma rosnącą stratę, staje się mało wiarygodny i może mieć problemy z realizowaniem polityki pieniężnej. Ponadto wypłacanie jednorazowych zysków kosztem przyszłej straty NBP jest kolejnym kreatywnym budżetowaniem, które prowadzi do schowania części długu publicznego w bilansie NBP.
Jakie jest możliwe wyjście z tej sytuacji? Rząd i bank centralny powinny wspólnie określić pożądaną ścieżkę kursu walutowego do momentu wejścia Polski do strefy euro, co pozwoli na obliczenie potrzebnej rezerwy na ryzyko kursowe. Gdyby złoty umacniał się bardziej niż przyjęta ścieżka (która powinna być poufna), to rząd lub NBP powinny prowadzić interwencje walutowe i skupować walutę. Nadwyżka rezerw na ryzyko kursowe mogłaby zostać wypłacona do budżetu na przestrzeni kilku najbliższych lat. Dzięki temu uzyskamy lepszy kurs wejścia do strefy euro, polscy eksporterzy pozostaną konkurencyjni, a budżet przez kilka lat będzie otrzymywał wysokie zyski NBP. Taka polityka niesie ze sobą pewne ryzyka związane z faktem, że w długim okresie nie można jednocześnie kontrolować stóp procentowych i kursu walutowego. W krótkim okresie bank centralny może prowadzić operacje sterylizujące, czyli jeżeli wyemituje dużo złotych, skupując waluty podczas interwencji, może te złote ściągnąć z powrotem z rynku, sprzedając bony pieniężne. Ponieważ operacje sterylizujące trzeba będzie i tak prowadzić podczas pobytu w ERM2, rozpoczęcie ich dwa lata wcześniej nie powinno generować dodatkowego ryzyka.
To moja propozycja rozwiązania obecnego konfliktu. Niezależnie od dalszych podejmowanych działań należy wyjaśnić, czy podczas wyboru członków RPP przez Sejm i Senat nie doszło do złamania Konstytucji RP. Wymaga tego interes Polski.
Autor jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej, był wiceprezesem NBP w latach 2004 – 2008