Komisja Europejska ogłosiła w czwartek, że przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości będzie bronić swojej decyzji o ograniczeniu polskich emisji CO2 w latach 2008-2012. KE odwołała się od korzystnego dla Polski wyroku unijnego Sądu Pierwszej Instancji z września, uchylającego tę decyzję.

Apelacja nie przesądza, jaki ostatecznie będzie pułap emisji dla polskich przedsiębiorstw.

Rzecznik KE ds. środowiska Barbara Hellferich powiedziała, że KE przystępuje do ponownej analizy polskiego planu emisji CO2, które KE ograniczyła w marcu 2007 r. o 26,7 proc. do 208,5 mln ton rocznie. Polski rząd zakwestionował decyzję KE przed Sądem Pierwszej Instancji, który we wrześniu przyznał mu rację.

KE nie zgadza się z tym orzeczeniem; jest zdania, że Sąd Pierwszej Instancji zbytnio ograniczył jej kompetencje w określaniu narodowych planów uprawnień emisji CO2.

"Komisja wniosła apelację z wielu różnych powodów. Przede wszystkim KE uważa, że sąd zinterpretował zbyt wąsko uprawnienia KE w procesie oceny krajowych planów emisji. Sąd Pierwszej Instancji nie wziął w wystarczającym stopniu pod uwagę, że fundamentalną zasadą europejskiego sytemu handlu emisjami jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych oraz zagwarantowanie równego traktowania wszystkich krajów członkowskich" - powiedziała Hellferich.

Wiceminister środowiska Bernard Błaszczyk nie chciał komentować czwartkowych informacji. Zapowiedział, że resort przygotuje komunikat w tej sprawie. Minister powiedział jedynie, że termin do wniesienia odwołania upływa 7 grudnia i każda ze stron ma prawo skorzystać z przysługującej w tym zakresie procedury.

Hellferich zaznaczyła, że otwierając na nowo proces zatwierdzenia krajowego planu emisji dla Polski (a także Estonii, bo dotycząca jej decyzja KE też została uchylona), KE będzie się opierać na "najlepszych dostępnych danych". To oznacza, że polskie roczne emisje na lata 2008-12 mogą być niższe niż przyznane 208,4 mln ton. A to dlatego, że przy obliczaniu dozwolonych emisji KE weźmie pod uwagę poziom emisji za ostatni sprawdzony rok (2008) oraz prognozowane zużycie energii i wzrost PKB. Tymczasem oba te wskaźniki są teraz niższe na skutek kryzysu gospodarczego. Na tej podstawie KE może wyliczyć w rozpoczętej od nowa procedurze niższy limit.

"Wydamy decyzję w tej sprawie tak szybko, jak będzie to możliwe" - zapewniła Hellferich.

W przesłanym oryginalnym planie emisji Polska oczekiwała rocznego limitu 284,6 mln ton emisji CO2, udowadniając odpowiednimi wyliczeniami, że takie są potrzeby rozwijającej się polskiej gospodarki. Po redukcji o 26,7 proc. zaskarżyła decyzję KE do Luksemburga. Rząd argumentował, że jej wdrożenie spowoduje "poważną i nieodwracalną szkodę dla polskiego przemysłu" i "prawdopodobnie zmusi wiele przedsiębiorstw do zakończenia działalności". Sędziowie uznali, że KE przekroczyła swoje kompetencje, kwestionując dane polskiego rządu i narzucając niższy limit na podstawie własnych kalkulacji. W opinii sądu, KE nie uzasadniła w wystarczającym stopniu, dlaczego jej zdaniem wyliczenia przedstawione przez Polskę są złe.

Wyrok sądu z września nie oznaczał automatycznie, że Polska mogła zwiększyć uprawnienia do poziomu, o który wnioskowała do KE. Nadwyżki uprawnień nie zalały unijnego rynku handlu emisjami, który zakłada, że przedsiębiorstwa, które wyczerpały swój limit, muszą dokupić kwotę na rynku albo zmienić technologię na bardziej przyjazną środowisku i w ten sposób ograniczyć emisji CO2 w trosce o klimat.

Dotąd system się nie sprawdzał, m.in. dlatego, że na rynku było zbyt wiele uprawnień przyznanych poszczególnym krajom na lata 2005-2007. Dlatego w nowym okresie 2008-2012 KE zastosowała zaostrzone kryteria, niemal zawsze przyznając niższe limity, niż chciałyby kraje członkowskie. Celem było zwiększenie popytu na prawa do emisji CO2 i skłonienie firm do handlowania otrzymanymi uprawnieniami.

Wiele krajów - idąc w ślady Polski - zaskarżyło decyzje KE o swoich limitach do sądu w Luksemburgu. Estonii udało się unieważnić analogiczną decyzję KE o redukcji o 48 proc. w porównaniu z propozycją rządu. W kolejce przed sądem czeka sześć innych krajów: Bułgaria, Czechy, Węgry, Łotwa, Litwa i Rumunia.