Po konsolidacji energetyki w warunkach nikłych możliwości importu energii elektrycznej i niedoinwestowania polski rynek stał się rynkiem producenta i w najbliższych latach ta sytuacja zasadniczo się nie zmieni.
Konsolidacja energetyki, czyli utworzenie czterech grup energetycznych PGE, Tauron, Enea i Energa, doprowadziła do ograniczenia konkurencji na rynku hurtowym, czyli między producentami. Ze względu na sposób jej przeprowadzenia dała też bardzo mocną pozycję na tym rynku jednej z grup, czyli PGE. Wielu ekspertów uważa, że firma ma pozycję wręcz monopolistyczną. Nie jest to jednak pogląd powszechny, a, jak łatwo się domyśleć, PGE też kwestionuje takie oceny.

Rynek europejski

– W polskim rynku wytwarzania mamy 40 proc., w rynku sprzedaży poniżej 30 proc., ale proszę te procenty przenieść na rynek europejski. My nie mamy nawet 1 proc. na rynku europejskim. Jeżeli zliberalizujemy rynek Unii Europejskiej, to będziemy 1-proc. graczem. Trudno mówić więc o sytuacji monopolu. Takiej pozycji nie ma i nie będzie – uważa Tomasz Zadroga, prezes PGE Polskiej Grupy Energetycznej.
Jednolitego europejskiego rynku energii jednak nie ma i nie będzie jeszcze przez wiele lat. A PGE ma nie tylko te około 40 proc. udziałów w rynku produkcji, ale jako jedyna produkuje więcej niż może sprzedać swoim odbiorcom końcowym i wśród grup też jako jedyna ma najtańsze obecnie elektrownie, bo na węgiel brunatny. To daje jej przewagę nad konkurencją. Tym większą, że popyt jeszcze niedawno na rynku hurtowym przekraczał podaż i słuszne wydaje się określenie, że polski rynek energii to obecnie rynek producenta.
– Elektrownie węglowe dla wyprodukowania 1 MWh wydają na paliwo 120 zł, a te na węgiel brunatny 30–40 zł mniej. Ta renta naturalna istnieje i jeśli ktoś zaakceptuje wojnę cenową z węglem brunatnym, to w najbliższych latach nie ma szans – mówi proszący o zachowanie anonimowości przedstawiciel jednego z koncernów energetycznych..
– Nie będzie normalnego rynku, nie będzie warunków konkurencyjnych, jeśli nie stworzymy kilku równych graczy i sytuacji, w której podaż jest na stałe większa od popytu. Droga do tego prowadzi poprzez prywatyzację i ułatwienia dla inwestorów, bo o nich nie jest łatwo – powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.
Z tego płyną dosyć jasne wnioski, które od dawna otwarcie formułują specjaliści nie skądinąd, jak z koncernów energetycznych.
– Koncentracja rynku wytwarzania po konsolidacji jest, w moim przekonaniu, nadmierna. Rząd powinien podjąć wysiłek na rzecz poprawy struktury rynku, czyli ograniczenia koncentracji, i tym samym zwiększenia konkurencji – uważa Janusz Bil, dyrektor ds. regulacji i rozwoju rynku Vattenfall Poland.



Sprzedaż przez giełdę

Rząd uchwalił niedawno z wielkim trudem nowelizację prawa energetycznego. Przewiduje ona, że producenci będą musieli sprzedawać część energii w trybie publicznym – w przetargach lub przez giełdy towarowe. Czy to poprawi konkurencyjność, a przynajmniej poprawi dostęp do energii, która jest sprzedawana teraz głównie w kontraktach dwustronnych?
– Obowiązek publicznej sprzedaży energii nie jest środkiem zaradczym na poprawę konkurencyjności grup niezbilansowanych. Mógłby jedynie zwiększyć przejrzystość transakcji zawieranych wewnątrz grup skonsolidowanych. Ale to same grupy powinny być zainteresowane taką przejrzystością, gdyż to pozwoliłoby odbudować zaufanie odbiorców i regulatora – mówi Janusz Bil.
– Mamy duże obawy, że po wprowadzeniu obowiązkowej sprzedaży przez giełdę nie będzie taniej. Dopóki jest niska przepustowość łączy transgranicznych, dopóty funkcjonujemy na rynku zamkniętym, a taki rynek nie będzie efektywny. Potrzebujemy możliwości kupowania i sprzedawania na rynkach krajów sąsiednich – uważa Mirosław Bieliński, prezes zarządu Energi.
Poprawa konkurencyjności na polskim rynku energii elektrycznej poprzez rozbudowę połączeń międzynarodowych nie pozostałaby jednak bez konsekwencji.
– Miejmy świadomość tego, że liberalizacja, czyli na przykład market coupling z Niemcami, oznacza wyższe ceny. Konkurencję, ale wyższe ceny. To jest nie do uniknięcia – ocenia Grzegorz Górski, prezes GDF Suez Energia Polska.
Połączenie z innymi rynkami energii elektrycznej wymaga jednak inwestycji i jest czasochłonne. Zdaniem przynajmniej części specjalistów chodzi nawet nie tyle o budowę samych przejść transgranicznych, ile o przebudowę i rozbudowę sieci wewnętrznych.
– Wzrost zapotrzebowania będzie powodował zwiększenie obciążenia istniejących linii, szczególnie w okolicach dużych miast. Przykładowo, w aglomeracji warszawskiej około roku 2012 część linii 110 kV będzie pracowała na granicy swojej wydolności. Konfiguracja systemu elektroenergetycznego sprawia, że w wyniku importu energii do Polski rozpływ mocy w sieci zmieniłby się w taki sposób, że nastąpiłoby przeciążenie tych linii. Oczywiście jest to sytuacja niedopuszczalna, więc przy braku inwestycji jedynym sposobem, aby do niej nie dopuścić, jest zablokowanie importu – uważa dr Roman Korab z Politechniki Śląskiej.
Ocenił on na podstawie przedkryzysowych danych PSE Operator z czerwca 2008 r., że możliwości importu z Niemiec, Słowacji i Czech mogą spaść do zera już w 2012 roku. Teraz kryzys spowodował spadek popytu na prąd, co sytuację może zmienić.
– Jednak kryzys kiedyś się skończy i zapotrzebowanie znowu zacznie rosnąć. W tej sytuacji import powinien stanowić trzeci, po elektrowniach systemowych i generacji rozproszonej, filar bezpieczeństwa elektroenergetycznego kraju – uważa dr Roman Korab.

Bariery inwestycyjne

Stan prawa w Polsce nie sprzyja jednak inwestycjom i tym samym umacnia pozycje producentów. Zdaniem dr. Romana Koraba tylko samo uruchomienie połączeń wschodnich, głównie z Ukrainą, pozwoliłoby na import ok. 10 TWh energii rocznie. Bariery inwestycyjne są jednak znaczne.
– Największym problemem ograniczającym możliwości inwestycyjne jest wadliwe prawo. Potrzebne są systemowe rozwiązania umożliwiające szybkie uzyskiwanie prawa drogi, niezbędne są także zmiany przepisów w zakresie planowania przestrzennego, budowy i utrzymania sieci przesyłowych oraz budowy infrastruktury liniowej na obszarach Natura 2000 i terenach leśnych. Dla budowy linii transgranicznych niezbędne jest uzyskanie akceptacji operatorów sąsiednich krajów. Szczególnie skomplikowana ze względów formalnych i politycznych jest rozbudowa połączeń transgranicznych z krajami niebędącymi członkami UE – wyjaśnia Stefania Kasprzyk, prezes PSE Operator.