Są kraje, gdzie urzędnicy wykorzystują nowe technologie do określania wysokości podatku od nieruchomości. Dziesięć lat temu urząd skarbowy prowincji Buenos Aires kupił licencję Google Earth i uzyskał dostęp do zdjęć o dużej rozdzielczości, dzięki którym mógł porównać deklaracje składane przez podatników z cyfrową bazą danych. Przez pół roku odkryto 70 tys. „nowych” budynków i 1,5 tys. basenów oraz mnóstwo ziemi pod uprawy.
W Europie urzędy podatkowe też sięgają po tę aplikację. Wierzyciele zaczęli naciskać na rząd Grecji, aby zaczął ścigać osoby unikające płacenia podatków. Każdy, to był tam na wakacjach, pamięta, że nigdy nie działały terminale kart płatniczych. Podobnie łatwiej było rozwiązać któryś z problemów szkoły pitagorejskiej (np. kwadraturę koła) niż uzyskać paragon fiskalny w kawiarni koło magistratu.
Budowa systemu zwiększającego ściągalność podatków zajęła kilka lat. Ale warto było. W 2010 r. na przedmieściach Aten zarejestrowanych było niecałe 400 basenów. Po analizie zdjęć satelitarnych okazało się, że jest ich blisko 17 tys. Jak sądzę, to pozwoliło urzędnikom miejskim przeanalizować składane deklaracje podatkowe i na nowo określić wymiar podatku.
Wcześniej podobne rozwiązania wprowadziły Włochy. Jeden z przedsiębiorców sprzedał dom i zadeklarował, że jego wartość wyniosła 280 tys. euro. Niska cena wzbudziła podejrzenia urzędników. Porównali deklarację ze zdjęciami z satelity, okazało się, że sprzedana została bardzo ekskluzywna nieruchomość. Znalazł się również basen. Razem 7 mln euro.
Pięć lat temu z nowych technologii skorzystała Litwa. Ma mniejszą powierzchnię, więc do analiz wystarczy Google Street View: też pozwala oszacować wartość nieruchomości i porównać ją z deklarowaną przez podatnika.
Opisane rozwiązania można zastosować do analizy spółek giełdowych. Pamiętam, gdy bankrutowała pierwsza spółka publiczna w Polsce. Nazywała się Net-Trade i kiedy upadła, pojechaliśmy pod adres wykazany w jej sprawozdaniach, żeby zrobić zdjęcie siedziby. A tam… rudera.
Sprawdzanie siedziby spółek i ich akcjonariuszy, szczególnie w przypadku spółek z rynku NewConnect, stało się dziś normą. To informacje uzupełniające, tzw. miękkie dane. Ale nieraz „miękkie” dane stają się „twardymi”, o czym przekonali się nabywcy obligacji spółki Advadis (dawniej Browary Polskie Brok-Strzelec), zabezpieczonych na nieruchomościach. Niestety wątpliwej jakości, bo przez ich środek przechodziła linia wysokiego napięcia.
Ale zdarzają się zadziwienia pozytywne. Spółka Clean & Carbon Energy ma długą giełdową historię. Dwadzieścia lat temu jej akcje zadebiutowały na… Centralnej Tabeli Ofert. Tak, był kiedyś taki rynek notowań! Teraz nazywa się on BondSpot, a spółki z niego są notowane na giełdzie. A owa spółka nazywała się kiedyś Karen Notebook. I jej przedmiotem działalności była nie tylko sprzedaż przenośnych komputerów, ale także eksport do Afryki… zestawów modlitewnych „Jezus”. Taki zestaw składał się z książeczki, obrazka i medalika. Dziesięć lat temu Karen Notebook zmienił nazwę na Karen, później na Clean & Carbon Energy SA. Spółka praktycznie nie prowadzi żadnej działalności. W 2017 r. przychody ze sprzedaży wyniosły 836 tys. zł, do analizy jej sprawozdań finansowych trzeba używać lupy. Pomimo niskich przychodów w ubiegłym roku wypracowała zysk z działalności operacyjnej w wysokości 21,0 mln zł. A zawdzięcza to „innym przychodom operacyjnym” w wysokości 21,6 mln zł. Z analizy noty do sprawozdania dowiadujemy się, że na te „inne przychody” złożyły się „pozostałe”. Jest jeszcze wprowadzenie do sprawozdania finansowego, ale nic nowego ono nie wnosi. Możemy przeczytać, że „w okresie sprawozdawczym nie wystąpiły istotne czynniki i zdarzenia mające wpływ na wyniki finansowe Emitenta” oraz „nie wystąpiły istotne dokonania lub niepowodzenia spółki”.
Spółka ma adres Koszewko 13 w powiecie stargardzkim. Proponuję wpisać adres do przeglądarki i zobaczyć zdjęcie siedziby. To leżący nad jeziorem Miedwie pałac otoczony parkiem. A tuż obok, w sąsiednim Koszewie, jest drugi podobny pałac. Oba zaś należą do Texass Ranch Company (spółka komandytowo-akcyjna w upadłości układowej), której właścicielem była pani Halina Paszyńska. Bardzo bogata Amerykanka. I to tłumaczy, dlaczego w akcjonariacie C&C Energy w przeszłości pojawiały się damy o tak uroczych imionach jak Mercedes czy Ferrari.
Na tym kończy się amerykański sen. W tle mieliśmy trwający od ośmiu lat spór sądowy ze spółką Komputronik, wierzytelności spółki Techmex, która zbankrutowała, aporty, transakcje, ustanawianie i upadanie zabezpieczeń, nakazy i ich wstrzymywanie, sądy arbitrażowe, hipoteki i zarządy przymusowe. Do tego kary nakładane przez KNF i zawieszanie obrotów akcjami. Żeby oddać koloryt sporu, zacytuję jeden z komunikatów: przedstawiciele Komputronik oraz Contanisimo Limited w zaparkowanym pod siedzibą spółki busie zorganizowali spotkanie nazwane „nadzwyczajnym walnym zgromadzeniem akcjonariuszy”.
I wyobraźcie sobie Państwo, że w ubiegłym tygodniu obie spółki podpisały ugodę. Głośno zapłakali obsługujący je prawnicy.