Chcemy więcej pieniędzy – mówią poszczególne resorty, wskazując na nadwyżkę w państwowej kasie
Prace nad budżetem na przyszły rok są na razie na wstępnym etapie, ale z rządu płyną już dwa mocne sygnały. Pierwszy: jak co roku oczekiwania resortów są duże. Każdy chciałby wzrostu wydatków w swojej dziedzinie. Tym razem jednak ministrowie mają mocny argument. To utrzymująca się od początku roku nadwyżka – po pięciu miesiącach tegoroczny budżet był ponad 9 mld zł na plusie. Według niektórych ministrów to oznacza, że planując dochody i wydatki na ten rok, resort finansów mógł być zbyt zachowawczy i w pracach nad takim planem na przyszły rok nie powinien powtórzyć tego błędu. Stąd duże oczekiwania ministrów.
Drugi sygnał: resort finansów planuje na 2019 r. duży spadek deficytu sektora finansów. Ma on wynieść 1,5 proc. PKB i być aż o 1,5 pkt proc. PKB mniejszy od unijnego dopuszczalnego poziomu deficytu. Innym ministrom takie zaciskanie pasa może wydawać się niepotrzebne, ale według MF na folgowanie nie ma miejsca. Po pierwsze dlatego, że te 1,5 pkt proc. PKB może się bardzo przydać w sytuacji, gdyby gospodarka nagle spowolniła. Wówczas trzeba by było pogodzić się ze spadkiem dochodów z podatków. A właśnie tego bufora można by użyć do podtrzymania wzrostu gospodarczego. W czasie poprzedniego kryzysu była nią m.in. radykalna obniżka podatku PIT.
Dziennik Gazeta Prawna
Na wzrost wydatków jest nałożony kaganiec w postaci reguły wydatkowej. Przyszłoroczny limit dla całego sektora finansów publicznych – wyliczony z zastosowaniem tej reguły – to ok. 845 mld zł. I tylko w tej kwocie można się poruszać. Limit wyliczono już z uwzględnieniem dochodów dyskrecjonalnych, czyli dodatkowych wpływów m.in. z uszczelniania systemu podatkowego.
To ok. 7,2 mld zł. One mogą do państwowej kasy wpłynąć – ale stuprocentowej pewności nie ma. Tym bardziej że potencjał wzrostu dochodów dzięki uszczelnieniu najważniejszego podatku, czyli VAT, wydaje się wyczerpywać. Wpływy z niego po pięciu miesiącach tego roku są tylko o 2,7 proc. większe niż rok wcześniej. A całoroczny plan udało się jak dotąd zrealizować w niespełna 43 proc. (rok temu było to niemal 48 proc.).
Problem w tym, że lista potencjalnych wydatków ekstra nie jest krótka. Powodem są przyszłoroczne wybory parlamentarne. Samodzielna większość rządowa uzyskana w 2015 r. była efektem zbiegu okoliczności i braku obecności w Sejmie lewicy. Powtórzenie takiej konfiguracji wydaje się mało prawdopodobne. Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, zapowiedział w zeszłym tygodniu, że partia musi zdobyć powyżej 40 proc. poparcia. Dlatego będzie szukała grup, których docenienie może zaprocentować w wyborach. Emeryci, wieś, rodzina – tak w skrócie można określić wyborcze priorytety PiS na kolejne miesiące.
Jeśli chodzi o emerytów, to najprostszym ruchem wydają się jednorazowe dodatki. O takiej możliwości pisaliśmy już w zeszłym roku. Dodatek kosztowałby 3,8 mld zł (4,5 mld w wersji obejmującej również rencistów). Kwota mogłaby się zmniejszyć, gdyby dostęp do nowego świadczenia ograniczyć, np. do tych osób, których emerytury są poniżej przeciętnej. Inne wyjście to zmiana sposobu waloryzacji. To rozwiązanie również preferowałoby zapewne seniorów o najniższych dochodach. Oznaczałoby wydatki większe o 2–3 mld zł (ponad „regularną” waloryzację, która wyjmie z budżetu niemal 7 mld zł).
Nad całościowym programem dla wsi pracuje w tej chwili nowy minister rolnictwa Jan Ardanowski. Przy tej okazji pojawiają się pomysły wsparcia państwa dla budowy „narodowego koncernu spożywczego”, który miałby zagwarantować godziwe ceny dla producentów rolnych.
Dużym wyzwaniem mogą być kolejne pomysły wsparcia rodziny. „Rodzina 500 plus” jest już bardzo kosztownym programem. Prócz niego pojawił się „Dobry start”, czyli 300-złotowe świadczenie na każde dziecko w wieku szkolnym.