Spór na linii Warszawa – Bruksela w zakresie art. 7 unijnego traktatu nie odbije się szybko na naszej wiarygodności, ale problem pojawi się przy rozmowach o budżecie UE po 2020 r.
Komisja Europejska uważa, że w Polsce istnieje ryzyko poważnego naruszenia zasad praworządności. Dlatego zdaniem unijnych urzędników potrzebne jest uruchomienie art. 7 z Traktatu o UE, co w przyszłości może na nas sprowadzić sankcje. Żeby do tego doszło, konieczna jest jednak decyzja wszystkich państw członkowskich, czyli Rady UE. Teoretycznie taka informacja powinna wywołać solidną przecenę polskich obligacji i złotego. Przez rynki finansowe została jednak niemal zignorowana. Nie znaczy to jednak, że rozpoczęta w Brukseli procedura nie sprowadzi na nas problemów gospodarczych w przyszłości.
Wiarygodność kredytowa nie ucierpi
Sprawdziliśmy, jak zaostrzający się spór na linii Warszawa – Bruksela może wpłynąć na nasz rating i jego perspektywę w kolejnych kwartałach. Obecna ekipa rządząca już miała okazję zderzyć się z obniżką ratingu, którą zafundowała nam agencja S&P w styczniu 2016 r. w reakcji głównie na osłabianie takich instytucji państwa jak Trybunał Konstytucyjny. Wówczas nasza ocena wiarygodności kredytowej spadła o jedno oczko, ale miała negatywną perspektywę, co oznaczało, że istnieje ryzyko dalszego spadku. Na cięcie ratingu zdecydowała się tylko jedna agencja, chociaż perspektywę pogorszył nam też Moody’s ze stabilnej do negatywnej. Jednak odbicie koniunktury, wysokie tempo wzrostu PKB i brak napięć w finansach publicznych poprawiły nasze notowania w agencjach ratingowych. Obecnie wszystko wskazuje, że decyzje podejmowane w Brukseli tego nie zmienią.
– Ze względu na to, że KE dopiero zdecydowała o uruchomieniu wspomnianej procedury wobec Polski, jest zbyt wcześnie, by odnosić się do możliwych implikacji tej decyzji, szczególnie w kontekście ratingu lub jego perspektywy. Musimy pamiętać, że rating na poziomie „BBB+” jest bardzo mocnym ratingiem inwestycyjnym. W przypadku Polski ze stabilną perspektywą – wyjaśnia DGP Frank Gill, główny analityk S&P, odpowiedzialny za rating Polski.
Dla agencji Moody’s ważniejsza jest obecnie kondycja gospodarki. PKB zwiększa swoją wartość o ponad 4 proc. Stopa bezrobocia jest na historycznym minimum. Komfortowa jest również sytuacja w finansach publicznych z szansą, że tegoroczny deficyt sektora spadnie poniżej 2 proc. PKB, co byłoby najlepszym wynikiem od dekady. Do tego nie mamy większych nierównowag makroekonomicznych, inflacja jest wciąż umiarkowana, a gospodarka ma jeszcze ukryte źródła wzrostu w postaci powoli odżywających inwestycji.
– Potencjalne negatywne skutki niepewności politycznej wywołanej konfliktem z UE są obecnie łagodzone przez silne fundamenty Polski, w tym silny popyt zewnętrzny, fundusze UE i poprawiającą się sytuację na rynku pracy – mówi DGP Dietmar Hornung, dyrektor zarządzający Moody’s.
Jego zdaniem konflikt z UE mógłby się negatywnie odbić na naszej wiarygodności kredytowej, czyli ratingu, gdyby prowadził do pogorszenia tzw. krajowych ram politycznych, co zazwyczaj jest prostą drogą do pogorszenia zaufania inwestorów.
– Jest bardzo wcześnie, by próbować określić, do jakiego stopnia niepewność instytucjonalna odstrasza inwestorów zagranicznych w znaczących sektorach gospodarki. Większość dużych projektów, które wciąż pozostają w toku, jest rezultatem decyzji podjętych już dość dawno temu, gdyż tego typu inwestycje w przemyśle lub nawet w usługach planowane są z wieloletnim wyprzedzeniem – uważa Frank Gill z S&P. Przyznaje jednak, że kapitał zagraniczny ma z reguły wiele możliwości w zakresie wyboru miejsca inwestycji.
– Polska jest jednym z wielu konkurujących ze sobą państw w regionie. W kontekście decyzji Komisji Europejskiej uważam jednak, że inwestorzy bardziej alergicznie reagują na nieustanne zmiany w systemie podatkowym lub na podatki sektorowe, takie jak np. nakładane na sektor finansowy. Inwestorzy lubią mieć pewność, szczególnie w odniesieniu do podatków lub prawa pracy – zwraca uwagę analityk z S&P.
Ryzyko dla unijnych funduszy po 2020 r.
Kolejna instytucja oceniająca wiarygodność kredytową z tzw. wielkiej trójki, czyli Fitch uznała, że w tym temacie należy wysłać inwestorom specjalną notę. Jej ton jest uspokajający, bo dzisiaj analitycy tej agencji także większą wagę przykładają do tego, w jakiej kondycji są gospodarka i finanse państwa.
– Rekomendacja KE ws. wszczęcia procedury przeciwko Polsce nie powinna mieć materialnego wpływu na wzrost lub finanse publiczne w krótkim terminie, jednak źle wróży początkom dyskusji na temat kolejnego cyklu finansowania UE – pisze w raporcie Arnaud Louis, analityk Fitch zajmujący się ratingiem Polski.
– Nie wygląda na to, by pogorszenie się relacji z UE oraz podwyższona wewnętrzna polaryzacja polityczna wpłynęły na inwestycje, jednak uważamy, że istnieje takie ryzyko – dodaje.
Dla tej agencji istotną konsekwencją pogorszenia relacji Polski z KE i wzrostu napięć na linii Warszawa – Bruksela może być słabsza pozycja przy negocjacji kolejnej perspektywy finansowej UE po 2020 r. Oficjalne rozmowy na temat wieloletnich ram budżetowych ruszą najprawdopodobniej wiosną przyszłego roku. Już wiadomo, że przyszły tort do podziału będzie mniejszy ze względu na opuszczających wspólnotę unijną Brytyjczyków. W obecnym budżecie na lata 2014 – 2020 jesteśmy największym beneficjentem unijnej kasy, jednak już dzisiaj wiadomo, że w kolejnych ramach musimy szykować się na cięcia sięgające w najlepszym przypadku kilkunastu miliardów euro. Nie tylko ze względu na brexit, problemy z KE, ale także dlatego, że finansowanie z Brukseli przechodzi zmiany wraz z tym, jak członkowie UE stają się zamożniejsi, a płatnicy netto nie chcą już tyle wkładać do wspólnej kasy.
– Niższy napływ funduszy UE może uderzyć we wzrost gospodarczy, a jeżeli rząd zdecydowałby się na skompensowanie utraty części funduszy poprzez dług, osłabiłoby to finanse publiczne – przyznaje Arnaud Louis.
Fitch uważa, że powołanie na premiera Mateusza Morawieckiego może pomóc w poprawie relacji Polski z UE. Jest w ocenie agencji politykiem umiarkowanym, chociaż jej analitycy przyznają, że kontrowersyjne zmiany w sądownictwie i tak zostały przez PiS uchwalone, a to niejedyne pole bitwy, na którym ścieramy się z unijnymi urzędnikami.
Inwestorów nic nie zniechęca do Polski
Brak reakcji na rynku walutowym czy obligacji pokazuje, że dla inwestorów dzisiaj ważniejsze są inne informacje dotyczące Polski. Jeden z największych banków inwestycyjnych świata Goldman Sachs uważa, że decyzja KE była istotnym sygnałem, chociaż nie niesie ze sobą żadnych krótkoterminowych konsekwencji. Dlaczego? Bo najprawdopodobniej w UE nie będzie jednomyślności w sprawie ewentualnego ukarania nas za nieprzestrzeganie unijnych reguł gry. Dzisiaj wszystko wskazuje, że możemy liczyć na wsparcie Węgrów, ale krajów, które mogą postawić opór rekomendacjom Komisji, może być więcej. Bank uważa jednak, że już w średnim terminie ryzyk przybywa i dotyczą one tego, na co zwraca uwagę też część przedstawicieli agencji ratingowych.
– W budżecie na lata 2014 – 2020 Polska jest największym odbiorcą funduszy UE spośród wszystkich 27 państw członkowskich. W związku z tym dalsze rosnące obawy w UE dotyczące programu polityki krajowej powinny być monitorowane w świetle budżetu na lata 2021 – 2027 – podkreśla Kevin Daly, ekonomista Goldman Sachs zajmujący się m.in. regionem Europy Środkowo-Wschodniej.
Jego zdaniem UE cieszy się w Polsce tak powszechnym poparciem, że nie zmieni tego nawet eurosceptyczny rząd PiS.
– W związku z tym nie widzimy ryzyka, że rząd podniesie tę sytuację do takiego stopnia, że zagrozi to przyszłości Polski w UE – ocenia Kevin Daly.
Zaostrzający się spór z unijnymi instytucjami może być jednak problemem dla inwestorów z Azji, szczególnie z Japonii. Tam bowiem Polska jawi się jako dobre i bezpieczne miejsce do lokowania kapitału, pod warunkiem że jest częścią UE. Im więcej jest sygnałów świadczących o tym, że utwardzamy swoje stanowisko i nie zamierzamy się podporządkować traktatowym zobowiązaniom, tym trudniej będzie nam przyciągać japoński kapitał nad Wisłę. Dzisiaj zaś inwestorzy z tego kraju są na drugim miejscu jeśli chodzi o kupujących rządowe obligacje. W ich portfelu są papiery skarbowe warte ponad 19 mld zł. W sumie rynkowi gracze z Azji mają obligacje złotowe za blisko 57 mld zł.
Polexit, czyli analogiczne do brexitu budowanie scenariusza, w którym Polska opuszcza UE, nie przemawia do wyobraźni inwestorów na świecie. Strateg inwestycyjny jednego z największych banków świata, pracujący na co dzień w londyńskim City, tłumaczy nam, dlaczego polskie aktywa nie są wyprzedawane.
– Większość inwestorów zakłada, że nie dojdzie do fazy sankcji i w związku z tym traktują to trochę jako swoistego rodzaju hałas bez implikacji gospodarczo-rynkowych. Podobne podejście dotyczy kwestii rozmontowywania instytucji państwa – mówi nam osoba, która buduje strategie inwestycyjne w gospodarkach rozwijających się Europy, Azji i Afryki.
Zdaniem rozmówcy DGP problem z ustosunkowaniem się inwestorów kupujących polską walutę czy obligacje wynika z tego, że potencjalne negatywne skutki przyjdą raczej w długim terminie, a nie w perspektywie kilku najbliższych tygodni czy miesięcy. Strateg, z którym rozmawialiśmy, wskazuje, że dzięki sytuacji gospodarczej inwestorzy są dzisiaj do Polski nastawieni pozytywnie, ale jego zdaniem nie doceniają ryzyka, jakie kryje się za demontowaniem demokratycznych instytucji państwa.