Ropa jest jak najmocniejszy narkotyk. Sprawiła, że arabscy szejkowie wprost z pustynnych namiotów przenieśli się do raju miliarderów. Teraz jednak w oczy zajrzał im strach, iż zbyt silne uzależnienie może przynieść równie efektowny upadek.
Dziennik Gazeta Prawna
Plany snute przez następcę tronu Arabii Saudyjskiej księcia Mohameda bin Salmana przyprawiają o zawrót głowy. Kilkanaście dni temu ogłosił, że w ramach projektu NEOM jego kraj zbuduje za 0,5 bln dol. supernowoczesną metropolię. „To nie będzie miasto dla zwykłych mieszkańców czy przedsiębiorstw. Staramy się pracować jedynie z wizjonerami” – mówił książę w telewizji CNN.
Ta nowa Wieża Babel jest tylko jednym z elementów wielkiego planu reform „Wizja 2030”, którym zawiaduje Salman. Celem projektu jest uniezależnienie kraju od ropy naftowej – jej sprzedaż przynosi królestwu 80 proc. dochodów. Z tego powodu trzy lata temu, gdy ceny surowca gwałtownie spadły, monarchii Saudów zabrakło w budżecie 100 mld dol. Jedynie dzięki wielkiemu funduszowi rezerwowemu udało się królestwu przetrwać trudny okres. Tymczasem wiele wskazuje na to, że epoka ropy powoli dobiega końca. Dla kraju ze szczątkowym przemysłem, słabo rozwiniętym sektorem usług, bez innowacyjnych kadr, za to ze społeczeństwem przyzwyczajonym do dobrobytu, zapowiada to ogromne kłopoty.
Dla sfinansowania programu „Wizja 2030” utworzono już państwowy fundusz inwestycyjny PIF. Docelowo ma on dysponować kapitałem w wysokości ok. 1,8 bln dol. (18 budżetów Polski). W największym stopniu mają go zasilić pieniądze ze sprzedaży akcji Saudi Aramco – koncernu dostarczającego na światowe rynki co dziesiątą baryłkę ropy. Pozyskany kapitał posłuży do budowy sieci elektrowni słonecznych i wiatrowych o łącznej mocy 10 GW (ok. 40 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną Polski). Jednocześnie zagospodarowane na potrzeby turystyki zostaną setki kilometrów wybrzeża Morza Czerwonego. Powstaną kurorty i centra rozrywki dla bogatych, spragnionych luksusów i bezpiecznego wypoczynku ludzi z całego świata.
Są to wstępne plany snute z coraz większym rozmachem przez księcia Salmana. Zderzenie z rzeczywistością dopiero je czeka. Przy czym nie jest to pierwszy raz, kiedy szejkowie próbują zafundować sobie odwyk od ropy naftowej. Jak dotąd nałóg zawsze wygrywał.
Ubodzy szejkowie
Polski reporter Kazimierz Dziewanowski miał szczęście zwiedzać Bliski Wschód w czasach, gdy był to jeden z najbiedniejszych rejonów świata. Szejk emiratu Abu Zabi Szachbut bin Dhijab w latach 50. XX w. posiadał dwa luksusowe dobra: samochód oraz klimatyzowaną sypialnię w pałacu. Gromadzone oszczędności lokował w jedynym banku, jaki funkcjonował na terenie szejkanatu. „Co pewien czas powiadamiał dyrektora, że nazajutrz przyjedzie, aby osobiście policzyć pieniądze i przekonać się, że nic nie zginęło” – zapisał Dziewanowski w zbiorze reportaży „Złoto piasków”. Wówczas dyrektor tej placówki ściągał samolotem gotówkę z innych bankowych filii rozlokowanych nad Zatoką Perską. „Gdy szejk przyjechał, wprowadzano go do izby wypełnionej paczkami banknotów, które Szachbut własnoręcznie przeliczał” – wspominał Dziewanowski.
Przez lata oszczędnego życia władca Abu Zabi zgromadził marne 6 mln dol. Nie lepiej się działo w Arabii Saudyjskiej. Do rozpoczęcia eksploatacji pól naftowych Saudowie mogli liczyć tylko na dochód, jaki przynosili im pielgrzymi co roku odwiedzający Mekkę. Ściągane z nich opłaty zaspokajały podstawowe potrzeby monarchów. Dlatego król Abdulaziz ibn Saud był zachwycony, kiedy w 1936 r. dostał dwa luksusowe auta od amerykańskich koncernów Socal i Texaco w zamian za zgodę na rozpoczęcie poszukiwań złóż ropy. Ich rezultat odmienił życie nie tylko króla.
„Unikatowa pozycja energetyczna regionu Zatoki Perskiej bierze się z osobliwej historii geologicznej, która sprawiła, że stał się on najbardziej zasobnym obszarem węglowodorów na całej planecie” – pisze Daniel Yergin w „The Quest. W poszukiwaniu energii”. Ten fakt stopniowo docierał do świadomości arabskich władców. W końcu zaczęli domagać się partycypowania w bogactwie ukrytym pod pustynnymi piaskami. Kiedy w sierpniu 1960 r. amerykańskie koncerny naftowe, by stawić czoło pojawieniu się na rynkach taniej ropy ze Związku Radzieckiego, obniżyły o 10 proc. daniny przekazywane bliskowschodnim rządom, te zbuntowały się. Miesiąc później podczas konferencji w Bagdadzie reprezentanci Iranu, Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej oraz południowoamerykańskiej Wenezueli utworzyli Organizację Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC). Początkowo niewiele to zmieniło, bo jej członkowie działali tylko we własnym interesie, a nigdy solidarnie.
Marzenie o nowoczesności
Fajsal ibn Abd Saud za młodu marzył, by jego królestwo stopniowo upodobniło się do krajów zachodnich. Dlatego gdy w 1964 r. zasiadł na tronie, zafundował poddanym wiele niespodzianek.
Pomimo licznych sugestii poprzestał na jednej żonie, czym ograniczył wielożeństwo, ponieważ prawo zwyczajowe w Arabii Saudyjskiej zabrania posiadania więcej małżonek od władcy. Okazał się też wielkim miłośnikiem telewizji. Choć przed wydaniem decyzji o budowie ośrodka telewizyjnego w Rijadzie wezwał na konsultacje wahabickich duchownych. Biegli w teologii ulemowie stanowczo protestowali przeciw planom króla, argumentując, iż skoro Koran nie wspomina o przekazywaniu obrazów na odległość, to telewizja musi być dziełem szatana. Władca pozornie uległ temu argumentowi, lecz gdy goście opuszczali pałac, ze zdziwieniem spostrzegli, że na parkingu nie ma ich klimatyzowanych limuzyn. Natychmiast wrócili do króla, by zapytać, co się stało. Ten odpowiedział, iż Koran przecież nic nie mówi o samochodach i klimatyzacji. Na koniec zasugerował duchownym powrót do domu piechotą.
Niedługo potem rozpoczęła nadawanie sygnału pierwsza stacja telewizyjna w Rijadzie.
Prący do nowoczesności król Fajsal wysłał swych synów na studia do Oxfordu, Cambridge i Princeton, a na dworze zaczął promować nowe pokolenie. „Powołał na liczne stanowiska młodych światłych i sprawnych ludzi, na ogół liczących wówczas nie więcej niż trzydzieści lat, tworząc z nich coś, co nazwano w Rijadzie »drugim królestwem«, ponieważ składali się na ten krąg ludzie niepochodzący z rodziny króla” – zanotował Dziewanowski. Acz kluczowe dla zachowania władzy stanowiska – ministra obrony i spraw wewnętrznych – pozostawił w rękach krewnych.
Idąc za zachodnimi wzorcami, monarcha zafundował poddanym powszechną i bezpłatną opiekę zdrowotną, dotacje dla rodziców posyłających dzieci do szkół, ubezpieczenia dla osób pracujących. Do tego jeszcze studenci mogli kształcić się za granicą na koszt króla. Wzrost wydatków socjalnych sprawił, że w 1969 r. Arabia zaczęła tracić płynność finansową. Fajsal zlecił więc Stanford Research Institute opracowanie pięcioletniego planu modernizacji kraju. Powstał wówczas pomysł, żeby na Półwyspie Arabskim inwestować w turystykę i przemysł, a za kapitał z ropy kupować udziały w wielkich korporacjach finansowych, takich jak First National City Bank oraz Chase Manhattan.
Tymczasem w sąsiednim Abu Zabi wszystko zmierzało w innym kierunku. Brytyjski koncern BP rozpoczął eksploatację wielkich pól naftowych, a uiszczana przez niego opłata koncesyjna przyniosła szejkowi 70 mln dol. rocznie. Dla państewka, zamieszkiwanego przez 20 tys. ludzi, stanowiło to fortunę. Nagle mieszkańcy zaczęli mieć dochody porównywalne z obywatelami USA. Jedynie szejk Szachbut bin Dhijab sprawiał problemy, nadal wymuszając oszczędne życie. Został więc w 1968 r. obalony przez krewnych, a jego następca Zajid ibn Sultan al Nahajjan doprowadził do zjednoczenia z Abu Zabi sześciu innych szejkanatów, tworząc Zjednoczone Emiraty Arabskie. Już jako ich prezydent nie zamierzał powstrzymywać szaleństwa konsumpcji. Zapytany o to przez dziennikarzy stwierdził: „Lepiej mieć problem: na co wydać pieniądze, niż – gdzie je znaleźć”.
U bram gospodarczego raju
„Nędza nie jest u nas problemem, jest nim zamożność” – wyczytał w połowie lat 70. Dziewanowski w gazecie ukazującej się w ZEA. To spostrzeżenie wręcz zaszokowało przybysza z gierkowskiej Polski. Na własne oczy widział, jak bardzo zmienił się niegdyś biedny kraj, który każdego roku na sprzedaży ropy zarabiał 5 mld dol.
Wielki skok dochodów nastąpił dzięki kryzysowi naftowemu, jaki przetoczył się przez świat pod koniec 1973 r. Sprowokował go sukces odniesiony przez Izrael w wojnie Jom Kippur – Żydzi upokorzyli wówczas Egipt, Syrię oraz sojuszniczą koalicję krajów arabskich. W odwecie OPEC po raz pierwszy zadziałał solidarnie i nałożył sankcje na dostawy paliwa dla państw wspomagających Izrael. W krótkim czasie cena baryłki wzrosła z 3 do ponad 12 dol. Jednocześnie Arabia Saudyjska, a za nią inne państwa OPEC, znacjonalizowały przemysł naftowy. Zyskując w ten sposób możliwość manipulowania cenami najważniejszego surowca energetycznego świata.
W Abu Zabi za petrodolary błyskawicznie zbudowano nowoczesne lotnisko, port morski, w końcu też od nowa całe miasto. Po czym zaczęło brakować pomysłów, na co jeszcze je przeznaczyć. Podobny problem dotknął Arabię Saudyjską. Ogromne zyski wydano na zbudowanie sieci świetnych szpitali, autostrad zdolnych wytrzymać nagrzanie nawierzchni do temperatury 70 stopni Celsjusza, szkół itp. W zaledwie kilka lat powstało aż 25 dużych portów lotniczych, by przez większość czasu świecić pustkami. Natomiast ambitne plany modernizacji gospodarki, nakreślone przez Stanford Research Institute, powędrowały do kosza.
Mało kto zwrócił na to uwagę. Król Fajsal, wybrany przez magazyn „Time” w 1974 r. Człowiekiem Roku, być może próbowałby zapobiec przeznaczeniu, jednak w marcu 1975 r. zginął, zastrzelony przez swojego bratanka. Nowy król Chalid ibn Abd Saud skupił się na korzystaniu z uroków dostatniego życia, podobnie jak jego poddani, którzy pamiętali jeszcze czasy, gdy większość z nich mieszkała w namiotach. Z roku na rok zasiedlili wznoszone na pustyni nowoczesne miasta. Pomimo że król Chalid na niczym nie oszczędzał, państwo wydawało rocznie jedynie ok. 30 proc. swych dochodów. Wydawało się, że ropa naftowa niesie Arabów wprost do gospodarczego raju.
Uroki łatwego bogactwa
„Chodzi o uprodukcyjnienie naszego społeczeństwa. Stało się ono społeczeństwem konsumpcyjnym i nie odczuwa jakiejkolwiek potrzeby produkowania. Przemieniło się w społeczeństwo sytych rentierów, lecz nie nabyło nawyków pracy. Cała struktura państwa jest nastawiona na rozdział bogactwa napływającego bez naszego udziału” – tłumaczył Dziewanowskiemu w połowie lat 70. dyrektor kuwejckiego Instytutu Badań Naukowych dr Mohammed al Szomali. Snując jednocześnie plany uczynienia z Kuwejtu kraju przemysłowego. Kapitału, by tego dokonać, posiadano aż nadto. Notabene emir Kuwejtu Abdullah III w 1953 r. postanowił założyć w Londynie specjalny fundusz, na którym gromadzono część dochodów, jakie przynosiła ropa. Tak powstał pierwszy Państwowy Fundusz Majątkowy, obarczony zadaniem inwestowania zgromadzonych środków z myślą o gorszych czasach.
Ogromne zasoby finansowe, jakie nagle znalazły się w arabskich rękach, dostrzeżono na Zachodzie. Już w październiku 1974 r. Raymond Cartier, publicysta „Paris Match”, prorokował, iż w ciągu następnych 6 lat Arabowie zgromadzą 650 mld dol. rezerw finansowych. Po czym za ich pomocą przejmą kontrolę nad światowymi koncernami. Wkrótce zachodnią prasę ogarnęła panika przed zbliżającą się dominacją naftowych szejków w najważniejszych sektorach gospodarki. „Rok 1974 był punktem zwrotnym, w którym ujrzano upadek starych potęg, starych sojuszów i starych filozofii – oraz narodziny nowych” – prorokował 6 stycznia 1975 r. brytyjski „Time”.
Tymczasem Arabowie oddali się temu, co wszyscy ludzie kochają jednako: szaleństwu zakupów. Na Bliski Wschód popłynęły z krajów wysokorozwiniętych samochody, telewizory, sprzęt domowy, a przede wszystkim wszelkie dobra luksusowe. Do tego jeszcze kraje arabskie nie posiadały rozwiniętego systemu bankowego umożliwiającego lokowanie rezerw kapitałowych. Petrodolary zaczęły więc krążyć po świecie. Do końca lat 70. kwota, jaką szejkowie przeznaczyli na wydatki konsumpcyjne w państwach uprzemysłowionych, przekroczyła 200 mld dol. Drugie tyle wydano na chybione inwestycje w Afryce i Ameryce. „Znaczną część zwiększających się dochodów rządowych przeznaczono na zakup uzbrojenia (głównie ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej) i na rozszerzenie machiny administracyjnej” – dodaje Albert Hourani w „Historii Arabów”. Arabia Saudyjska czuła się bowiem zagrożona przez Iran pod rządami ajatollaha Chomeiniego oraz Związek Radziecki.
Tak Arabowie to, co zarobili na nafcie, równie łatwo przejedli. Na koniec, wbrew apokaliptycznym przepowiedniom, kapitał powracał do krajów kupujących od nich surowce. „Ludzie biegają w kółko, spodziewając się końca świata, tymczasem pieniądze w żaden sposób nie mogą wydostać się poza ten układ. To układ zamknięty” – analizował urojone zagrożenie obracający wówczas petrodolarami prezes bankowo-finansowego giganta Citicorp (obecnie Citigroup) Walter Wriston.
Kłopot z uzależnieniem
W listopadzie 1977 r. tygodnik „Economist” opublikował artykuł poświęcony niezwykłej przypadłości, której nadano nazwę „choroby holenderskiej”. Dotknęła ona Holandię za sprawą rozpoczęcia eksploatacji olbrzymich złóż gazu ziemnego w okolicach Slochteren. W krótkim czasie małe państwo z importera błękitnego paliwa zmieniło się w jednego z największych eksporterów. W efekcie budżet odnotował wzrost dochodów, przez co kurs guldena stale szedł w górę. To z kolei powodowało, że towary eksportowe, produkowane przez przemysł, stały się droższe i przegrywały na światowych rynkach. Zaczęły więc upadać fabryki włókiennicze, odzieżowe, cała branża samochodowa. Bogaty kraj pogrążył się w długoletniej recesji połączonej ze wzrostem bezrobocia. Rozwijał się jedynie przemysł wydobywczy, lecz nie oferował on zbyt wielu miejsc pracy.
W przypadku krajów arabskich leżących nad Zatoką Perską „holenderska choroba” przebiegła nieco inaczej. Nie zabiła przemysłu, bo takowego tam nie było. Natomiast blokowała jego rozwój pomimo posiadania nadmiaru kapitału przez państwa i lokalnych bogaczy. Znakomicie natomiast rozwijała się branża budowlana, zasilana stałym strumieniem petrodolarów. „W sumie prywatni inwestorzy nie mieli żadnych powodów, by inwestować w przemysł ciężki, który wiązał się z wielkimi nakładami i znacznym ryzykiem” – pisze Albert Hourani.
Ten stan rzeczy próbował zmienić król Chalid, tworząc wraz z doradcami nowy plan pięcioletni. Wzorem ZSRR i innych krajów bloku wschodniego monarcha zamierzał zbudować w Arabii Saudyjskiej od podstaw przemysł ciężki i chemiczny – w tym celu utworzono w 1976 r. SABIC (Saudi Arabian Basic Industries Corporation). Państwowa spółka, dysponując początkowo kapitałem w wysokości 2,7 mld dol., przystąpiła do budowy zakładów. Swoją działalność kontynuowała, gdy w 1983 r. król zmarł na zwał, a jego miejsce zajął Fahd ibn Abd Saud. W ciągu dwóch dekad inwestowania SABIC wydała ponad 30 mld dol., budując 15 wielkich ośrodków przemysłowych produkujących: stal, chemikalia, plastik. Wedle danych za rok 2003 r. dochód przedsiębiorstw SABIC wyniósł 850 mln dol. W tym samym czasie państwowy koncern naftowy Saudi Aramco zarobił 191 mld dol. Ta przepaść miała się jeszcze powiększyć wraz ze wzrostem cen ropy naftowej. Kiedy po 2011 r. biły one kolejne rekordy, roczny dochód Saudi Aramco przekraczał 300 mld dol. Nic dziwnego, że w Arabii i sąsiednich szejkanatach opłacało się inwestować jedynie w wydobycie nafty, bo tylko ona gwarantowała ogromne zyski bez ryzyka strat.
Choroba zakaźna
Po fazie wielkich inwestycji większość arabskich państw naftowych zastygła na początku XXI w. w marazmie. Swoją aktywność ekonomiczną skoncentrowały na wydobyciu ropy, jej przetwarzaniu, sprzedaży, a następnie lokowaniu kapitału na Zachodzie. Bogactwo osiągnięte dzięki nafcie sprawiło, że nie zaszły w nich żadne przemiany społeczne. Ultrakonserwatywne społeczeństwa okazały się całkowicie odporne na wpływy zewnętrzne.
Arabia Saudyjska nie tylko się nie europeizowała, lecz nadmiar kapitału zaczęła wykorzystywać do islamizacji różnych regionów świata. Saudowie petrodolary zainwestowali w zbudowanie ponad 1,5 tys. meczetów, 210 centrów islamskich oraz dziesiątków akademii i szkół religijnych na wszystkich kontynentach. Ośrodki te są kontrolowane przez wahabickich duchownych propagujących najbardziej konserwatywną wersję islamu. Wedle raportu organizacji Freedom House z 2016 r. placówki te szerzą: „ideologię nienawiści do »niewiernych«, którymi są: chrześcijanie, Żydzi, szyici, sufici, sunnici niestosujący się do doktryny wahabitów, Hindusi, ateiści i inni”. Równie hojnym sponsoringiem cieszą się media promujące nienawiść do wyżej wymienionych grup. Wedle szacunków zaprezentowanych w 2016 r. przez ówczesnego doradcę British American Security Information Council, a obecnie pracownika Departamentu Stanu USA dr. Yousafa Butta, przez ostatnich 30 lat Saudowie mogli wydać na promowanie wahabizmu nawet 100 mld dol. Z tego odłamu islamu wyrosła Al-Kaida Osamy bin Ladena. Również za sprawą triumfalnego pochodu wahabizmu przez świat arabski narodziło się Państwo Islamskie.
Pomimo to Rijad może spać spokojnie. Kiedy Kongres USA w kwietniu 2016 r. chciał przyjąć ustawę uznającą pośrednią odpowiedzialność Arabii Saudyjskiej za ataki na WTC, królestwo odpowiedziało szantażem ekonomicznym – grożąc wyprzedażą aktywów finansowych zamrożonych w Stanach Zjednoczonych. Jak się okazało – było ono gotowe rzucić na rynki finansowe papiery warte 750 mld dol. Waszyngton więc ustąpił.
Minął zaledwie rok, a tamta awantura poszła w niepamięć. Co więcej, prezydent Donald Trump zawitał do Rijadu, gdzie iście po królewsku podjął go Salman ibn Abd Saud. Obaj przywódcy czuli się znakomicie w swoim towarzystwie, a wizytę ukoronowało podpisanie porozumienia handlowego na rekordową kwotę 350 mld dol.
Mimo to w Rijadzie narasta obawa, że tak dobrze nie musi być wiecznie. Pozyskiwanie ropy z łupków bitumicznych bardzo mocno uderzyło Saudów po kieszeni i nic nie zapowiada, żeby baryłka znów kosztowała ponad 100 dol. Co gorsza, rynek samochodowy zaczynają szturmem zdobywać pojazdy o napędzie elektrycznym. Jeśli silnik spalinowy odejdzie do przeszłości, światu grozi stała nadprodukcja paliw płynnych. Plany księcia Mohameda ibn Salmana mają pozwolić królestwu na zerwanie ze starym uzależnieniem, bez utraty bogactwa. Cały szkopuł polega na tym, że muszą one w krótkim czasie wygenerować stałe zyski, jakie do tej pory gwarantowały dochody koncernu Saudi Aramco.
Tymczasem ostatnie 40 lat wielkich inwestycji na Półwyspie Arabskim poszło niemal dosłownie w piach, bo pozostały po nich przede wszystkim ogromne budowle. Wprawdzie wspaniałe, lecz nie gwarantują wielkich dochodów. Co dowodzi, że na „holenderską chorobę” łatwo da się jedynie zapaść. Zwłaszcza gdy ma się do dyspozycji cały ocean ropy.