W przyszłym roku resort finansów musi pozyskać ponad 180 mld zł. To znacznie więcej niż w tym roku, ale eksperci nie przewidują problemów z finansowaniem.
W tegoroczne wakacje Ministerstwo Finansów nie rozpieszczało inwestorów ofertą sprzedaży obligacji. Na koniec lipca na rachunkach budżetowych rząd miał ponad 78 mld zł środków w złotym i walutach obcych. To zasługa dobrej kondycji, w jakiej znajduje się publiczna kasa. Po lipcu zamiast przeszło 25 mld zł deficytu jest 2,4 mld zł nadwyżki. Na ministerialne konta płyną zaś szerokim strumieniem wpływy z podatków. Między styczniem a czerwcem wzrosły o 16,2 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Szczególne powody do satysfakcji daje VAT, którego do państwowej kasy wpłynęło więcej o 18,5 mld zł (24,4 proc.) niż rok temu o tej porze.
W takiej sytuacji resort finansów nie musi na siłę zadłużać się na rynkach finansowych, żeby sfinansować deficyt. W tym roku wszystko wskazuje na to, że potrzeby pożyczkowe będą znacznie niższe, niż przewidywano jeszcze kilka miesięcy temu. To również zasługa formy, jaką trzymają finanse publiczne.
Z uzasadnienia do projektu ustawy budżetowej na 2018 r., do którego dotarł DGP, wynika, że w tym roku MF spodziewa się, że deficyt budżetowy będzie o prawie połowę niższy, niż zaplanowano, i wyniesie ok. 33 mld zł. To oznacza, że mniej trzeba będzie pożyczyć na jego sfinansowanie.
Przy ul. Świętokrzyskiej wiadomo także, że w budżecie środków europejskich nie będzie tak wielkiej dziury, jak założono w ustawie. Pierwotnie zaplanowano deficyt w wysokości 9,6 mld zł, ale na potrzeby przyszłoroczne planu dochodów i wydatków z kasy państwa MF założyło, że wyniesie 1,6 mld zł.
Dzięki temu tegoroczne potrzeby pożyczkowe brutto, czyli suma deficytu budżetowego, środków europejskich oraz obligacji i kredytów, które trzeba spłacić, mają się zamknąć w 143 mld zł. Będzie to kwota o blisko jedną piątą niższa, niż przewidywano. MF pomogły również przyspieszone wypłaty dla rolników w 2016 r. Zwiększyły ubiegłoroczne potrzeby pożyczkowe o ok. 9 mld zł, ale dały ministerstwu oddech w tym roku. Pomógł także zysk z NBP. Bank centralny wpłacił do kasy państwa w sumie 8,74 mld zł.
Dlatego o finansowanie długu w tym roku resort finansów nie musi się już martwić. Przyjmując niższe od założonych potrzeby pożyczkowe, ich sfinansowanie sięga obecnie ok. 84 proc. Przy ul. Świętokrzyskiej szykowane jest więc już prefinansowanie 2018 r. MF musi w przyszłym roku pożyczyć od inwestorów 181,7 mld zł. Podobnie jak w latach poprzednich rozpocznie ten proces już w IV kw. tego roku. Pod koniec czerwca Piotr Nowak, wiceminister finansów odpowiedzialny za zarządzanie długiem, mówił DGP, że chciałby już w tym roku pokryć 20–30 proc. potrzeb z 2018 r.
W uzasadnieniu do projektu budżetu ministerstwo pokazuje, gdzie i w jaki sposób będzie się finansowało w przyszłym roku. Tradycyjnie już gros pożyczania odbędzie się na rynku krajowym. Z emisji obligacji w złotym resort finansów chce pozyskać 145 mld zł. Plan nie wydaje się szczególnie ambitny, chociaż jest o ok. 40 mld zł wyższy niż ubiegłoroczny. Pomocną dłoń wyciągną pewnie znów banki, które do kupowania rządowego długu zachęca to, że jest wyłączony z opodatkowania aktywów. Wciąż też chętnie pożyczają nam inwestorzy zagraniczni.
– Nasz dług daje znacznie lepszą stopę zwrotu niż np. niemiecki. Dodatkowo zamieszanie geopolityczne powoduje, że inwestorzy szukają bezpiecznych przystani, a taką w przeciwieństwie do USA czy Azji może być dzisiaj Polska – mówi Konrad Soszyński, ekonomista BZ WBK, i zwraca uwagę, że na Starym Kontynencie poprawiły się też fundamenty gospodarcze, a to sprzyja znajdowaniu nabywców na dług.
– Polska też ma dzisiaj dobrą sytuację oraz oferuje umiarkowane ryzyko inwestycyjne. Do tego nie widać na świecie zapału do szybkiego zaostrzania polityki pieniężnej, niskie stopy procentowe pozostaną z nami jeszcze na długo, więc nie zabraknie pieniądza szukającego bezpiecznych i zyskownych aktywów. Nasze do takich należą – dodaje ekspert BZ WBK.
Z projektu budżetu wynika też, że MF planuje bardziej aktywnie finansować się za granicą. Zupełnie inaczej niż w 2017 r., kiedy to chętniej spłaca zaciągnięty tam dług, niż zaciąga nowy. Ze sprzedaży obligacji w walutach obcych uzyska w sumie 10,7 mld zł, wypłaci zaś z tytułu odsetek i spłaty sprzedanych już papierów prawie 12,5 mld zł. Tymczasem w przyszłym roku przychody ze sprzedaży obligacji za granicą znacząco się zwiększą, mają bowiem wynieść 16,4 mld zł. Wydatki na spłatę wcześniej sprzedanych też wzrosną, ale będą mniejsze niż wpływy z nowych emisji, gdyż wyniosą niespełna 15,2 mld zł.
Jednak i w tym przypadku zmiana, jaka wynika z planów MF, nie będzie skutkiem jakiejś nietypowo dużej ochoty do zadłużania się w walutach obcych w 2018 r., ale raczej zaskakująco słabego zaangażowania ministerstwa na rynkach zagranicznych w tym roku. Tegoroczne wpływy ze sprzedaży obligacji w walutach obcych miały wynieść aż 19,5 mld zł, tymczasem są niemal o połowę mniejsze. Resort nie był – jak dotąd – tak przebojowy, jak w 2016 r., kiedy to uplasował pionierskie panda bonds, czyli obligacje w chińskich juanach (Polska jako pierwsza w Europie sprzedała trzyletnie obligacje denominowane w juanach o wartości 3 mld juanów), czy green bonds, z których wpływy mają być przeznaczone na projekty proekologiczne (pod koniec 2016 r. Polska sprzedała green bonds o wartości 750 mln euro). W tym roku sprzedawano jedynie dwie serie obligacji w euro za – w sumie – 2 mld euro.
Koszty obsługi długu i potrzeby pożyczkowe 2005-2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Przyszłoroczne plany oznaczają, że MF raczej utrzyma swoje nastawienie do zadłużania w walutach obcych: jeśli już emitować, to po to, by pozyskiwać waluty na spłaty bieżących zobowiązań walutowych. Emisje zagraniczne od dawna są tylko uzupełnieniem dla finansowania potrzeb pożyczkowych, głównym źródłem jest rynek krajowy. W przyszłym roku Polska ma do wykupu papiery za ponad miliard franków szwajcarskich, 2,2 mld euro i 50 mld jenów. Resort też wielokrotnie zapowiadał, że jeśli będzie wychodził na zagraniczne rynki, to przede wszystkim po to, żeby poszerzać bazę inwestorów.
Z dużą wstrzemięźliwością MF podchodzi też do zaciągania nowych kredytów zagranicznych. Najwięcej – ponad 4,2 mld zł – pożyczy z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Ale prawie 5 mld zł będzie go kosztowała spłata wcześniejszych pożyczek z EBI. Z kolei w Banku Światowym Polska zadłuży się na niecałe 228 mln zł, spłaci zaś aż 1,1 mld zł. Tylko kredytów zaciągniętych w Banku Rozwoju Rady Europy będzie więcej niż spłat: niemal 230 mln zł w porównaniu z 42,4 mln zł.
– Finansowanie zagraniczne sprowadza się w praktyce do rolowania zaciągniętego już długu. Co prawda, MF pozyska 1,2 mld zł netto, ale to niewiele przy takiej skali potrzeb. Większość finansowania odbywa się na rynku krajowym, i to jest zrozumiałe: nie ma potrzeby powiększać zagranicznej części długu Skarbu Państwa, bo to byłoby niepotrzebne zwiększanie ryzyka – ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Ryzyko polega na tym, że przy stosunkowo dużym udziale zadłużenia w walutach obcych trudno przewidzieć do końca, jak będzie się kształtował sam dług oraz wielkość kosztów jego obsługi. Wiele zależy od kursu złotego. Przykład to rok 2016 – gdy złoty wyraźnie się osłabił, miało to bardzo duży wpływ na wzrost długu Skarbu Państwa.
W tym roku koszt obsługi długu ma wynieść 30,4 mld zł, w przyszłym – zgodnie z projektem budżetu – 30,7 mld zł. Ten nieznaczny wzrost może wynikać z szacowanego wzrostu stóp procentowych: Ministerstwo Finansów ocenia, że główna stopa NBP będzie wynosić (średnio) 2,3 proc. (obecnie to 1,5 proc.). Większe wydatki na dług o 300 mln zł to tak naprawdę niewielka zmiana i ogólny koszt obsługi będzie porównywalny z tym rokiem. Kluczem do odpowiedzi na pytanie „dlaczego” może być prognoza kursu, jaką sporządziło MF na potrzeby budżetu. Według niej złoty nieznacznie miałby się umocnić do euro, bo średnio w 2018 r. kurs euro miałby wynosić 4,25 zł (dla 2017 r. prognoza to 4,27 zł).
Polski dług daje znacznie lepszą stopę zwrotu niż niemiecki.