Resort rolnictwa proponuje nowe, dobrowolne logo dla żywności niemodyfikowanej genetycznie. Wielu producentów chciałoby go używać, ale nielicznych będzie na to stać. Przez wyśrubowane wymogi.
Producenci wyrobów mleczarskich, mięsa, nabiału, którzy używają surowców pochodzących od zwierząt karmionych paszami zawierającymi jakiekolwiek składniki zmodyfikowane genetycznie, nie zareklamują już łatwo swojej żywności jako „wolnej od GMO”. Już bowiem jedno ziarno transgenicznej rośliny w diecie zwierząt hodowlanych wykluczy możliwość stosowania dobrowolnego oznaczenia „bez GMO”, które chce wprowadzić Ministerstwo Rolnictwa. A to tylko jeden z wielu restrykcyjnych wymogów, które już wkrótce mogą czekać producentów żywności, jeżeli resort nie wycofa się z pomysłów przedstawionych w projekcie ustawy o oznakowaniu produktów wytworzonych bez wykorzystania organizmów genetycznie zmodyfikowanych. Został on już skierowany do konsultacji publicznych.
Wprowadzić równowagę
Jaki jest cel nowych regulacji? Przede wszystkim położyć kres wolnoamerykance w kwestii oznaczeń żywności pozbawionej GMO. Do tej pory nie ustanowiono bowiem żadnych warunków, które dany produkt musi spełniać, by można było uznać go za „wolny od GMO”. I co ważne, takich wytycznych na próżno szukać też w prawie unijnym.
– Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1829/2003 z 22 września 2003 r. w sprawie genetycznie zmodyfikowanej żywności i paszy (Dz.Urz. UE L 268, s. 1) co prawda nakłada obowiązek znakowania żywności, ale tylko tej, która ma w swoim składzie powyżej 0,9 proc. składników zmodyfikowanych genetycznie. Nic nie mówi natomiast o specjalnym oznaczaniu tej, która GMO nie zawiera – zwraca uwagę mgr inż. Dorota Metera, dyrektor ds. certyfikacji Bioekspert sp. z o.o.
Ponieważ nie ma norm, to nic dziwnego, że często dochodzi do sytuacji, w której niektóre firmy – chcąc podkreślić walory wyrobu – reklamują go jako pozbawiony GMO, podczas gdy niczym nie różni się on od produktów innych przetwórców. Właśnie w jednym takim przypadku opinię przedstawił prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (decyzja z 30 października 2013 r., sygn. DIH-1/69/2013). Chodziło o firmę, która sprzedawała jajka, wskazując, że są one „bez GMO”, a de facto jedynie pochodziły one od kur karmionych paszami nie-GMO. „Taki sposób karmienia nie wpływa zaś w żaden sposób na właściwości samego jajka. W związku z tym sugerowanie, że jedne z nich mają szczególne walory – wprowadzałoby konsumentów w błąd” – uznał prezes UOKiK.
Znakowanie dobrowolne, wymogi restrykcyjne
Resort rolnictwa proponuje, by znakowanie żywności informacją „Wolne od GMO” było dobrowolne, ale i obwarowane wieloma warunkami. – Żaden producent lub przetwórca nie będzie mógł twierdzić, że produkt jest wolny od GMO, jeżeli nie przejdzie ścieżki kontrolnej i certyfikującej – zwraca uwagę Sabina Kornacka-Wieteska, associate w Praktyce Life Sciences kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.
I wymienia, że w świetle proponowanych przepisów żywność taka musi spełniać następujące warunki:

w celu jej przygotowania używane są tylko roślinne składniki pochodzenia rolniczego, których nasiona oraz roślinny materiał rozmnożeniowy nie są GMO i nie ma ryzyka obecności GMO; do jej produkcji są dopuszczone jedynie składniki zwierzęce pochodzenia rolniczego, które co do zasady nie są GMO i były hodowane lub chowane przy użyciu produktów pozbawionych GMO; surowce, dodatki paszowe i substancje pomocnicze wykorzystywane w przetwórstwie pasz użytych do produkcji produktów rolnych nie mogą nosić żadnych śladów GMO.

– Ponadto zgodność produkcji z tymi warunkami ma być monitorowana na każdym etapie produkcji, przetwórstwa i obrotu przez jednostki certyfikujące, którym status będzie przyznawał minister właściwy do spraw rolnictwa – dodaje ekspertka.
Prędzej dla korporacji niż dla rolnika
Eksperci się obawiają, że w świetle projektowanych przepisów oznaczenie „Wolne od GMO” na swoje produkty prędzej przykleją wielkie koncerny niż mniejsi przetwórcy. – Zaostrzone regulacje dotyczące produktów wieloskładnikowych, a także w zakresie wymogu uzyskania przed producenta dokumentacji produktu na każdym etapie pod kątem niestosowania środków modyfikowanych genetycznie, spowodują, że mali i średni przedsiębiorcy będą mieli ograniczoną możliwość korzystania z dobrodziejstw ustawy – stwierdza radca prawny Alan Dudkiewicz z Kancelarii Radców Prawnych Dudkiewicz Ciastko Cichocka s.c. I wyjaśnia, że mniejszym firmom może być trudniej w pełni udokumentować cały łańcuch dostaw wszystkich składników swoich produktów.
Nie bez znaczenia jest też to, że na rynku jako składnik pasz dominuje soja, której zdecydowana większość jest zmodyfikowana genetycznie. I jest ona dużo tańsza niż pasze oparte na innych roślinach wysokobiałkowych, których też w Polsce wciąż uprawia się za mało, by sprostać potrzebom żywieniowym branży spożywczej. – Nie da się ukryć, że taki wymóg podnosi koszty produkcji mleka, które ponoszą hodowcy bydła mlecznego – zauważa Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka.
Chaos w oznaczeniach
Zdaniem ekspertów jednym z największych mankamentów obecnego projektu jest brak jednego uniwersalnego logo dla wszystkich produktów „wolnych od GMO”. Resort planuje dać przedsiębiorcom wolną rękę w kwestii szczegółów tak długo, jak trzymają się ogólnych zasad określonych w art. 2 projektowanej ustawy. Oznakowaniem „Wolne od GMO” może być znak graficzny, opis na opakowaniu (również w innym języku niż polski), etykiecie lub dokumentacji towarzyszącej, a także połączenie tych elementów.
Dowolność oznaczeń to dla producentów pole do popisu. Dla klientów – chaos i bałagan. Bo choć trudno zanegować, że zapewnienie większej swobody przy projektowaniu znaku to ukłon w stronę producentów, to już wątpliwe, czy takie rozwiązanie rzeczywiście ułatwi klientom wybór produktów niezmodyfikowanych. Konsument może w praktyce spotkać się z dziesiątkami, jeśli nie setkami różnorodnych oznaczeń.
Zdaniem Alana Dudkiewicza efekt może być odwrotny do zamierzonego. – Taki brak unifikacji może nie tylko prowadzić do zbyt dużej samowoli wizualnej na opakowaniach i w akcjach promocyjnych. Utrudni to również konsumentowi rozpoznanie produktu non-GMO pośród innych na półce – ocenia ekspert.
Bez marketingowych napisów
Chociaż producenci będą mieć swobodę przy projektowaniu znaku „wolne od GMO”, to na tym już ich pole do marketingowych popisów się kończy. Projektodawca chce bowiem zabronić stosowania na etykietach lub w reklamach jakichkolwiek napisów, które sugerowałyby, że ich produkty – jako niezmodyfikowane genetycznie – są lepsze, zdrowsze lub bezpieczniejsze od innych.
!Ministerstwo Rolnictwa w projekcie ustawy chce zabronić stosowania na etykietach lub w reklamach jakichkolwiek napisów, które sugerowałyby, że dane produkty – jako niezmodyfikowane genetycznie – są lepsze, zdrowsze lub bezpieczniejsze od innych.