Republikanie myśleli, że kampania Trumpa się wykolei. Albo że do Białego Domu trafi człowiek, którym będą mogli sterować. Niestety się mylili – uważa Dalibor Rohac.
Przez długie lata Ameryka była największym orędownikiem wolnego handlu. Ale podczas forum w Davos w tej roli nieoczekiwanie wystąpiły Chiny.
Ostrożnie, bo populistyczny sprzeciw wobec wolnego handlu na Zachodzie i rola Chin w świecie to jednak dwie odrębne kwestie. Wygląda jednak na to, że nowa administracja USA chce prowadzić jacksonowską politykę (od Andrew Jacksona, populistycznego prezydenta z XIX w.). To znaczy, że wszystkie decyzje w handlu i polityce zagranicznej mają być teraz rozpatrywane przez wąski pryzmat interesu narodowego Stanów Zjednoczonych. Ta zmiana jest groźna dla świata i w ostatecznym rozrachunku nie przysłuży się Ameryce. Jest wiele dowodów na to, że wolny handel sprzyja gospodarczej pomyślności. Wznoszenie barier handlowych nie pomoże amerykańskim pracownikom.
Ale to przecież republikanie – ta sama partia, która teraz popiera Trumpa – od lat powtarzali, że wolny handel jest w interesie Ameryki. Nagle zmienili zdanie?
Republikanie nie mieli odwagi przeciwstawić się tej kandydaturze. Myśleli, że kampania Trumpa się wykolei, w ostateczności – że do Białego Domu trafi człowiek, którym będą mogli sterować. Obydwa założenia okazały się błędne. W efekcie populistyczny kandydat po prostu dokonał wrogiego przejęcia Partii Republikańskiej i większości konserwatywnego establishmentu. Chociaż podejrzewam, że większość republikanów w Kongresie wciąż popiera umowy handlowe i ostatecznie zagłosowałaby za TPP.
Czyli zmiana kursu Ameryki względem wolnego handlu to porażka elit?
Nie wiadomo, kogo tak naprawdę mamy na myśli, mówiąc „elity”. Natomiast jest to z pewnością porażka intelektualistów opowiadających się za wolnym handlem. Nie udało im się w przekonujący sposób wytłumaczyć opinii publicznej, dlaczego wolny handel służy USA. Wygląda bowiem na to, że nie możemy ciągle żyć z twórczości Miltona Friedmana i Friedricha Hayeka. Każdemu pokoleniu trzeba takie idee tłumaczyć na nowo, z uwzględnieniem współczesnego kontekstu.
Nowy prezydent niechętnie patrzy na import z Chin czy Meksyku, ale już umowa o wolnym handlu z Wielką Brytanią mu się podoba.
Trump widzi handel międzynarodowy jako grę o sumie zerowej: jeśli ja wygrywam, ty przegrywasz. Zapowiada, że z Brytyjczykami chciałby podpisać umowę szybko, ale zdaje się nie rozumieć, że dobre porozumienie handlowe wymaga mnóstwo wysiłku. Barier celnych tak naprawdę już nie ma, a usunięcie pozostałych wymaga chociażby dużej wiedzy technicznej: czy idziemy w stronę harmonizacji standardów, czy też wzajemnego uznania? Tego nie da rady zrobić w rok ani dwa.
Wracając do Państwa Środka: czy nowy prezydent nie zdaje się po prostu mówić, że Chiny nie grają w handlu międzynarodowym według tych samych reguł, co wszyscy? Że wygrywają, oszukując?
Jeśli do tego ograniczałaby się retoryka Trumpa, to byłoby coś na rzeczy. Chiny wciąż są protekcjonistycznym krajem. Duży udział w rynku mają przedsiębiorstwa państwowe. Problemem są państwowe dotacje dla firm. Gospodarka działa podług innych zasad niż gospodarki krajów zachodnich. Pytanie jednak brzmi, w jaki sposób powinniśmy się do tego odnieść. Nie musimy przecież od razu strzelać sobie w stopę, zabraniając chińskim przedsiębiorstwom robić u nas interesy. Odpowiedzią na chiński protekcjonizm nie powinien być nasz protekcjonizm.
Wygląda na to, że TPP jest martwe. TTIP też?
Wygląda na to, że tak. Nie tylko przez wzgląd na wspomnianą już przeze mnie trumpowską wizję handlu jako gry o sumie zerowej, ale też na niechęć do współpracy wielostronnej. Trump jako biznesmen przyzwyczaił się, że targu dobija się uściskiem ręki, i tą dwustronność przenosi teraz na grunt relacji międzynarodowych. Z formalnego punktu widzenia układ o wolnym handlu z Unią Europejską to umowa bilateralna, nie zmienia to jednak faktu, że Unia negocjuje w imieniu 28 państw. Zresztą nowy prezydent nie poważa samej UE. To znacząco obniża szanse TTIP.
Czy kraje znajdujące się wciąż na dorobku, takie jak Polska, ucierpią w wyniku polityki nowego prezydenta?
Jeśli lider wolnego świata odwraca się plecami do wolnego handlu, to można spodziewać się kłopotów, w tym sensie jednak, że stracą wszyscy, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi. W tej chwili jednak trudno powiedzieć, jaki będzie wpływ na Polskę.
A co z układem NAFTA?
Prezydent zawsze może się wycofać z układu i zostać przy umowie o wolnym handlu z Kanadą. Pragnę jednak podkreślić: nie ma przesłanek, aby renegocjować ten układ. Mam nadzieję, że ktoś wytłumaczy Trumpowi, że będzie się z tym wiązał realny koszt gospodarczy. A także że prezydent skupi się na symbolicznych działaniach – jak budowa muru – a nie na czymś, co może naprawdę zaszkodzić gospodarce.
Czy administracja ma jakieś pole manewru w ramach układu? Trump mówił o nałożeniu podatku na samochody sprowadzane z Meksyku.
Prezydent mógłby na przykład nałożyć specjalny podatek graniczny (border adjustment tax). Jest to danina, która działałaby jak VAT, z kilkoma wyjątkami. W efekcie import z Meksyku stałby się droższy. Dodatkowym efektem było wzmocnienie dolara, można byłoby więc powiedzieć, że towary sprowadzane z zagranicy byłyby tańsze dla amerykańskich konsumentów. Zdaniem niektórych ekspertów taki podatek byłby legalny w ramach NAFTA, a ponieważ USA to znacznie większa gospodarka niż Meksyk, administracji takie działanie uszłoby na sucho.
W USA dużo się mówi o tym, że to wolny handel odpowiada za stagnację płac.
Pozwolę sobie odwrócić to pytanie i zastanowić się, za co wolny handel jest odpowiedzialny. A jest odpowiedzialny za największą redukcję biedy w historii świata. W 2030 r. skrajne ubóstwo – odsetek osób żyjących za mniej niż dolara – może być zerowy.
Prezydent mówi: Ameryka pierwsza. Nie musimy dzielić się bogactwem z innymi.
Tylko że ta redukcja biedy nie odbywa się kosztem zubożenia Zachodu! To jest właśnie mentalność gry o sumie zerowej. Prawdą jednak jest, że wraz z liberalizacją handlu wzrost produktywności w świecie zachodnim zaczął hamować – czego przyczyny nie są zrozumiałe. Prawdą również jest, że pod wieloma względami USA i UE są przeregulowane. Są całe branże, które nie mogą się rozwinąć przez zbyt restrykcyjne przepisy odnośnie do hałasu etc. Jeśli jest jakaś zaleta prezydentury Trumpa, to taka, że zatrudnia w administracji osoby, które mogą z tym walczyć.