Pomysł skupienia w jednej państwowej spółce wszystkich elektrowni węglowych i kopalni węgla brunatnego napotkał opór w rządzie i ze strony pracowników branży.
Pomysł skupienia w jednej państwowej spółce wszystkich elektrowni węglowych i kopalni węgla brunatnego napotkał opór w rządzie i ze strony pracowników branży.
Z naszych informacji wynika, że w rządzie są wątpliwości co do pomysłu Ministerstwa Aktywów Państwowych dotyczącego wydzielenie węglowych bloków energetycznych wraz z zasilającymi je kopalniami węgla brunatnego do osobnego podmiotu – Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). Potwierdzeniem tego zdaje się fakt, że choć resort zwrócił się do KPRM o wpisanie proponowanego przez siebie programu transformacji sektora elektroenergetycznego do wykazu prac rządowych w połowie kwietnia, dotąd w wykazie go nie ma.
W założeniu NABE ma odciążyć grupy energetyczne. Coraz trudniej udźwignąć im koszty emisji CO2 (pozwolenia kosztują już ponad 50 euro) i jeśli nie pozbędą się węglowych bloków, nie będą w stanie inwestować w zielone źródła energii. Skarb Państwa miałby nabyć niewygodne aktywa, wraz z długami, od PGE, Enei i Tauronu, a potem zgromadzić je w NABE. Agencja ma prowadzić jedynie niezbędne bieżące modernizacje eksploatowanych bloków węglowych i nie budować nowych.
Jednak według krytyków takie rozwiązanie to tylko przeniesienie problemu, a nie jego rozwiązanie. Nasi rozmówcy przyznają, że to wyjście dobre dla spółek, które pozbędą się balansu, ale niekoniecznie dla całego systemu. Pozwolenia nadal będą drożeć, a NABE najpewniej – wbrew zapewnieniom MAP – nie utrzyma się sama i będzie potrzebować wsparcia. Pomoc państwa oznaczałaby de facto obciążenie podatników, nie mówiąc o tym, że musiałaby się na nią zgodzić Bruksela, która nie patrzy przychylnie na dopłaty do węgla. Nowy twór będzie miał jednocześnie mocną pozycję przetargową, bo skupi ok. 60 proc. mocy wytwórczych w kraju.
Inna wątpliwość dotyczy tego, że ok. 30 tys. pracowników energetyki może zostać przesuniętych do de facto „umieralni”, bo ostatecznie bloki węglowe mają zostać wygaszone.
Związkowcy z Solidarności obawiają się utraty tych miejsc pracy. Krajowe sekcje branżowe organizacji spotkały się 13 maja i na 25 maja zapowiedziały decyzję w sprawie protestu. W spotkaniu wziął udział przewodniczący całego związku Piotr Duda. To ciekawy zwrot, bo dotąd zarząd „S” najczęściej popierał działania rządu Zjednoczonej Prawicy i do protestu nie doszło nawet w obliczu wygaszania kopalni węgla kamiennego. Związki zawodowe działające w spółkach energetycznych wspólnie domagają się od rządu zabezpieczeń dla pracowników oraz doinwestowania konwencjonalnej energetyki, w tym inwestycji nakierowanych na zmniejszanie jej emisyjności. – Aby wyciszyć emocje związane z likwidacją górnictwa węgla kamiennego, strona rządowa poszła w tym kierunku, aby wynegocjować zabezpieczenia osłonowe dla górników, natomiast dla węgla brunatnego, który wraz z energetyką konwencjonalną miałby zostać przeniesiony do NABE, takich zabezpieczeń osłonowych nie ma żadnych – mówi DGP przewodniczący Zrzeszenia Związków Zawodowych Energetyków Jerzy Wiertelak. Zauważa on, że w energetyce nie ma w tej chwili ponadzakładowego układu zbiorowego pracy, który dawałby jednakowe gwarancje dla wszystkich pracowników przechodzących do NABE. Wiertelak podkreśla, że likwidacja węgla to problem nie tylko branży górniczej i energetycznej, ale całych społeczności lokalnych, które na razie nie mają alternatywy. Będzie to jego zdaniem poważny problem w miejscach, gdzie dziś dominują węglowe kompleksy energetyczne – w Bełchatowie, Bogatyni (kopalnia i elektrownia Turów) czy Kozienicach.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama