Liderem na boisku jest ministerstwo zdrowia, który ma do dyspozycji swoich zawodników i od niego zależy czy ich wykorzysta czy nie - tak aby ochrona zdrowia działała sprawnie i skutecznie. Jedną z ważnych pozycji w tym zespole zajmują producenci leków. Bez dostępu do krajowych produktów, do czego może dojść w razie kryzysu pojawia się poważne niebezpieczeństwo dla pacjentów - mówi Barbara Misiewicz-Jagielak, dyrektorka ds. relacji zewnętrznych firmy, POLPHARMA SA, wiceprezeska zarządu, Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego – Krajowi Producenci Leków.
Jak tłumaczy do niedawna wydawało się, żę leki są i będą. Ale ostatnie wydarzenia - takie jak wojna czy pandemia, pokazują, że to bardzo kruche bezpieczeństwo. - W Polsce produkujemy 30 proc. leków, które są refundowane. I to jest za mało. To nie jest nawet jedna trzecia najważniejszych leków. Wszyscy eksperci wskazują, że to jest niebezpieczne, że jesteśmy uzależnieni od dostaw, głównie z Azji i Chin - wylicza ekspertka. I dodaje, że jeżeli w razie kryzysu dostawy stamtąd mogą zostać wstrzymane, to wiąże się z ryzykiem braku dostaw produktów leczniczych. A Europa może zostać pozbawiona substancji czynnych. - W ten sposób kraje, z którymi nawet nie graniczymy, mogą nas szantażować. Bo trzymają w garści nasze zdrowie, a to niebezpieczne - mówi. .
Skąd na to pieniądze? - Zdajemy sobie sprawę, że ilość środków w zdrowiu jest ograniczona. Ale my jesteśmy gałęzią przemysłu, która też tworzy PKB. Refundacja NFZ za leki krajowych producentów wynosi 4,4 mld zł. Ale my dostarczamy z naszych podatków do budżetu całego państwa 4,1 mld zł - wskazuje Misiewicz-Jagielak. Wylicza, że to znaczy, że za jedną złotówkę - 78 groszy wraca do budżetu. - A za jedną złotówkę wydaną na leki zagraniczne, nic nie wraca do budżetu. Warto więc myśleć o tym w szerszym ujęciu gospodarczym, a nie tylko zawężając do systemu ochrony zdrowia - dodaje nasza rozmówczyni.