Do odkrywania na nowo prac najsłynniejszego polskiego ekonomisty Michała Kaleckiego namawialiśmy w tym miejscu wiele razy. Bo pomimo upływu lat one świetnie pasują do wyzwań stojących przed współczesnym kapitalizmem. A tak się nieszczęśliwie złożyło, że Kalecki nigdy nie był w ojczyźnie tak znany, czytany i użyteczny jak w wielu innych krajach.
/>
Miała na to bez wątpienia wpływ nasza poplątana historia. Młody Kalecki tworzył podstawy swojej przełomowej teorii efektywnego popytu za granicą. Najpierw w Anglii, a potem w USA. Wyjechał niby na stypendia, ale w gruncie rzeczy chodziło o to, że sanacyjna Polska (dziś często idealizowana) nie była dobrym miejscem dla takich jak on lewicujących Żydów. Nikt go więc w kraju nie chciał słuchać. Potem wybuchła wojna, a po jej zakończeniu w Polsce władzę przejęli komuniści. Ci nawet zabiegali o to, by Kalecki (który był już wtedy w zachodniej ekonomii postacią uznaną) wrócił do kraju. Ekonomista długo się wahał. W końcu przyjechał. I trafił wprost na październik 1956 r., czyli kolejną zmianę ekipy rządzącej. Problem polegał tylko na tym, że Władysław Gomułka nie bardzo lubił słuchać rad intelektualistów. Zwłaszcza gdy były to rady krytyczne i sprzeczne z jego wizją rozwoju kraju.
Dlatego Kalecki szybko popadł w niełaskę. „Ci profesorowie, niby mądrzy ludzie, z tytułami, a takie bzdury opowiadają” – powiedział kiedyś rozeźlony towarzysz Wiesław. Ponoć przyczyną irytacji były wypowiedzi Kaleckiego. Doradzał więc coraz mniej w Polsce. Ale za to dużo jeździł po świecie. Był (w charakterze rządowego konsultanta) w wielu krajach rozwijających się. W Meksyku, w Indiach, na Kubie, w Izraelu. Wszędzie tam odciskał piętno i inspirował. Do dziś w wielu tych krajach i na tamtejszych uniwersytetach można znaleźć kaleckistów.
A potem był marzec 1968 r., gdy wielu z uczniów Kaleckiego (np. Kazimierz Łaski) zostało zmuszonych do emigracji. Kalecki został. Nie miał już wtedy złudzeń, że w Polsce nikt z rządzących go słuchać nie chce. Zmarł w 1970 r. Podobno gdyby pożył jeszcze dwa–trzy lata, zostałby jednym z pierwszych laureatów nowo powstałej Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii.
Po 1989 r. na Kaleckiego nie było mody. Ton nadawali ekonomiści prześcigający się w licytacji na to, który jest bardziej liberalny. Z ich perspektywy Kalecki był bluźniercą. Kontestującym podstawowe założenia ekonomii neoklasycznej. Czas takich jak on wybił dopiero po wybuchu kryzysu 2008 r., gdy pole debaty ekonomicznej poszerzyło się. Na razie głównie na Zachodzie. Aby nastąpiło to również u nas, warto sięgać po teksty Kaleckiego.
„Kapitalizm: dynamika gospodarcza i pełne zatrudnienie” to zbiór najważniejszych tekstów polskiego ekonomisty. Jest tu „Istota poprawy koniunkturalnej” z 1935 r., w której wykłada podstawy teorii efektywnego popytu. Są też „Polityczne aspekty pełnego zatrudnienia” (1943), który to tekst na dobrą sprawę mógłby powstać również dziś. Bo pokazuje mechanizm, o którym liberałowie często zapominają. A polegający na tym, że w kapitalizmie bezrobocie się pracodawcom po prostu opłaca. Publikowane w tym zbiorze krótsze teksty Kaleckiego czyta się dobrze. Wyjątkiem jest trudniejsza (i pełna wzorów) „Teoria dynamiki gospodarczej” (1954). To raczej pozycja dla bardziej wtajemniczonych. Początkujący kaleckiści powinni zacząć od świetnego eseju biograficznego pióra Jerzego Osiatyńskiego, do którego poprawki nanosił zmarły niedawno Kazimierz Łaski. Obaj to uczniowie Michała Kaleckiego i wieloletni popularyzatorzy jego ekonomicznej spuścizny. Warto, by dzięki takim książkom znaleźli wreszcie godnych następców.