Polski rynek łodzi żaglowych i motorowych ma się świetnie. Niektórzy producenci mają komplet zamówień i nie przyjmują kolejnych na ten rok. Sektor jachtów i łodzi jest w doskonałej kondycji i w 2016 r. spodziewamy się ok. 10-proc. wzrostu produkcji – przekonuje Michał Bąk, sekretarz generalny Polskiej Izby Przemysłu Jachtowego i Sportów Wodnych. Według szacunków izby polskie stocznie jachtowe wyprodukowały w ubiegłym roku 17 tys. łodzi i jachtów.
To o 5 tys. mniej niż przed wybuchem kryzysu w 2008 r., który zachwiał branżą na całym świecie. Bąk podkreśla jednak, że choć liczba produkowanych jednostek jest mniejsza niż przed laty, to wartość rynku rośnie.
– Producenci z roku na rok dostarczają coraz większe i droższe jednostki. W przypadku niektórych stoczni marże skoczyły o kilkadziesiąt procent. I na tym trendzie powinniśmy bazować, bowiem nie sztuką jest wyprodukować 2000 małych łódeczek. Prawdziwy biznes robi się na wielkich łodziach i jachtach, których ceny dochodzą do kilku milionów złotych – tłumaczy Michał Bąk. Izba operuje szacunkami, a nie danymi oficjalnymi, ponieważ wiele stoczni trzyma liczbę wyprodukowanych łodzi w tajemnicy. Według Eurostatu jesteśmy jednak największym w Europie producentem łodzi motorowych z silnikiem zaburtowym z ponad 50-proc. udziałem w rynku. Na świecie zaś przegrywamy tylko ze Stanami Zjednoczonymi. Polskie stocznie słyną także z produkcji luksusowych jachtów (zarówno żaglowych, jak i motorowych), jednak w tej materii także trudno o oficjalne statystyki.
Sami producenci nie ukrywają, że na świecie pozycja Polski z roku na rok się wzmacnia. Tym bardziej że niemal cała rodzima produkcja trafia na eksport. – W 2015 r. sprzedaliśmy 614 łodzi, głównie sportowych i rekreacyjnych. Jest to wynik zbliżony do tego z 2014 r. Dla firmy produkującej łodzie najważniejsza jest jednak marża, a ta w przypadku sprzedaży dużych jednostek jest atrakcyjniejsza. Zmieniliśmy więc strategię i skupiamy się na oferowaniu łodzi o większych gabarytach. Tym bardziej jesteśmy zadowoleni, że już dziś zamknęliśmy portfel zamówień na 2016 r. – zdradza DGP Andrzej Bartoszewicz, prezes Admiral Boats.
Bartoszewicz zaznacza, że przy tym wszystkim rodzimy rynek jest stosunkowo mały, a odsetek zamówień dokonywanych przez polskich odbiorców należy uznać za symboliczny. Główną część przychodów firma realizuje dzięki sprzedaży łodzi do Holandii, Niemiec, Norwegii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. – Sprzedajemy jednostki do 15 państw. Łącznie z nowymi przedstawicielstwami prowadzimy już działania na 20 zagranicznych rynkach – wylicza prezes Admiral Boats.
Na brak zamówień nie narzeka także Galeon, jeden z największych polskich producentów jachtów i łodzi. – W przypadku części modeli nie przyjmujemy już zamówień. Grafik jest wypełniony do końca września. Na pozostałe modele także zostało nam niewiele wolnych terminów – informuje Maciej Samet ze spółki Galeon.
Producent dostarcza swoje wyroby do kilkudziesięciu krajów świata, a w ostatnim czasie mapa ekspansji poszerzyła się o Australię, Filipiny, Japonię, Oman i Tajlandię. Najważniejszym kontraktem było jednak podpisanie umowy z firmą MarineMax, dzięki której 10 modeli firmy będzie dostępnych w 26 punktach sprzedaży w Ameryce Północnej. W 2015 r. Galeon wyprodukował ponad 100 jednostek, przy czym zanotował około 10-proc. wzrost rok do roku. W jego przypadku kluczowe były jednak rozmiary jachtów, których ceny wahają się od 100 tys. do 2,5 mln euro w wersjach podstawowych. Najczęściej kupowane modele kosztują od 300 tys. do 600 tys. euro netto.
Dobry sezon ma za sobą także Delphia Yachts, która operuje nieco tańszymi jednostkami, ale sprzedaje ich znacznie więcej. Delphia także zwiększyła produkcję o kilka procent, w ubiegłym roku sprzedając ponad 250 jachtów żaglowych i ponad 1250 łodzi motorowych. 95 proc. jednostek trafiło na eksport, głównie do Rosji, Japonii, Holandii, Francji i Niemiec. Spółka generuje część zysków z podwykonawstwa. Z jej usług korzysta m.in. jeden z globalnych potentatów Quicksilver.