Niezależnie, co zrobią bohaterowie dramatu, i tak na koniec czeka ich katastrofa. Wedle tej reguły pisali sztuki starożytni twórcy greckiego teatru, lecz wygląda na to, że ich najbardziej kreatywnymi naśladowcami nie są artyści, ale bankierzy i politycy.
Jeśli Grecja pozostanie w strefie euro, to kryzys, taki jak obecny, może powtarzać się cyklicznie, przez długie lata. Jeśli zostanie potraktowana na preferencyjnych warunkach, tego samego zażądają, zmuszone do bolesnego zaciśnięcia pasa: Włochy, Hiszpania czy Portugalia. A gdyby Ateny opuściły unię walutową, powstanie precedens i mogą zechcieć skorzystać z niego inne państwa. Co może przynieść koniec zjednoczonej Europy.
Jest to dylemat godzien tragedii pisanych przez Ajschylosa czy Sofoklesa. Dobrego wyjścia z sytuacji nie widać, zwłaszcza jeśli utrudniają je emocje polityków oraz animozje między narodami. Niemcy, zirytowani postawą Greków, najchętniej pozbyliby się ich ze strefy euro, ale wszystkich paraliżuje strach przed tym, co przyniesie przyszłość. „Bez wspólnej waluty trudno o utrzymanie pokoju w Europie” – ostrzegł na pierwszej stronie poniedziałkowy „Die Welt". Być może myląc się w sposób fundamentalny. Wiele wskazuje na to, że właśnie jesteśmy świadkami spełniania się prognozy postawionej pod koniec sierpnia 1997 r. przez Miltona Friedmana. W krótkim artykule pt.: „Walutowa jedność drogą do politycznego podziału” noblista postawił dwie bardzo ciekawe tezy. Pierwszą o źródłach idei europejskiego pieniądza. „Zwolennicy «Euro» często przytaczają przykład ery standardu złota 1879–1914, tak by zaprezentować zalety wspólnej waluty” – pisał Friedman. Po czym dodał, że: „Dążenie do «Euro» napędza polityka, a nie ekonomia. Celem jego istnienia jest tak ściśle związać Francję i Niemcy, by przyszła wojna europejska nie była możliwa i powstały federalne Stany Zjednoczone Europy”. Co jednak uznawał za strategiczny błąd. „Uważam, że przyjęcie euro będzie miało odwrotny skutek. To zaostrzy napięcia polityczne poprzez generację wstrząsów ekonomicznych, które łatwo mogłyby być zamortyzowane przez zmienne kursy walutowe, bez przekładania się na kwestie polityczne. Jedność polityczna może utorować drogę jedności pieniężnej. Monetarna jedność, wprowadzona w niesprzyjających warunkach, okaże się barierą dla osiągnięcia jedności politycznej” – twierdził. Jeśli Friedman się nie pomylił, to obrona do upadłego euro może przynieść Europie katastrofalne następstwa. Oby tylko nie tak koszmarne, jak skutki walki o ocalenie systemu „złotej waluty”.
Tęsknota za ideałem
„W moim pojęciu poświęcenie, choć możemy się różnić w ocenie jego rozmiarów, nie jest ceną zbyt wysoką za korzyści, jakie odniesie gospodarka, a ponadto, choć stawiam to na ostatnim miejscu, chodzi o powrót londyńskiego City na dawną pozycję światowego centrum finansowego” – twierdził sir Charles Addis, doradca rządu, a zarazem jeden z dyrektorów w Banku Anglii. Jego szef Walter Cunliffe pod koniec 1918 r. stanął na czele specjalnej komisji, która miała opracować plan ustabilizowania międzynarodowego systemu walutowego, rozregulowanego przez wojnę światową. Fundament systemu przez prawie pół wieku stanowił parytet złota, a walutą używaną w transakcjach międzynarodowych był funt szterling.
„Każda narodowa waluta (dolar, funt, frank itd.) była tylko nazwą dla określonej porcji wagowej złota” – pisze Murray N. Rothbard w książce „Złoto, banki, ludzie – krótka historia pieniądza”. „Dolar był na przykład zdefiniowany jako 1/20 uncji złota, funt szterling – jako nieco mniej niż 1/4 uncji złota itd.” – wyjaśnia. Państwa wchodzące do takiej „strefy walutowej” przestawały borykać się z inflacją, wahaniami kursowymi i innym rzeczami utrudniającymi życie rządom oraz zwykłym obywatelom. Choć ta idylla miała swoje ciemne strony. Wielką wadę standardu złota stanowił deficyt pieniądza w obiegu. Brak inflacji hamował wzrost cen oraz płac, a także utrudniał dostęp do kredytu. Podczas pokoju uderzało to przede wszystkim w ludzi ubogich. Blokowało bowiem możliwość łatwego podnoszenia zarobków.
Ale jeszcze większe słabości (zapewne dziś większość mieszkańców Europy uznałaby je za zalety) ujawniały się podczas wojny. Żadne państwo utrzymujące parytet złota nie miało szansy prowadzić długotrwałych działań zbrojnych. Wymagały one bowiem gwałtownego zwiększenia wydatków. A tego nie udawało się osiągnąć, nawet zadłużając się u zagranicznych pożyczkodawców na ogromną skalę. Sfinansować długoletnią wojnę dawało się jedynie wypuszczając do obiegu coraz więcej pustego pieniądza. Tak też zaczęło się dziać w 1914 r. Wielka Brytania, Francja, Niemcy czy Rosja, chcąc wygrać, musiały zawiesić przestrzeganie parytetu. Uwolnienie inflacji zaowocowało spadkiem wartości walut europejskich, zaś rezerwy szlachetnych kruszców sukcesywnie płynęły do Stanów Zjednoczonych jako zabezpieczenie kredytów lub opłata za dostawy sprzętu i żywności. W zaledwie cztery lata zadłużenie Wielkiej Brytanii oraz Francji wzrosło kilkukrotnie, do prawie 2 mld ówczesnych dolarów, przekraczając wartość rezerwy złota obu alianckich państw. Na dokładkę wszystkie kraje udzielały sobie wzajemnie kredytów, potęgując nakręcanie spirali zadłużenia.
Problemu nie rozwiązało zakończenie wojny, bo główny wierzyciel Starego Kontynentu nie zamierzał zastosować taryfy ulgowej. „Amerykanie zajęli stanowisko, które można by określić słowami: «Przecież oni pożyczyli te pieniądze, czyż nie?». Uważając, że «amerykańscy chłopcy» pospieszyli na ratunek aliantom na ich pierwsze wezwanie, Stany Zjednoczone godziły się na ustępstwa tylko wtedy, gdy zmuszały ich do tego warunki kryzysu lub kiedy inni dokonywali proporcjonalnych poświęceń” – opisuje Peter L. Bernstein w książce „Historia złota. Dzieje obsesji”. To tylko pogłębiało kryzys. Kursy walut szalały, na czym zyskiwali tylko spekulanci. Nic dziwnego, że komisja Cunliffe’a orzekła, iż odzyskanie mocnego pieniądza warte jest każdego poświęcenia. Pod wpływem jej raportu brytyjski parlament podjął uchwałę zapowiadającą powrót do standardu złota najpóźniej w 1925 r. Posłowie nie zważali przy tym na takie drobiazgi, jak zagraniczne zadłużenie przekraczające już kwotę 7 mld funtów (przed I wojną światową wynosiło ok. 1 mld) i wysoką inflację. Zapominając, iż to nie standard złota przyniósł bogactwo imperium, lecz był luksusem dobrze funkcjonującym dzięki zgromadzonemu wcześniej bogactwu.
Jak spełnić marzenia
„Żeby ten akt heroicznego szaleństwa mógł doprowadzić do zwycięstwa, Wielka Brytania musiałaby poważnie zmniejszyć podaż pieniądza i obniżyć poziom cen, ponieważ przy kursie 4,86 dolara za funt ceny brytyjskiego eksportu były znacznie za wysokie na to, by stanowić konkurencję na światowych rynkach” – twierdził Murray N. Rothbard. Tymczasem tęsknota za powrotem belle epoque spowodowała, iż nawet wartość parytetu złota zamierzano przywrócić na takim samym poziomie, jak przed wojną. A to oznaczało stały kurs 4,86 dol. za jednego brytyjskiego funta. „Gdyby Wielka Brytania chciała prowadzić rozsądną politykę, to wróciłaby do standardu złota przy kursie 3,50 dol. Podobnie powinny były zrobić pozostałe kraje borykające się z inflacją” – wyliczał Rothbard. Ale nawet taka korekta nie gwarantowała stabilności odtwarzanemu ze zgliszczy systemowi walutowemu. Tak jak i wymuszenie na społeczności międzynarodowej w 1922 r., podczas konferencji w Genui, deklaracji o chęci powrotu do systemu „złotej waluty”. Wszystkie państwa europejskie wyraziły zgodę, po czym nie robiły w tym kierunku niczego, oglądając się na Londyn. Klamka więc nie musiała zapaść, zwłaszcza gdy w skarbcu Banku Anglii znajdowało się zbyt mało złota, żeby myśleć o utrzymaniu parytetu na poziomie 1 funta za jedną czwartą uncji kruszcu.
Pechowo urząd Kanclerza Skarbu w rządzie premiera Stanleya Baldwina objął wyjątkowo obrotny Winston Churchill. Wpadł on na genialny pomysł, jak wprowadzić parytet, a jednocześnie uniemożliwić obywatelom pozyskiwanie kruszcu z zasobów państwa. Trick polegał na tym, że ze skarbca Banku Anglii wolno było wydawać nabywcom jedynie sztaby złota ważące po 400 uncji (ok. 12 kg) każda. W praktyce na takie transakcje mogły sobie pozwolić jedynie banki oraz rządy innych krajów. W raporcie dla premiera Stanleya Baldwina sporządzonym na początku 1925 r. Churchill podkreślał, że: „przywrócenie standardu złota będzie rzeczą łatwą i decyzji tej nie da się już uniknąć”. Jednak trzy miesiące później przyznał w prywatnej rozmowie: „Kiedy wypełniałem inne obowiązki na rzecz Korony, zawsze wiedziałem, w jakim miejscu się znajduję. Teraz gubię się i pozostaje mi jedynie szukanie po omacku”. Były minister wojny najwyraźniej nie do końca miał pewność, iż planowana operacja jest bezpieczna. Ale jego wątpliwości regularnie rozwiewał gubernator Banku Anglii Montagu Norman. To on, od momentu gdy w 1920 r. objął posadę, konsekwentnie parł do przywrócenia parytetu. Stając się dla Churchilla ekonomicznym mentorem, pozostającym jednocześnie w zupełnym cieniu. Całą odpowiedzialność brał na siebie Kanclerz Skarbu. Choć, gdy 25 kwietnia 1925 r. parlament miał przegłosować ustawę przywracającą standard złota, w swym wystąpieniu Churchill nie zaprezentował się jako główny jej autor. Wręcz przeciwnie, ciągle odwoływał się do opinii ekspertów, którzy twierdzili, iż jest to konieczne dla: „pobudzenia handlu międzynarodowego”.
Dopiero pod koniec przemowy kanclerz skarbu zaapelował do narodowej dumy mieszkańców Albionu. „Gdyby funt angielski nie miał być standardem, który wszyscy znają i któremu mogą zaufać, wówczas interesy nie tylko imperium brytyjskiego, lecz także całej Europy można by prowadzić w dolarach, nie funtach. Uważam, że byłoby to wielkie nieszczęście” – ostrzegał Churchill. Izba Gmin w pełni go poparła. Spośród ekonomistów protestował jedynie John Maynard Keynes. Na łamach prasy ostrzegając przed nielichymi kłopotami, jakie funduje sobie Wielka Brytanii.
Cena światowych ambicji
Zalet powrotu do standardu złota Brytyjczycy nigdy nie odczuli. Zaraz po jego przywróceniu kurs funta błyskawicznie poszedł w górę. Co dla świata oznaczało gwałtowne podrożenie każdego produktu powstałego na terenie Wielkiej Brytanii. Zaradzić temu mogła jedynie obniżka kosztów pracy. „Wszyscy robotnicy w tym kraju zgodzili się na redukcję płac, aby państwo mogło stanąć na nogi” – oświadczył w swoim przemówieniu premier Baldwin. Dla zachowania w całości imperium, rozciągającego się na wszystkich zamieszkanych kontynentach, brytyjscy robotnicy i urzędnicy musieli przełknąć obniżkę zarobków o kilkanaście procent.
Najsilniejsza z grup zawodowych – górnicy od razu postawiła veto. Ale gdy rozpoczęli strajk, właściciele kopalń, wspierani przez rząd, ogłosili lokaut, wyrzucając na bruk milion ludzi. Ponowne przyjęcia miały dotyczyć jedynie osób godzących się na niższą pensję. Związki zawodowe oczywiście nie pozostały bezczynne i zrzeszeni w nich górnicy opanowali kopalnie. Strajk generalny trwał do listopada 1926 r. Rząd złamał opór dopiero odcinając protestujących od dostaw żywności.
Co nie oznaczało wcale końca problemów, bo zgodnie z porozumieniami z Genui w ślad za Wielką Brytanią podążyły inne kraje. Jednak premier Francji Raymond Poincare miał wśród doradców lepszych ekonomistów, niż ci z otoczenia Churchilla. Paryż wprowadził parytet złota, dewaluując wcześniej franka wobec funta i dolara. „Kapitał potężną falą powrócił do Francji i w konsekwencji przez następne cztery lata państwo notowało nadwyżkę w handlu zagranicznym” – opisuje Peter L. Bernstein. Efektem ubocznym tego zjawiska był wzrost zapasów funtów w skarbcu Banku Francji z 5 mln w połowie 1926 r. do aż 160 mln zaledwie dwanaście miesięcy później. Podobnie rzecz się miała z rezerwami złota. W krótkim czasie Bank Francji posiadał już dwukrotnie większe od Banku Anglii.
To podsycało animozje między obu państwami. Zwłaszcza że wielką niechęcią pałali do siebie szefowie obu banków centralnych. Sprytny Emile Moreau był: „nieco nieokrzesanym, małomównym prowincjuszem z Auvergne, któremu brakowało ogłady, jaka tradycyjnie przystoi szefowi banku centralnego” – opisuje Peter L. Bernstein. Do tego jeszcze potrafił porozumiewać się tylko w ojczystym języku. „Norman na każdym kroku bezlitośnie udowadniał swoją wyższość nad Moreau. Mimo że płynnie mówił po francusku, nalegał na prowadzenie spotkań w języku angielskim, co oznaczało, że Moreau musiał się na nie zjawiać w towarzystwie tłumacza” – podkreśla Bernstein. Anglik starał się też osaczyć francuskiego kolegę na arenie międzynarodowej. Utrzymując serdeczną przyjaźń z prezesem nowojorskiego Banku Rezerw Federalnych (Fed) Benjaminem Strongiem oraz prezesem Reichsbanku Hjalmarem Schachtem.
Jednak nawet wsparcie najpotężniejszych bankierów świata nie chroniło Wielkiej Brytanii przed skutkami paskudnej pułapki, jaką imperium na siebie zastawiło. Zaplanowany przez Montagu Normana, a wcielony w życie przez Churchilla międzynarodowy system walutowy zakładał, iż Bank Anglii może wypłacać za funty nie tylko złoto, lecz także dolary. Natomiast inne kraje skupowały obce waluty, płacąc nie złotem, lecz funtami. „W rezultacie powstała piramida: na złocie opierały się dolary, na dolarach funty, na funtach pozostałe waluty” – tłumaczył Murray N. Rothbard. W tej misternej konstrukcji jedynie Emile Moreau czuł się jak ryba w wodzie. Już w 1927 r. postanowił zamienić funty, zgromadzone w skarbcu Banku Francji, na brytyjskie sztabki złota. Co w praktyce pozbawiłoby Bank Anglii zapasów szlachetnego kruszcu. Normana ocalił Benjamin Strong, który wykupił rzeczone funty za złoto z rezerw Fed. Ale takie posunięcie nie rozwiązało żadnego z kluczowych problemów.
Kurs na katastrofę
Prezes nowojorskiego Fed, sprawując pieczę nad całością rezerw federalnych USA, nie zaniedbywał jednocześnie spraw międzynarodowych. Zwłaszcza że kłopoty Montagu Normana wzbudzały wielki niepokój. Dlatego też zaproponował przyjacielowi spotkanie w Nowym Jorku 1 lipca 1927 r. Mieli się na nim zjawić również prezesi banków centralnych Niemiec i Francji. Hjalmar Schacht pofatygował się osobiście, natomiast Moreau wydelegował swego zastępcę Charlesa Rista. Tak uchronił się przed kolejną porcją upokorzeń związanych z brakami w językowej edukacji. Przy okazji uciekł też od odpowiedzialności za jedną z najbardziej fatalnych decyzji w dziejach.
Wszyscy uczestnicy narady chcieli ratować światowy system walutowy oparty na standardzie złota. Wedle ich oceny kluczowy problem stanowiły malejące rezerwy kruszcowe Banku Anglii. Recepta na ten problem wydawała się prosta. Fed musiał maksymalnie obniżyć swoje stopy procentowe tak, by inwestorom opłacało się zamieniać dolary na złoto, a następnie lokować je w brytyjskim systemie bankowym. Strong wkrótce podjął decyzję o obniżce stopy redyskontowej z 4 do 3,5 proc. i cenny kruszec zaczął płynąć z całego świata do Londynu, ponieważ Bank Anglii oferował dużo wyższe oprocentowanie wkładów. Zaledwie sześć lat później członek Zarządu Rezerw Federalnych USA Adolph C. Miller, zeznając przed senacką Komisją do spraw Bankowości i Obiegu Pieniądza, nazwał całą operację: „jednym z najkosztowniejszych błędów, popełnionych przez ten czy jakikolwiek inny system bankowy w ciągu ostatnich 75 lat”.
Fed obniżył radykalnie stopy procentowe, kiedy amerykańska gospodarka już od kilku lat znajdowała się w fazie gwałtownego wzrostu. Zadziałało to jak dolanie benzyny do ognia. Najmocniej zapłonął on na Wall Street. Skoro nie opłacało się trzymać oszczędności w bankach, zaś złoto dla drobnych ciułaczy było trudno dostępne (a i obrót nim mało zyskowny), wszyscy ciągnęli z gotówką na giełdę. Stały wzrost kursu akcji powodował, że opłacało się zaciąganie kredytów na ich zakup. W końcu zysk wydawał się pewny. Tak nadmuchiwano gigantyczną bańkę spekulacyjną. Być może Benjamin Strong w końcu dostrzegłby, jakie skutki niesie ze sobą obrona systemu „złotej waluty” za wszelką cenę. Ale w 1928 r. zabiła go gruźlica. Z kolei Norman albo napawał się tym, jak pognębił Emile’a Moreau, albo spędzał całe dni w łóżku, przygnieciony coraz częstszymi atakami depresji. Nikt nie myślał, jak schłodzić przegrzaną koniunkturę. Światowy krach nadszedł jesienią 1929 r., ale katastrofa nieuchronna była już dużo wcześniej.
Kogo by tu powiesić
Bezrobotny polityk, utrzymujący się z wierszówek za artykuły prasowe, Winston Churchill wakacje 1931 r. spędzał w Biarritz. Keynes, a za nim wielu Brytyjczyków, obwiniał byłego kanclerza skarbu o to, że w kraju szalało bezrobocie i deflacja. W ciągu niewiele ponad roku ceny spadły o blisko 38 proc., co wręcz udusiło przemysł. Jedynie oparty na parytecie złota funt trzymał się mocno. „Każdy, kogo spotkałem, zdaje się z niepokojem oczekiwać, że w świecie finansów stanie się coś strasznego” – zagadnął w połowie lipca przyjaciół Churchill. Po czym dodał z radością: „Mam nadzieję, że jeśli to nastąpi, powiesimy Montagu Normana”. Dobrze bowiem pamiętał, przez kogo został bezrobotnym.
Wkrótce czarna prognoza zaczęła się spełniać. Bank Francji zażądał od brytyjskich banków spłaty długów wynoszących 750 mln funtów. Powstał on, ponieważ angielscy finansiści masowo brali niskooprocentowane kredyty francuskie, by uzyskane tak sumy pożyczać Niemcom na wyższy procent. Paryż godził się prolongować termin spłaty, lecz w zamian chciał, by całą sumę objęły gwarancje brytyjskiego rządu. Londyn odmówił i nagle stała się rzecz niesłychana – 28 lipca się załamał kurs funta.
Tego dnia Montagu Norman wyszedł z Banku Anglii do domu, tam przez tydzień leżał w łóżku. Po czym wstał i wsiadł na statek płynący do Kanady. Gdy walił się światowy system walutowy, jego główny architekt udał się na wycieczkę. Inni pracownicy Banku Anglii oraz premier Ramsay MacDonald próbowali ratować walutę. „Będzie o wiele, wiele lepiej, jeśli wszyscy z zaciśniętymi pasami wkroczymy w okres stabilizacji niż bez żadnych ograniczeń w stan zamętu” – ogłosił w parlamencie szef rządu, przedstawiając projekt nowelizacji budżetu, mający odzyskać dla Wielkiej Brytanii zaufanie rynków kredytowych. Zaplanowano redukcję wydatków o 70 mln funtów i wzrost wpływów z podatków o 86 mln funtów. „Jest to dokument przepełniony głupotą i niesprawiedliwością” – ripostował na antenie BBC John M. Keynes, lecz jego czas miał dopiero nadejść. „Połączenie wysokich podatków, redukcji wydatków i wysokich stóp procentowych było ciosem śmiertelnym – gospodarka pogrążyła się w zastoju, bezrobocie rosło, obniżając wpływy z podatków w wyniku redukcji płac i zmniejszających się zysków. W efekcie deficyt okazał się znacznie większy, niż przewidywali specjaliści” – pisze Bernstein.
Kropla, która przelała czarę i zniszczyła światowy system walutowy, okazała się naprawdę malutka. Rząd MacDonalda obniżył żołd marynarzom we flocie wojennej. Wówczas ogłosili oni strajk w bazie Invergordon, o czym doniosły gazety na całym świecie. Wzbudzając fale ogromnej paniki, bo przecież Royal Navy stanowiła fundament imperium. Bez floty musiało ono upaść. „W ciągu tygodnia z piwnic brytyjskich banków zniknęło czterdzieści milionów funtów w złocie, a do połowy lipca państwowa rezerwa złota zmniejszyła się o dwieście milionów funtów” – opisuje Peter L. Bernstein. To oznaczało, że wkrótce w Banku Anglii nie będzie złota. We wrześniu poprosił on rząd o nowelizację prawa, zwalniającą instytucję z obowiązku wymiany funtów na kruszec.
Jednocześnie posłano do Kanady Montagu Normanowi depeszę o treści „Starsza Pani rusza w poniedziałek”. Podwładni sądzili, iż gubernator zgadnie, że chodzi o Bank Anglii, nazywany potocznie „Starszą Panią z ulicy Threadneedle”, a „ruch” miał oznaczać rezygnację z parytetu złota. Norman tymczasem sądził, iż pracownicy tak informują go o wakacyjnym wyjeździe matki. Podobnie jak inni obywatele o rezygnacji Wielkiej Brytanii z parytetu złota przeczytał rankiem 21 września 1931 r. w „The Economist”. Pismo decyzję tę opatrzyło tytułem: „Koniec epoki”. Faktycznie walił się z takim trudem odbudowywany system „złotej waluty”. Gwałtowna przecena funta zmusiła 24 inne kraje do pośpiesznego odejścia od standardu złota. Trwały przy nim jeszcze USA, Francja i kilka mniejszych państw. Ale już niedługo. „Międzynarodowy system gospodarczy rozpadał się w chaosie płynnych kursów walutowych, konkurujących dewaluacji, regulacji kursów wymiany, barier w handlu. Rozszalała się gospodarcza i monetarna wojna między poszczególnymi walutami i blokami walutowymi. Międzynarodowy handel i inwestycje praktycznie zamarły” – wyliczał Murray N. Rothbard. I nie był to koniec nieszczęść. Czasy chaosu otwierały drogę do władzy takim kreaturom jak Adolf Hitler. Nie minęła dekada i ludzie na własnej skórze się przekonali, że wprawdzie na co dzień pieniądz rządzi światem, lecz gdy postawi się go ponad wszelkimi regułami ekonomii, potrafi zniszczyć każde imperium.