W przyszłym miesiącu – przy obecności unijnych komisarzy – rząd chce oficjalnie zainaugurować nową perspektywę finansową UE na lata 2021–2027. Liczy, że dzięki temu nabierze wiatru w żagle.

Wydarzenie ma się odbyć 8 lutego w Zamku Królewskim w Warszawie, a obecnie na nim może być dwójka komisarzy: Nicolas Schmit (odpowiedzialny za miejsca pracy i prawa socjalne) oraz Elisa Ferreira (spójność i reformy).
Taka oficjalna inauguracja nowego okresu unijnego programowania, w połączeniu ze spodziewanym przez większość rządzącą odblokowaniem środków z KPO, może oznaczać, że PiS z czegoś, co dotąd było jego słabością, chce zrobić paliwo wyborcze. Gdy rząd Morawieckiego wynegocjował 770 mld zł w obecnej perspektywie, PiS chwalił się tym, przygotował nawet kampanię billboardową. Potem jednak zaczęły się komplikacje - głównie za sprawą KPO; pojawiły się również obawy o losy pieniędzy wypłacanych w ramach polityki spójności (bo Polska nie wypełniła jeszcze wszystkich tzw. warunków horyzontalnych, w tym dotyczących skutecznego wdrożenia Karty praw podstawowych). W związku z tym PiS, atakowany przez opozycję, w sferze komunikacyjnej odsunął kwestię funduszy unijnych na dalszy plan. Za chwilę jednak to może się zmienić.
- Nie obawiamy się tego, analizowaliśmy różne scenariusze i te kwestie nie zmienią wyniku wyborów - przekonuje jednak Jan Grabiec, poseł KO. Jego zdaniem PiS po prostu nie zdąży tych środków zainwestować tak, by to było odczuwalne dla ludzi. - Zwykli obywatele na razie odczuwają wysoką inflację i to, że mają mniej w portfelach. Realne efekty zainwestowania tych pieniędzy - czy to w transformację energetyczną, czy cyfryzację - ludzie odczują za dwa-trzy lata. To oznacza, że PiS powinien uruchomić KPO dwa lata temu, wtedy rzeczywiście dziś wszyscy czulibyśmy efekty - dodaje Grabiec.
Pieniądze z nowej perspektywy unijnej na lata 2021-2027 już do nas płyną - to inne środki od tych, o które staramy się w ramach KPO. Z danych Ministerstwa Funduszu i Polityki Regionalnej wynika, że do końca zeszłego roku do Polski z KE wpłynęły „wszystkie zaliczki na programy krajowe i zagraniczne” na kwotę ok. 1,09 mld euro (ok. 5,1 mld zł). Z tego: w ramach Funduszy Europejskich dla „kontynuatorów” programów krajowych - 606 mln euro (ponad 2,85 mld zł), a w ramach Funduszy Europejskich dla 16 regionów: 483,8 mln euro (2,25 mld zł).
PiS jednak niespecjalnie się tym faktem chwali - nie ma konferencji prasowych, politycy nie poruszają tego zagadnienia. - Rzeczywiście zapadła wokół tematu cisza, chyba taka dyspozycja przyszła z góry - przyznaje osoba z rządu.
Być może jednak premier i jego współpracownicy - a więc środowisko najbardziej optujące w PiS za kompromisem z Brukselą w sprawie KPO - chcieli wyostrzyć przekaz o brakujących pieniądzach z tego źródła i pokazać wagę tego zagadnienia. Zwłaszcza że ludzie często mylą pieniądze z KPO z tradycyjnymi eurofunduszami.
Ale cieniem na inauguracji nowej unijnej siedmiolatki może się położyć sprawa wciąż zablokowanych środków z KPO. Po tym, jak w ostatni piątek Sejm przegłosował ustawę o SN, mającą te pieniądze odblokować, PiS - nie czekając na wynik prac Senatu i decyzję prezydenta - chce temat przyspieszyć i złożyć do KE pierwszy wniosek o płatność. - W porządku obrad Sejmu znalazła się już ustawa wiatrakowa, będzie procedowana, mam nadzieję, na najbliższym posiedzeniu Sejmu (25-26 stycznia) i wkrótce potem, a więc być może w przestrzeni kolejnych dwóch tygodni, chcemy złożyć wiosek o wypłatę środków z KPO - zapowiedział wczoraj premier Mateusz Morawiecki.
Mimo to wciąż nie ma gwarancji, że plan PiS zostanie na którymś etapie pokrzyżowany. Pierwszą okazję do tego będzie mieć Senat, drugą - prezydent. Andrzej Duda z jednej strony może nie chcieć podpisać ustawy, która daje sędziom możliwość podważania prezydenckich nominacji dla innych sędziów (tzw. rozszerzony test bezstronności), ale z drugiej - może bać się ustawę wprost zawetować, nie chcąc być oskarżonym o blokowanie napływu miliardów euro do Polski. Dlatego nie tylko po stronie opozycji, ale nawet w samym PiS poważnie brane jest pod uwagę skierowanie przez Andrzeja Dudę ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. A to stwarza ryzyko zamrożenia sprawy KPO na kolejne miesiące. Jeśli prezydent podpisze i skieruje ustawę do TK (wówczas kontrola TK ma charakter następczy), może to usztywnić KE, która ma ocenić finalny kształt ustawy o SN. W Brukseli może się pojawić obawa, że gdy zaakceptuje projekt i uwolni pieniądze z KPO, TK (o ile się zbierze) stwierdzi niekonstytucyjność przepisów i da PiS pretekst do kolejnej nowelizacji, i to być może takiej, której KE by nie zaakceptowała. Z kolei jeśli Andrzej Duda odeśle ustawę do TK bez składania podpisu, wówczas może się pojawić problem z jej rozpatrzeniem, bo w TK - targanym wewnętrznymi konfliktami o to, czy Julia Przyłębska dalej jest jego prezesem - może być problem ze skompletowaniem składu orzekającego. A to również oznacza ryzyko zamrożenia sprawy KPO na kolejne tygodnie, jeśli nie miesiące. ©℗