Rosnące koszty i problemy nawarstwiające się od początku pandemii powodują, że hotelarze i gastronomia nie wychodzą na swoje. Właściciele restauracji chcą nawet pakietu ratunkowego.

Restauratorzy chcą m.in. zwolnienia z VAT na żywność / Shutterstock
Po chudym 2020 r. ubiegły rok przyniósł odbicie w sektorze gastronomicznym i noclegowym. Klienci wrócili na rynek, a wraz z nimi powróciły inwestycje. Widać to na przykładzie hoteli. W 2019 r. działało ich 2635. W pierwszym roku pandemii liczba spadła do 2498, by w ubiegłym roku odbić do 2521. Teraz jednak wracają obawy branży porównywalne z tymi z czasu lockdownu.
- 2019 r. był szczytem hossy na hotelowym rynku, która załamała się z chwilą wybuchu pandemii. Wówczas wiele inwestycji - zarówno sieciowych, jak i indywidualnych - wstrzymano. Ten stan zawieszenia nie mógł jednak trwać w nieskończoność. W efekcie wzrost, jaki obserwowaliśmy w zeszłym roku, wynikał z tego, że wiele inwestycji zostało wznowionych i finalnie oddanych do użytku - opisuje Joanna Ostrowska, zarządzająca rodzinną siecią Osti-hotele w Krakowie.
W tym roku jednak branża znowu musi mierzyć się z wyzwaniami. Wysoka inflacja wpływa na zasobność portfeli. Część gości ucieka do tańszych apartamentów i mieszkań do wynajęcia. - Zainteresowanie wakacyjnym wynajmem domów i apartamentów jest duże. Już odnotowaliśmy więcej rezerwacji w porównaniu z rokiem poprzednim, a nie mamy jeszcze końca sezonu wakacyjnego - przyznaje Anna Waryszak z Interhome Group.
- Inflacja, ceny mediów powodują wzrost kosztów działalności. Jeśli do tego dodamy brak stabilnych prognoz co do zagrożeń wynikających z pandemii, to wszystko sprawia, że trudno jest pozytywnie prognozować rozwój rynku - ocenia Ireneusz Węgłowski, prezes Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego.
Polacy nie tylko szukają tańszego noclegu, lecz także oszczędzają na wyżywieniu. Izabela Nowak-Kasprzak prowadzi restaurację w Koszalinie. - Wczoraj zrobiłam miesięczne rozliczenie. Wyszło 280 tys. zł obrotu. Dla dużej restauracji w centrum miasta, i w szczycie sezonu. Ktoś powie, by nie narzekać. I faktycznie kwota może robi wrażenie, ale rozbijmy ją na czynniki pierwsze - proponuje. - Z tej sumy oddaję do budżetu państwa 26 tys. zł tytułem VAT. I to jest dla mojej branży totalnie niezrozumiałe, dlaczego inni są dziś zwolnieni z VAT na żywność, a my nie. I ponosimy tego konsekwencje w dwójnasób. Kupujemy w hurtowni czy od pośredników produkty, których ceny szybko rosną. Fakt, nie płacimy wtedy VAT, ale i tak w porównaniu z ubiegłym rokiem np. cena śmietany podskoczyła o 100 proc., a kilogram fileta z piersi kurczaka to ok. 24 zł (przed rokiem było to 11-14 zł). Jednak gdy połączymy w kuchni te produkty i wydamy klientowi na stół, wówczas musi on już w rachunku zapłacić VAT - mówi. Zaznacza, że ceny w menu podniosła mniej, niż wynikałoby ze wzrostu kosztów. Kolejny ruch w górę skutkowałby odpływem gości. To uderza w zyski. Jak bardzo? Podaje przykład organizacji imprezy okolicznościowej. Jeszcze kilka miesięcy temu cena wynosiła 120 zł od osoby. Teraz 140 zł, a jak wylicza właścicielka, powinno być 240 zł, biorąc także pod uwagę ceny gazu (obecny rachunek to ok. 5 tys. zł, przed rokiem - 1,2 tys. zł), prądu (jest 16 tys., było 6-8 tys.). - Wówczas jednak mogłabym nie znaleźć chętnych - tłumaczy.
Albert Ihnofeld, właściciel bistro, opisuje, że mozolnie odbija się od dna, czyli strat wywołanych lockdownem. - Maj i czerwiec pozwoliły zasypać największe dziury, dzięki takim imprezom okolicznościowym jak komunie - przyznaje. Teraz jednak przyszłość znów jest niepewna. - Po sezonie obroty spadają o ok. 30 proc., a ceny rosną. Dostawcy trzy razy w tygodniu potrafią zmieniać stawki. Żeby przynieść cokolwiek do domu, pracuję 30 dni w miesiącu, bo nie udało się odzyskać pracowników utraconych w pandemii. Ukraińcy obsadzili tylko część najprostszych stanowisk - tłumaczy.
Z rozmów w Północnej Izbie Gospodarczej wyłaniają się obawy, że oszczędność Polaków wynikająca z inflacji będzie jednym z czynników najmocniej uderzających w gastronomię. - Widać to już teraz po turystach, którzy zamiast obiadu w restauracji wolą robić zakupy w dyskontach i przygotowywać jedzenie sami - mówi jedna z przedstawicielek biznesu. Zrzeszeni w izbie przedsiębiorcy oceniają, że po zakończeniu sezonu wakacyjnego ich sytuacja może być bardzo zła.
Zadłużenie w sektorze HoReCa wciąż jest wyższe niż w pandemii. W 2020 r. według KRD wynosiło niemal 280 mln zł, czyli wzrosło o prawie jedną trzecią w porównaniu do 2019 r. Dziś przekracza 288 mln zł.
Dlatego w branży ożywa na nowo dyskusja o potrzebie uruchomienia przez rząd pakietu ratunkowego. Wśród pomysłów są m.in. obniżenie stawki VAT dla gastronomii do 0 proc. - do momentu, gdy podatek na żywność będzie wynosić 0 proc., obniżka czynszów za zajmowanie lokali administrowanych przez samorządy czy stawek za lokowanie ogródków przy restauracjach, bon gastronomiczny.
- Pakiet jest konieczny. Skala rynkowego nacisku może doprowadzić, że niebawem zniknie nawet jedna trzecia lokali - opisuje Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej. Tu słychać także o rekordowej liczbie wniosków o zwiększanie kredytów kupieckich. Dotychczas były one udzielane na miesiąc lub kwartał, a teraz niektórzy proszą o nawet półroczne prolongaty, co z kolei dla wielu hurtowni jest nie do przyjęcia. ©℗