Chcemy zamknąć spór, który od dłuższego czasu toczy się na linii państwo członkowskie – TSUE – KE. To wykracza poza Krajowy Plan Odbudowy – mówi szef resortu rozwoju Waldemar Buda.

Jaki jest cel pakietu kredytowego, który zaprezentował premier?
Pomoc dla rodzin posiadających hipoteki w złotych, która będzie wsparciem dla 2 mln kredytobiorców. Cały pakiet będzie obejmować cztery filary wsparcia dla kredytobiorców. Likwidacja stawki referencyjnej WIBOR to dla niektórych wręcz rewolucja. Zastąpimy ją innym, bardziej sprawiedliwym wskaźnikiem, co przełoży się na obniżenie rocznych kosztów obsługi kredytu aż o jedną trzecią w 2022 r. i 2023 r. Pokażemy, że można inaczej wykorzystać istniejące środki na wsparcie w ramach Funduszu Pomocy. Wakacje kredytowe znamy już z covidowej pomocy - wówczas okazały się dużym wsparciem dla przedsiębiorstw. Tym razem przyszła kolej na gospodarstwa domowe. To cztery miesiące wakacji kredytowych, ale także dopłaty do zagrożonych kredytów w kwocie do 2 tys. zł miesięcznie na okres do trzech lat.
A jak udrożnicie pomoc?
Dotychczas rozpatrzenie wniosku było często długotrwałe. Teraz chcemy to przyspieszyć. Prosty wniosek o wakacje kredytowe będzie można złożyć za pośrednictwem bankowości elektronicznej. Banki będą musiały przygotować stosowne modyfikacje w swoich aplikacjach.
ikona lupy />
Waldemar Buda, minister rozwoju / Dziennik Gazeta Prawna
To jeden z pomysłów, który ma ustabilizować sytuację na rynku mieszkaniowym? Inaczej moglibyśmy mieć do czynienia z masową wyprzedażą mieszkań kupionych na kredyt?
Mówimy o ok. 100 tys. osób (w najtrudniejszej sytuacji - red.) na w sumie 2 mln kredytobiorców. To poważna grupa. Ale powinniśmy pomagać przede wszystkim tym, którzy rzeczywiście realnie nie są w stanie spłacać raty kredytu. Pamiętajmy też, że podczas inflacji zyskują osoby, które mają wysokowartościowe aktywa. Np. mieszkanie.
To nie takie oczywiste. Nominalnie nie będą już spadać ceny, ale eksperci twierdzą, że realnie tak.
Ale mówimy o kredytobiorcach, którzy rok, dwa, trzy lata temu wzięli kredyt, czyli w dołku WIBOR-owym, i kupili mieszkanie 30-40 proc. taniej niż jego dzisiejsza wartość.
Jak w szczegółach będzie wyglądała zamiana WIBOR-u na stawkę POLONIA?
Jeśli nie doszłoby do ustalenia przez GPW Benchmark i banki nowej stawki referencyjnej, to będziemy wzorować się na POLONII. Natomiast docelowo chcemy też ustanowić nową stawkę referencyjną, która swoją wyceną będzie zbliżona do POLONII.
Ale czy ten mechanizm nie spowoduje, że faktycznie będziemy mieli obniżkę rat kredytów, ale gdy potem stopy zaczną spadać, to reakcja będzie opóźniona? WIBOR zareagowałby szybciej.
Absolutnie nie. Ta stawka referencyjna będzie przecież terminowa i w działaniu bardzo podobna do WIBOR-u. Powinna być overnight, czyli zmienna i akceptowalna dla rynku. Reakcyjność będzie podobna i wszelkie obniżenie stóp procentowych będzie miało tak samo dynamiczny wpływ na ratę kredytu, jak to jest dzisiaj.
A co np. z pomysłem mrożenia rat kredytów? Gdzie jest granica dla rządu, jeśli chodzi o pomoc dla kredytobiorców?
Pomocy powinna towarzyszyć racjonalność. Mrożenie nieadekwatnie do sytuacji na rynku jest niewłaściwe. Nie możemy odwracać skutków podnoszenia stóp wszędzie. Chcemy trafiać do grup, które nie są w stanie udźwignąć wyższych rat. Nasz rynek jest specyficzny - mamy bardzo mało kredytów ze stałą stopą. To zaskakujące, bo dojrzałe rynki, np. amerykański, mają 70 proc. kredytów ze stałym oprocentowaniem dla konsumenta. U nas to tylko kilka procent. Są banki, które w ogóle nie mają takiej oferty. W celu utrzymania stabilności rynku hipotecznego powinniśmy upowszechniać stałe stopy dla kredytów mieszkaniowych. To dowód na dojrzałość rynku. On powinien się zmieniać na bardziej bezpieczny dla konsumenta. Warto jednak dodać, że również konsumenci muszą przekonać się do tego typu rozwiązań. W sytuacji spadających stóp procentowych kredyty o stałym oprocentowaniu nie były postrzegane jako korzystne. Dziś trzeba docenić ich „przewidywalność”.
Jakie są instrumenty oddziaływania na banki, żeby szły w tym kierunku? Premier zapowiedział też obligacje indeksowane inflacją.
Już takie istnieją, ale powinny być emitowane szerzej, również te krótkoterminowe. Nie do zaakceptowania jest sytuacja, że oprocentowanie na lokatach i depozytach jest poniżej 1 proc., skoro mamy tak wysokie stopy i inflację. Oczywiście wynika to w dużym stopniu również ze wzrostu nadpłynności sektora bankowego w okresie pandemii COVID-19. Stąd wzięła się istotna nadwyżka depozytów nad kredytami, co obecnie spowalnia wzrost oprocentowania tych pierwszych. Możemy jednak częściowo na to wpłynąć, bo w ramach oferty konsumenckiej możemy to regulować ustawą. Z kolei szansą na pewne zmniejszenie nadpłynności sektora bankowego może być również wzrost oprocentowania detalicznych obligacji skarbowych, co już zostało zapowiedziane przez Ministerstwo Finansów w majowej ofercie obligacji oszczędnościowych.
Apelujemy o zwiększenie oprocentowania depozytów i poszerzanie oferty kredytów mieszkaniowych o stałej stopie. Determinacja premiera, aby przemodelować ten rynek, jest duża. Zapowiedział zobowiązania banków na poziomie 5 mld zł w skali rocznej, które popłyną do funduszu pomocowego oraz na wsparcie kredytobiorców, którzy będą zasilani pieniędzmi banków. Liczymy na pozytywną reakcję banków na nasze oczekiwania w tej sprawie.
Co to znaczy? Zaproponujecie ustawę o minimalnym oprocentowaniu depozytów w relacji do inflacji?
Taka ingerencja byłaby nadmierna. W podobnej sytuacji raczej wprowadza się elementy zachęty albo korzyści, które determinują postępowanie banku. Nie trzeba zakazywać albo sztywno nakazywać, ale można wskazać trend, do którego banki będą zobowiązane się dostosować.
Co jest teraz największym bólem głowy ministra rozwoju?
Przede wszystkim wpływ wojny w Ukrainie na sytuację gospodarczą w Polsce. Analizujemy, co będzie podlegać zakłóceniom, jeśli konflikt potrwa dłużej. A zwłaszcza gdyby, nie daj Boże, dotknął nas obszarowo. Jakie łańcuchy dostaw zostaną przerwane, czego będzie nam brakowało, jak reagować na tę sytuację. Na inflację mamy niewielki wpływ, bo ona jest generowana zewnętrznie. Ale przerwanie łańcuchów dostaw to dla nas ogromne wyzwanie. Ukraina jest np. gigantycznym producentem zbóż, które na cały świat były dystrybuowane statkami. Dziś staramy się ten strumień przekierować na transport kolejowy przez Polskę.
Chcemy otworzyć nowy szlak handlowy?
Jeśli Rosjanie nadal będą blokować ukraiński eksport przez Morze Czarne, uruchomienie przewozów przez Polskę będzie korzystne dla obydwu stron, ukraińskich producentów i eksporterów oraz dla naszej logistyki i portów. Pierwsze działania w tym kierunku już zostały poczynione. 23 kwietnia br. premierzy Polski i Ukrainy podpisali w Krakowie memorandum o zacieśnieniu współpracy w sektorze kolejowym.
Ile jesteśmy w stanie przepuścić ukraińskiego eksportu przez nasze kanały?
Musimy stworzyć ten szlak. Potencjalnie to są gigantyczne wolumeny. Myślimy, gdzie ulokować w Polsce suche porty. Trzeba będzie zbudować od jednego do trzech takich gigantycznych magazynów, żeby przeładowywać zboże, które potem będzie transportowane dalej do portów, do Europy. To ogromne logistyczne wyzwanie. Premier rozmawiał o tym z premierem Ukrainy. Współpraca jest na każdym poziomie - od biznesu po administrację: koleje, porty po jednej i drugiej stronie. Będziemy sprzyjać temu, ale każdy musi dołożyć swoją cegiełkę.
Zboże będzie szło przez nasze porty czy dopuszczacie, by było transportowane na Zachód - do Rotterdamu, Hamburga?
To zależy od wolumenu. Jeśli polskie porty nie będą w stanie tego obsłużyć, to nie będziemy blokować tego szlaku komunikacyjnego i również inne porty na tym skorzystają. Dzisiaj mamy możliwość i szansę na porozumienie z Ukraińcami, ponieważ poprzez nasze zaangażowanie i pomoc zbudowaliśmy sobie ogrom sympatii. Jestem przekonany, że ukraiński biznesmen czy rolnik dużo łatwiej dogada się z Polakami, którzy będą dystrybuowali jego towary przez Gdańsk i Gdynię, Szczecin, Świnoujście, niż przez inne porty europejskie. Na geopolitykę wpłynie również to, jak kto zachowywał się w czasie wojny.
Jakie ma pan instrumenty, by rozwiewać obawy inwestorów zewnętrznych dotyczące wpływu wojny na ich inicjatywy w Polsce?
Pokazujemy, że sytuacja Ukrainy jest radykalnie inna od Polski. Parasol NATO powoduje, że prawdopodobieństwo jakichkolwiek działań zbrojnych na naszym terenie jest o wiele mniejsze. Polska może być więc ostatnim dobrym miejscem w Europie Środkowo-Wschodniej do robienia biznesu. Stąd blisko na rynek ukraiński, który, choć zdegradowany - dziś to utrata 35-40 proc. PKB - to nadal będzie ogromny. Więc robienie dziś biznesu w Polsce to szansa na utrzymanie relacji gospodarczych z Ukrainą.
Możemy być jak RFN 40 lat temu, które było państwem frontowym dla zachodniego świata, a mimo to się bardzo dobrze rozwijało?
Ta analogia jest jak najbardziej uzasadniona. To kwestia produkcji uzbrojenia i obsługi tego, co będzie miało wpływ na gospodarkę. Wydatki na obronność na poziomie 3 proc. PKB, konsumpcja wynikająca z imigracji, która napędza popyt, poprawią nam wyniki na rynku pracy. Dziś to ukraińskie kobiety z dziećmi przyjeżdżają do Polski. Ale na dłuższą metę przełoży się to na jeszcze większą liczbę pracowników z Ukrainy, niż było przed wojną. Mamy więc wszelkie predyspozycje do tego, by dynamicznie się rozwijać w najbliższych latach. I być dominującą gospodarką nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej. Nasze atuty są niepodważalne.
Jaką rolę w tym scenariuszu mogą odgrywać fundusze unijne, w tym KPO?
Rozwój polskiej gospodarki to efekt zaangażowania zarówno rodzimego kapitału i inwestycji zagranicznych, jak i środków europejskich. Dzięki tym funduszom będziemy mieli tańszy pieniądz w instytucjach finansowych, bo rating przekłada się na inwestycje funduszy oraz tańsze obligacje. I to zarówno te emitowane przez Skarb Państwa, jak i te korporacyjne. A one mogą być tańsze dlatego, że finanse publiczne będą zbilansowane m.in. środkami z KPO. Ale jeśli nie z KPO, to część inwestycji będziemy realizować ze środków budżetowych. Środki europejskie ułatwiłyby lub przyspieszyły realizację wielu inwestycji skierowanych bezpośrednio na podniesienie innowacyjności i konkurencyjności polskiej gospodarki.
Co się dzieje z naszym KPO?
Większość spraw jest uzgodniona z Komisją Europejską, porozumienie jest blisko, ale w dyskusjach wielokrotnie następował regres, zwroty akcji ze strony KE. Dlatego trudno powiedzieć, czy to będzie za tydzień, dwa czy pięć. W mojej ocenie 95 proc. spraw mamy już przepracowanych.
A co zostało do przepracowania?
Kwestie, które dotyczą skarg, procedur uruchomionych przez KE wobec Polski, a które wiążą się z tym, co zostało uzgodnione - kwestią wymiaru sprawiedliwości. Chcemy pakietowo załatwić tę sprawę. To wykracza poza KPO, ale chcemy zamknąć spór, który od dłuższego czasu toczy się na linii państwo członkowskie - TSUE - KE.
Warunkiem ugody jest wycofanie się KE z procedury naruszeniowej? Albo wycofanie wniosków z TSUE?
Chcemy widzieć sprawy, które są związane z materią KPO, w tym i te procedury.
A co my damy Komisji?
Mamy uzgodnienia dotyczące reformy wymiaru sprawiedliwości w części dotyczącej Sądu Najwyższego i odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. I zamierzamy się z tego wywiązać, proces legislacyjny już trwa.
A macie pewność, że ta ustawa zostanie uchwalona przez Sejm głosami obozu PiS? Także koalicjanta - Solidarnej Polski?
Jestem przekonany, że ostatecznie uda nam się osiągnąć kompromis w tej sprawie. ©℗
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Sonia Sobczyk-Grygiel
wsp. Anna Ochremiak