- Do końca dekady realne jest utrzymanie nie więcej niż jednej trzeciej wydobycia na Śląska. Najważniejsze jest, by skończyć ze sztucznym dotowaniem kopalń - uważa dr Maciej Bukowski ekonomista, szef think tanku WiseEuropa.

ikona lupy />
dr Maciej Bukowski ekonomista, szef think tanku WiseEuropa / Materiały prasowe

W związku z szybującymi cenami gazu w całej Europie poprawia się pozycja węgla i zwiększa jego udział w miksach energetycznych.

Ale polski węgiel korzysta z tej europejskiej koniunktury w niewielkim stopniu. Przyczyną są m.in. wąskie gardła w infrastrukturze transportowej. Gros przepustowości PKP Cargo w zakresie ciężkich towarów takich jak węgiel wypełniają długoterminowe zobowiązania kontraktowe. Wyniki naszych kopalni idą w górę, ale nieznacznie. Nie wpłynie to na strukturalne problemy sektora, związane z niską wydajnością. Ona – mimo postępującej redukcji zatrudnienia i wydobycia – od ponad 20 lat pozostaje na niezmiennym poziomie ok. 700 ton węgla na górnika. Równocześnie mamy presję płacową ze strony kopalnianych związków. Obecnie jedynym sposobem podnoszenia wynagrodzeń będzie tymczasem zwiększanie ceny surowca, co jeszcze bardziej obniżać będzie na dłuższą metę konkurencyjność krajowego węgla.

A jeśli gazowe perturbacje utrzymają się dłużej? To nie da sektorowi oddechu?

Gwałtownego wzrostu zapotrzebowania na węgiel nie będzie. Nowych bloków przecież nie zbudujemy. A konsekwencją większej aktywności istniejących bloków węglowych będzie wzrost cen uprawnień do emisji CO2. Nie liczmy też na skok zainteresowania polską energią produkowaną z węgla. Na tym rynku mamy przecież tańszą konkurencję korzystającą z taniego surowca z kopalni odkrywkowych.

Restrukturyzacja to słowo, które w sektorze górniczym nie cieszy się popularnością.

Ona i tak ma miejsce. Wydobycie od lat spada – w 2021 pozyskaliśmy prawdopodobnie o prawie 15 proc. mniej węgla niż w roku 2015. Zgodnie z planami spółek wydobycie nadal ma spadać. Rzecz w tym, że ta restrukturyzacja dokonuje się za wolno. Musimy ciąć zatrudnienie w kopalniach szybciej niż wydobycie, a ludzi i środki koncentrować na rokujących pokładach, gdzie jest jeszcze szansa na poprawę wydajności – np. z 700 do 1200 ton na górnika. Do końca dekady realne jest – moim zdaniem – utrzymanie najwyżej połowy sektora i nie więcej niż 1/3 obecnego poziomu wydobycia na Śląsku. Zatrudnienie powinno spaść jeszcze silniej – żeby podnieść wydajność. Zresztą ten poziom redukcji byłby mniej więcej zgodny z unijnymi celem zmniejszenia emisji o 55 proc., a więc ze spodziewanym spadkiem popytu ze strony energetyki, która przy dzisiejszych cenach energii i CO2 może zarobić krocie na źródłach zeroemisyjnych. Alternatywą jest podtrzymanie stanu strukturalnej niewypłacalności sektora górniczego i konieczność sztucznego podtrzymywania go przy życiu przy pomocy dużych subsydiów. Wydobycie i zatrudnienie nadal będą wówczas spadały, ale zbyt wolno by zapewnić ekonomiczną wypłacalność branży. Na ten kierunek stawia jak na razie rząd.

Nie wszystko zależy od Warszawy. Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego nie powstanie bez zgody KE, Komisja będzie musiała też notyfikować rządowy plan dla górnictwa. Ambicje klimatyczne UE wbiją ostatni gwóźdź do trumny polskiego węgla?

Problemów polskiego górnictwa nie da się sprowadzić do unijnej polityki klimatycznej. Strukturalne wyzwania pozostałyby nawet gdyby UE wykonała zwrot o 180 stopni i zapomniała o zielonym ładzie. Przy naszym miksie koszty związane z regulacjami klimatycznymi ponosi dziś konsument, a nie spółki górnicze. Polski węgiel traci konkurencyjność zarówno względem surowca z importu, jak i alternatywnych źródeł energii, które w Polsce rozwijają się słabo tylko ze względów politycznych.

Widzi pan szansę na restrukturyzację sektora węglowego bez ostrego konfliktu ze stroną związkową?

Odwróciłbym to pytanie: czy da się utrzymać dzisiejszy, dysfunkcjonalny model tej branży? W dodatku z postulowanymi przez związki rosnącymi płacami. Polski węgiel musiałby kosztować coraz więcej, a dotacji dla branży by rosły. Koszty tego scenariusza ponieślibyśmy wszyscy – jako podatnicy i odbiorcy energii. I odwrotnie: na transformacji na tańsze źródła odnawialne możemy wszyscy zyskać. Rozwój OZE poprawi sytuację spółek energetycznych oraz ograniczy potrzebę kupowania uprawnień do emisji. W dodatku dekarbonizacja na obecnym etapie jest stosunkowo łatwa – prawdziwe problemy piętrzą się dopiero na etapie domykania miksu, w ostatniej fazie transformacji, do której dotrzemy dopiero w latach 40. To nie znaczy, że szybko poradzimy sobie bez tradycyjnych źródeł energii, ale że w najbliższych latach ich rola zasadniczo się zmieni – na uzupełniającą wobec źródeł zeroemisyjnych. Górnicy powinni usłyszeć to wprost i dostać klarowną ofertę: pakiet, który pozwoli im przestać być górnikami.

To znaczy?

Trzeba pracować nad systemem zachęt. Dziś pracujący w kopalniach boją się np., że odchodząc z zawodu utracą prawo do górniczych emerytur. Odejdźmy więc od jednorazowego nabywania całości uprawnień do emerytury górniczej na rzecz stopniowego obniżania wieku uprawniającego do takiego świadczenia, by górnik, który przepracował połowę wymaganego stażu mógł zmienić zawód i miał prawo do przejścia na emeryturę kilka lat wcześniej niż w systemie powszechnym. Warto też rozłożyć wypłaty dla pracowników odchodzących z sektora w czasie i powiązać je z podjęciem pracy w innym sektorze. Na Śląsku problemem jest bowiem niska stopa aktywności zawodowej byłych pracowników branży.

Społeczności górnicze boją się też, że poprzestanie na osłonach grozi powtórką z Wałbrzycha – szokowego upadku sektora, którego konsekwencje ciągną się przez wiele lat.

Powtarzam: restrukturyzacja górnictwa trwa. W ostatnich 10 latach zatrudnienie w śląskim górnictwie i energetyce konsekwentnie spadało, mimo to w regionie – który jest gęsto zaludniony, wysoko zurbanizowany i uprzemysłowiony – nie doszło do skoku bezrobocia. Wręcz przeciwnie – liczba bezrobotnych w województwie jest dziś ponad dwukrotnie niższa niż dekadę temu mimo likwidacji w międzyczasie 30 tys. miejsc pracy w sektorze wydobywczym. To nie znaczy, że na Śląsku nie ma problemów społecznych – jak zanieczyszczenie powietrza, szybko starzejąca się populacja, niska aktywność zawodowa osób starszych czy ubóstwo – albo że nie powinno się tam kierować krajowych i europejskich środków na inwestycje. Jest potrzeba rewitalizacji terenów pogórniczych, szkoleń zawodowych oraz zwiększenia mobilności, tak żeby umożliwić podejmowanie zatrudnienia poza najbliższym otoczeniem, w skali regionu. Ale wszystkie te polityki powinny być nastawione na wspieranie zmiany, a nie jej hamowanie.

Skoro restrukturyzacja trwa, to może nie ma problemu? Rząd może przekonywać, że realizuje po swojemu transformację: przenosi węglowe aktywa do NABE, co stanowi wstęp do ich wygaszania, inwestuje w rozwój przemysłu motoryzacyjnego na Śląsku...

Tylko dlaczego wyłącza z tych procesów górnictwo? Mówimy o ok. 80 tys. miejsc pracy w regionie, w branży, która generuje wielomiliardowe straty dla całej polskiej gospodarki. Wsparcie dla energetyki węglowej i górnictwa nie powinno ignorować rachunku ekonomicznego. Politycznie oczywiście proces dostosowania istniejącej tkanki infrastrukturalno-społecznej do potrzeb i realiów gospodarczych to wyzwanie. Ale to nie znaczy, że rozwiązaniem jest wydawanie dowolnych środków na podtrzymywanie status quo. A obawiam się, że w tym kierunku zmierza właśnie projekt NABE. Poprawi sytuację spółek energetycznych, które zostaną z dobrymi, rokującymi aktywami i będą mogły inwestować. Ale jednocześnie pogłębi zależność pracowników, którzy zostaną w elektrowniach węglowych przekazanych NABE, od decyzji politycznych. Ta „umieralnia” będzie jednocześnie kolejnym potężnym lobby przeciwko transformacji – silniejszym niż byliby pracownicy firm energetycznych w obecnym kształcie, którzy mogliby liczyć na to, że ich praca zmieni się wraz ze zmianami technologicznymi w branży.

A co z węglem jako gwarantem bezpieczeństwem energetycznego?

To naciągany argument. Oczywiście, coalexitu nie można przeprowadzić z dnia na dzień, potrzebne jest rozłożenie tego procesu na lata. Ale to nie powinny być dekady. Pamiętajmy, że węgiel to surowiec szeroko dostępny na całym świecie, który można sprowadzić z dowolnego kierunku statkami czy pociągami.

Jaki powinny być pierwsze kroki?

Zmiana ustawy 10H i inwestycje w sieci przesyłowe. Dziś to trudności z budową lądowych siłowni wiatrowych oraz źle rozumiana oszczędność Polskich Sieci Elektroenergetycznych stanowi jeden z głównych czynników hamujących transformację. Ich rozbudowa to proces niezbędny z punktu widzenia rozwoju nowych źródeł, czy będzie to fotowoltaika, czy offshore, czy wiatraki na lądzie, czy nawet energetyka jądrowa. Gwarantem bezpieczeństwa – i niskich cen – jest też rozbudowa magazynów czy połączenia energetyczne z sąsiadami, silniej integrujące unijne rynki energii.

Wczoraj upłynął termin złożenia przez rząd wniosku notyfikacyjnego do Brukseli w sprawie górnictwa. Podnoszone w debacie wątpliwości dotyczą przede wszystkim roku 2049 jako terminu wygaszenia wydobycia węgla. Nieofijalnie w spółkach toczą się analizy dotyczące przyspieszenia tego procesu. Ostatni raport WiseEuropa sugeruje jednak, że największym problemem jest mechanizm dotowania wydobycia.

Data zakończenia wydobycia jest drugorzędna, to kwestia symboliczna. Kluczowa jest ścieżka wygaszania. Można sobie nawet wyobrazić, że jedna super-wydajna kopalnia, produkująca niewielką ilość surowca, działa nawet w 2055 r. i eksportuje wszystko za granicę. Najważniejsze jest to, żeby szybko skończyć z modelem sztucznego podtrzymywania strukturalnie niewydajnych kopalni. Szkodzimy w ten sposób także tym kopalniom, które mogłyby być rentowne, gdyby odpowiednio je doinwestować. Im dłużej będziemy zwlekać, tym większe poniesiemy koszty. A dotacje w proponowanym kształcie służą wyłącznie odwlekaniu tego, co nieuniknione.