Nawet w dobie globalizacji państwa bronią tego, co własne i narodowe. Polska nie musi obawiać się ani wstydzić stosowania działań wspierających patriotyzm gospodarczy.
Ekonomiści zgadzają się, że protekcjonizm ogranicza wymianę handlową między państwami i często podnosi ceny towarów, a zatem jest niekorzystny dla konsumentów. Ale i tak nie ma praktycznie państwa, które by nie stosowało jakiejś ochrony własnego rynku. Zmieniają się tylko metody.
Do lamusa odchodzą klasyczne środki, takie jak podnoszenie stawek celnych czy wprowadzanie kwot importowych, zaś w ich miejsce stosowane są przepisy regulujące jakość importowanych towarów, subsydia, manipulowanie kursami walut czy kampanie na rzecz kupowania rodzimych produktów.
Zresztą o ile protekcjonizm stoi w sprzeczności z wolnorynkową teorią ekonomii, o tyle w realnym świecie nie zawsze jest zły. Najlepszym przykładem jest Japonia, której sukces gospodarczy jest efektem zastosowania po II wojnie światowej ostrych protekcjonistycznych środków. Zniszczony i zacofany kraj musiał importować wiele towarów, a sam miał niewiele do zaoferowania, co prowadziło do chronicznego deficytu. Wspieranie eksportu stało się oficjalną polityką kolejnych rządów. Robiono to za pomocą kwot importowych i wysokich ceł, którymi obłożone były praktycznie wszystkie towary sprowadzane do Japonii, oraz poprzez wspieranie gałęzi przemysłu wytwarzających zaawansowane technicznie produkty oraz zwolnienia podatkowe dla eksporterów.
– Ochrona przed zagraniczną konkurencją była prawdopodobnie najważniejszą zachętą do rozwoju rodzimej produkcji. Im była silniejsza, tym mniejsze było ryzyko i tym bardziej japońskie firmy były skłonne znacząco zwiększać produkcję, spodziewając się rosnącego popytu – wyjaśnia historyk ekonomii Kozo Yamamura. Wprawdzie w związku z wejściem w 1964 r. do MFW Japonia musiała większość z wprowadzonych ograniczeń znieść (w 1962 r. kwotami importowymi objętych było 490 towarów, w połowie lat 80. – 27), ale efekt został osiągnięty – w połowie lat 60. deficyt w handlu zagranicznym zamienił się w nadwyżkę, która rosła w zawrotnym tempie (z miliarda dolarów w 1969 r. do 82,7 mld dol. w 1986 r.).
Japońska ochrona własnego rynku przez wiele lat budziła obiekcje zwłaszcza ze strony Stanów Zjednoczonych. Jednak uchodzący za bardzo wolnorynkowych Amerykanie też nie są wolni od protekcjonizmu. Do dziś obowiązuje przyjęta w 1933 r. ustawa (Buy American Act), która zobowiązuje administrację federalną do preferowania produktów amerykańskich przy realizacji zamówień publicznych. Innym przykładem jest blokowanie niektórych przejęć amerykańskich firm przez zagraniczne podmioty. Jedną z najgłośniejszych tego typu spraw było zablokowanie w 2006 r. przez Kongres transakcji, na mocy której DP World, państwowa firma ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, miała przejąć zarządzanie sześcioma portami morskimi w USA od brytyjskiej P&O. Podobne kontrowersje towarzyszyły przejęciu w zeszłym roku Smithfield Foods – największego w USA producenta wieprzowiny – przez chińską Shuanghui, transakcja doszła do skutku i okazała się największym w historii zakupem firmy amerykańskiej przez chińską. A gdy AMD, drugi co do wielkości producent procesorów do komputerów biurkowych na świecie, postanowił sprzedać fabryki inwestorowi także ze Zjednoczopnych Emiratów Arabskich, Waszyngton nie interweniował, choć produkcja układów scalonych to jedna z najcenniejszych technologii na świecie.
Szczególny stosunek do swoich „narodowych czempionów” mają Francuzi. W 2005 r. koncern Danone został desygnowany przez rząd w Paryżu jako spółka o znaczeniu strategicznym. W ten sposób miała być zablokowana możliwość przejęcia go przez amerykańskie PepsiCo. Z kolei przejęcie koncernu Suez przez Włochów zostało zablokowane przez kontrpropozycję złożoną przez francuski koncern Gaz de France. W tę politykę wpisuje się także doskonale nowe prawo, jakie francuski rząd przyjął w połowie maja bieżącego roku. Pod wpływem pogłosek, że amerykański General Electric może mieć apetyt na producenta pociągów TGV, Paryż przyznał sobie dodatkowo możliwość zablokowania dowolnego przejęcia spółek uznawanych za strategiczne w sektorach takich jak telekomunikacja, energetyka, zdrowie, transport czy dostarczanie wody. Ojciec projektu, minister przemysłu Arnaud Montebourg, w wywiadzie dla „Le Monde” jako bezpośrednią motywację do uchwalenia nowego prawa podał „patriotyzm gospodarczy”.
Także Brytyjczykom nie jest obce pilnowanie, aby strategiczne spółki pozostały pod kontrolą Jej Królewskiej Mości. Niedawno Lord Heseltine, który w latach 90. pełnił funkcję ministra odpowiedzialnego za biznes, zaproponował powrót do bardziej protekcjonistycznego względem ważnych firm prawa, które obowiązywało od 1973 r., a które w 2002 r. poluzował Tony Blair.
Zresztą rząd w Londynie cały czas trzyma w garści zbrojeniówkę. Podczas planowanego połączenia EADS z BAE Systems minister obrony Philip Hammond zagroził, że nie dopuści do fuzji, jeśli rządy francuski i niemiecki nie zgodzą się zmniejszyć swoich udziałów w nowo powstałym gigancie. Mógł to zrobić, bo wpływ na wszystkie decyzje zapewnia mu... złota akcja o wartości jednego funta.