W 2011 r. Bank Światowy opublikował znamienny raport na temat tworzenia warunków rozwoju gospodarczego w krajach i regionach dotkniętych niestabilnością polityczną, konfliktami i przemocą. Decydujące znaczenie przywiązuje się tam do instytucjonalizacji różnorakich porozumień i odbudowy zaufania.
Dzisiaj niepokój, niestabilność, zagrożenie konfliktem pukają do drzwi spokojnej Europy bezpośrednio zza polskiej granicy. Europejskim, ale szczególnie naszym menedżerom, inwestorom, bankowcom, politykom gospodarczym ekonomia polityczna kłania się tuż zza miedzy w postaci ostatnich wydarzeń na Ukrainie.
Polska gospodarka znakomicie przeszła (jak dotąd) surowy test silnego wstrząsu politycznego w regionie, a ściślej w najbliższym otoczeniu. Rubel i hrywna nie pociągnęły w dół złotego, a i warszawska giełda zachowywała się spokojnie. Pomimo wyraźnie rysującej się perspektywy zakłóceń eksportu na Wschód, w jednym z kulminacyjnych momentów ukraińskiego kryzysu prezes NBP podtrzymał optymistyczne prognozy wzrostu i niskiej inflacji. Utrzymuje się korzystne pozycjonowanie polskich obligacji na międzynarodowych rynkach finansowych. Polska gospodarka jest już postrzegana jako integralna część tego właśnie Zachodu. Ma to ogromne znaczenie dla jej stabilności i atrakcyjności inwestycyjnej, a zatem perspektyw rozwoju. Powraca debata na temat wejścia do strefy euro jako logiczna konsekwencja osiągniętego poziomu zaufania do polskiej gospodarki i niezbędny, kolejny krok w kierunku jego dalszego umocnienia. W obliczu zagrożenia coraz trudniej jest sobie wyobrazić niezrobienie tego kroku w możliwie bliskiej przyszłości.
Unia Europejska, która wielokrotnie wykazywała ślamazarność w określaniu wspólnej linii polityki zagranicznej, tym razem zadziałała stosunkowo szybko i spójnie. W perspektywie kilku lat otwiera to szanse na uzgodnienie wspólnej polityki energetycznej zapewniającej uniezależnienie od dostaw rosyjskich oraz wspólnych regulacji bankowych i finansowych ograniczających możliwości skorumpowanych elit i dyktatorskich reżimów. Są to plany od dawna funkcjonujące w debatach na forum Unii, ale bezpośrednie zagrożenie i związane z nim napięcia mogą przenieść je w sferę konkretnych uzgodnień i działań. Budując kolejne pakiety pomocowe dla Ukrainy, unijni politycy zorientują się, że ukraińska gospodarka nie może funkcjonować bez normalizacji stosunków z Rosją. Przed Unią stanie wówczas dramatyczny dylemat: albo pozostawić Ukrainę samej sobie, czyli w praktyce w orbicie wpływów rosyjskich, ze względu na zbyt wysokie koszty jej ratowania, albo negocjować z udziałem Rosji. W praktyce będzie to oznaczało albo opuszczenie „żelaznej kurtyny” na polskiej wschodniej granicy, albo uporządkowanie kontynentu na nowych zasadach.
Podobnie jak przedtem Bałkany, Gruzja i Libia, tak teraz ukraiński kryzys uświadamia z całą wyrazistością militarną nicość Europy. Jest to o tyle istotne, że po konflikcie gruzińskim Rosja poważnie wzmocniła i zmodernizowała siły zbrojne. Przy założeniu, że Stany Zjednoczone ustawią się w roli wielkiego nieobecnego na kontynencie europejskim, ta nierównowaga sił pozwoliłaby Moskwie pewniej rozgrywać ukraińskiego pokera. Jednak wielki nieobecny zadziwiająco szybko powrócił na europejską scenę i silne amerykańskie przywództwo, którego ostatnio brakowało w relacjach transatlantyckich, ma szansę po raz kolejny powstrzymać agresora.
Zwrócę uwagę na dwie ogromnie poważne ekonomiczne konsekwencje tej nowej sytuacji. Po pierwsze, w perspektywie kilku lat amerykańskie dostawy ropy naftowej i gazu, możliwe dzięki eksploatacji łupków, mają szansę uniezależnić Europę od dostaw rosyjskich, poważnie obniżyć ceny energii i zagrozić bezpośrednio podstawowym interesom ekonomicznym Rosji. Po drugie, można się spodziewać, że przyśpieszenia nabiorą negocjacje w sprawie utworzenia transatlantyckiej strefy wolnego handlu z udziałem UE i USA. Będzie to potęga ekonomiczna nieporównywalna z czymkolwiek innym w historii, spychająca Rosję daleko w cień. To optymistyczny, choć dość prawdopodobny scenariusz. Mogą mu jednak zagrozić irracjonalne zachowania głównych aktorów tego dramatu wynikające z silnego poczucia zagrożenia.