Nie tak dawno spieraliśmy się o narzucony przez jednego z polityków podział na Polskę socjalną i liberalną. Dziś dyskusja przewędrowała w inne rejony i nie ma sensu zastanawiać się nad tym, czy tamta dwubiegunowa wizja polskiego społeczeństwa znajduje uzasadnienie gdziekolwiek indziej niż w świecie retoryki politycznej. Ważne jednak, że ze sporu wynikało jednoznacznie, iż w Polsce „liberalizm” czy „liberał” wciąż służyć może jako epitet dyskredytujący przeciwnika. Dziś w publicznych dyskusjach słowo „neoliberalizm” nieustannie używane jest bez prób wyjaśnienia, co miałoby dokładnie oznaczać w odniesieniu do naszej części świata. W zasadzie występuje jako synonim skrajnej chciwości czy po prostu nieuczciwości. Przykłady można mnożyć.

Krótko mówiąc, liberalizm nie ma dobrej prasy. Tym bardziej godny odnotowania jest tekst Rafała Wosia („DGP” z dn. __ b.r.), który stara się wykazać coś odwrotnego. Zdaniem publicysty, liberalizm ma się nieźle, wspiera go grono wpływowych autorów i nad Wisłą tryumfuje od dwóch dekad. Czy słusznie?

Zacznijmy od podstawowej kwestii: liberalizm został zredukowany przez autora to liberalizmu ekonomicznego. Żaden poważny teoretyk liberalizmu nie dokonałby tak drastycznej redukcji. Dość wspomnieć, że najbardziej wpływowy przedstawiciel tej myśli w 2. połowie XX wieku, niedawno zmarły John Rawls, koncentrował się na problemie wolności ściśle powiązanym ze sprawiedliwością społeczną.

Na naszym podwórku politycy wywodzący się ze środowiska tzw. gdańskich liberałów rzeczywiście zdobyli władzę. Przez dłuższy czas istotnie podkreślali wątki ekonomiczne, jednak pamiętajmy, iż działo się to kontekście wychodzenia z biedy lat 80. ubiegłego stulecia. Dziś – zastanawiając się nad rzekomymi wpływami liberalizmu w Polsce - należy zadać pytanie, nie o to, ile ze swojego programu porzucili po drodze, a o to, czy cokolwiek z niego pozostało…

Wątpliwości są zasadne, albowiem już w 2007 roku Wojciech Duda – troskliwy opiekun intelektualnego dziedzictwa gdańskich liberałów - zauważył, że z dawny program uległ zasadniczym metamorfozom. Co ważne, Platforma Obywatelska w ogóle nie może być traktowano jako proste przedłużenie dawnego środowiska, albowiem w partii spotykają się różne ważne nurty, także chadecki czy konserwatywny. [Wojciech P. Duda, Czy liberał jest patriotą, „GW” 2007-10-27]. Ostatnie spory w sejmie dokoła związków partnerskich czy kłopoty z rzeczywistym wspieraniem drobnych i średnich przedsiębiorców mogą tutaj służyć jako znakomita ilustracją. Co więcej, z doświadczenia ostatnich dwóch dekad jasno wynika, iż z czysto liberalnym programem (nie tylko ekonomicznym, lecz także kulturowym) najprawdopodobniej nie byłoby mowy o zdobyciu władzy w Polsce. Janusz Lewandowski w swoim środowisku określa siebie barwnie jako „ostatniego Mohikanina” [J. Lewandowski, Z euro jeszcze zobaczymy, „Kultura Liberalna” nr 144 (41/2011) z 11 października 2011 r.].

Liberalizm wcale nie zakorzenił się nad Wisłą. Nieufność wobec państwa i jego urzędników, których decyzje po prostu trudno przewidzieć (choćby w sferze prawa podatkowego), to jeszcze nie liberalizm. Dość przypomnieć sobie, jak bardzo nasi wyborcy cenią sobie narrację państwa opiekuńczego. Gdy przychodzi do wrzucania kartek do urn, to obietnice o charakterze socjalnym wybrzmiewają najmocniej i - to chyba najważniejsze - wydają się przynosić pożądany skutek. Nie jest zresztą żadną polską specyfiką (vide: ostatnie wybory we Francji czy we Włoszech).

Współcześnie w odniesieniu do przedsiębiorczości podkreśla się znaczenie zaufania i współpracy. Jasne wydaje się konieczność wyrównywania szans pojmowanego nie jako cel sam w sobie, lecz warunek korzystania z wolności (w tym gospodarczej). Otwarte pozostają pytania o udane włączanie do społeczeństwa kolejnych jednostek (problem imigracji w Europie) czy wprowadzenie korekt do mechanizmów rynkowych (poczynając od doświadczeń 1929 roku przez kryzys paliwowy aż po rok 2007). Przywoływanie Margaret Thatcher i Ronald Reagan jako negatywnego przykładu wikła nas w gruncie rzeczy w obce nam spory. Gdy owi politycy święcili swoje polityczne tryumfy, u nas miały miejsce tak ekonomicznie „udane” wydarzenia, jak wprowadzenie stanu wojennego i związane z nim sankcje. Właśnie dokonując porównań z państwami dobrobytu widzimy, w jakim stopniu wciąż ciąży nad nami przeszłość PRL-u Nie w postaci popularnych bareizmów, ale słabszego kapitału społecznego, skromnej infrastruktury itd. Przy prostym porównywaniu się do osiągnięć państw Europy zachodniej - które po II wojnie światowej miały zwykle swoje chwalebne 30. lat - gwarantowana jest tylko frustracja.



Także z innego powodu, zastanawiając się nad ewentualnymi reformami, powinniśmy uwzględniać specyfikę naszego regionu. Jeżeli krytykujemy model modernizacji imitacyjnej początku lat 90., to warto uniknąć prostego zastępowania go kolejną odsłoną metody „kopiuj – wklej” (tyle że tym razem wychylonej nieco bardziej w lewo). Warto bowiem uczyć się na błędach w polityce gospodarczej, które, w zwykle wychwalanych państwach, przecież także popełniano, a co dziś widać jak na dłoni.

Rozmaite postulaty – jak obniżanie podatków, zmniejszenie zasiłków czy uelastycznienie zatrudnienia – okazały się programem rządu... lewicowego. Wielki sukces socjaldemokratów niemieckich, jakim był pakiet reform Hartz z czasów Gerharda Schrödera, polegał na udanym odblokowaniu przedsiębiorczości i zmniejszeniu bezrobocia. Niemiecka gospodarka wyszła ze ślepego zaułka między innymi dzięki programowi, który Woś definiuje jako czysto liberalny.

Po drugiej stronie Renu eksperci (ale już nie społeczeństwo) wzdychają się do niemieckiego modelu. Niedawno prezydent Hollande zwrócił się do sympatyzującego z lewicą przedsiębiorcy z prośbą o wskazówki wyjścia z kryzysu. W odpowiedzi otrzymał tzw. „raport Gallois”. Życzliwy Partii Socjalistycznej ekspert podkreślił konieczność szybkiego wprowadzenia takich rozwiązań, które u nas w skrócie nazywa polityką liberalną – uwaga! - po to, aby uratować co się da z państwa dobrobytu nad Sekwaną.

Dziś gołym okiem widać, iż proste recepty odnajdziemy w programach partii radykalnych. Każdy europejski rząd – jeśli chce wyprowadzić kraj na prostą – jest zmuszony do uprawiania złożonej polityki. Na przykład realnego zmniejszania kosztów zatrudnienia i pobudzania konkurencyjności powiązanego zapewne z symbolicznym podnoszeniem podatków w stosunku do określonych grup społecznych. Jak trudne to zadanie, francuska lewica przekonała się na przykładzie niefortunnego 75 % podatku dla najbogatszych oraz problemu (prewencyjnego) uchodźctwa podatkowego. Dziś poważnej dyskusji w ogóle nie da się sprowadzić tylko do - oderwanych od kontekstu danego państwa - haseł obniżania czy podwyższania podatków.

Warto na zakończenie zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Liberalizm zredukowany do wymiaru ekonomicznego to nie tylko propozycja wątła intelektualnie, ale skazana na polityczną porażkę.

Z pewnością w Europie Środkowo-Wschodniej taki zabieg może oznaczać de facto pozostawienie spraw narodu i narodowości ekstremistom. W naszej części świata odziedziczone tożsamości (jak i potrzeba odnajdowania sensu życia poprzez odwołanie do historycznych doświadczeń wspólnoty) jest szalenie silna i nie można jej nie brać pod uwagę. Zwracał na to uwagę dawno temu Andrzej Walicki, podkreślając, że lepiej powalczyć o pojęcie narodu w takim sensie, w jakim będzie on wspólnotą pluralistyczną, pojemną i ujednostkowioną.

Po upadku komunizmu w naszej części świata pierwsze pokolenie rzekomych liberałów zbyt często okazywało się z czasem konserwatystami i suwerenistami (V. Klaus, V. Orban), by o tym po prostu zapominać. W istocie należy upominać się zatem o całą kulturę liberalną, która przede wszystkim nie może być naiwna czy zapominać o kontekście Europy Środkowo-Wschodniej.

Jarosław Kuisz, Kultura Liberalna