Ministrowie twierdzą, że mają receptę na kryzys. Z jednej strony chcą nakręcać nowe inwestycje, z drugiej – interweniować na rynku pracy. Duże firmy dostaną od państwa wsparcie finansowe pod warunkiem, że zadeklarują, iż nie będą redukować zatrudnienia.
Fundamentem działań antykryzysowych będą inwestycje / DGP
Konsumpcja spada, produkcja zwalnia, pensje stoją w miejscu, bezrobocie rośnie. W obliczu tych fatalnych dla gospodarki danych rząd odświeża pomysły sprzed czterech lat i liczy, że ich realizacja oddali widmo recesji.
Fundamentem działań antykryzysowych mają być inwestycje. Jednak rząd nie może już, tak jak było w 2009 r., liczyć przede wszystkim na środki unijne. Dlatego teraz głównym źródłem pieniędzy ma być program Inwestycje Polskie. Lada chwila Rada Ministrów wyrazi formalną zgodę na przekazywanie akcji państwowych firm notowanych na giełdzie Bankowi Gospodarstwa Krajowego (BGK) oraz spółce celowej – mają one sprzedawać papiery, a uzyskany z nich kapitał przeznaczać na finansowanie inwestycji.
Pod kontrolą resortu skarbu znajduje się 17 spółek notowanych na giełdzie, ale do BGK i spółki trafi tylko nadwyżka prywatyzacyjna. – To pula akcji, której zbycie nie pozbawi Skarbu Państwa kontroli nad spółką – tłumaczy Magdalena Kobos z resortu skarbu. Ile akcji państwowych spółek będzie można sprzedać, by finansować inwestycje? To zależy.
Dla przykładu resort posiada niemal 62 proc. akcji PGE, ale w dokumencie „Polityka Energetyczna Polski do roku 2030 r.” jasno wskazano jako cel utrzymanie większościowego pakietu akcji. W praktyce możliwe będzie zbycie tylko ok. 10 proc. akcji PGE. Inna sytuacja jest w PKO BP, gdzie Skarb Państwa ma ponad 33 proc. udziałów, a w statucie spółki znalazły się zapisy o zablokowaniu prawa głosu wszystkim akcjonariuszom posiadającym pakiety ponad 10 proc. Oznacza to, że Skarb Państwa nie utraci kontroli, nawet jeśli sprzeda jeszcze pakiet ok. 7 proc. akcji. Łącznie akcje państwowych firm warte są ok. 100 mld zł, ale nadwyżka prywatyzacyjna to 20 mld. Mniej więcej tyle pieniędzy trafi docelowo do Inwestycji Polskich.
Zdaniem głównego ekonomisty Kredyt Banku Jakuba Borowskiego efekt programu dla gospodarki wyniesie ok. 0,2 proc PKB. Wydaje się, że to niewiele, ale w 2013 r. będzie się liczył każdy czynnik, który oddali PKB od zera. Ważniejsze od tego, ile pieniędzy zostanie przeznaczone na inwestycje, jest to, jak szybko się to stanie. Tu do głosu dochodzą pesymiści. – Oprzyrządowanie projektu wyklucza osiągnięcie efektu gospodarczego w 2013 r. Potem presja nie będzie tak duża, więc może się zdarzyć, że program faktycznie może w ogóle nie ruszyć – ocenia Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Innego zdania jest Borowski – jego zdaniem projekt ruszy, choć jego efekty zaobserwujemy dopiero w drugiej połowie roku.
Powodzenie programu Inwestycje Polskie zależy nie tylko od szybkości działania BGK i spółki celowej, lecz także od sytuacji na giełdzie – jak wyceniane będą akcje państwowych spółek. W 2009 r. na światowych giełdach panowała fatalna atmosfera i wyraźne odbicie nastąpiło dopiero w drugiej połowie roku. Teraz sytuacja jest lepsza, ale nikt nie potrafi zagwarantować, że za kilka miesięcy nie będzie tąpnięcia. Sami ekonomiści prezentują skrajne poglądy na ten temat.
Janusz Jankowiak uważa, że inwestorzy na światowych parkietach będą brać pod uwagę możliwość podwyżek stóp procentowych w USA i odwrócą się od akcji, więc przyszły rok na rynkach akcji będzie mniej korzystny. Jakub Borowski uważa, że ożywienie w USA, kolejne akcje Fed i lepsze perspektywy niemieckiej gospodarki mogą rynkowi akcji sprzyjać.
Oprócz inwestycji rząd zamierza wspierać też zatrudnienie. Przy okazji nowelizacji kodeksu pracy zaproponował już uelastycznienie czasu pracy, a teraz szykuje kolejną ustawę antykryzysową. Resort pracy chce wrócić do pomysłu okresowego wspierania utrzymania pracowników w niektórych zakładach mających przestoje, pod warunkiem że pracodawcy zobowiążą się do utrzymania zatrudnienia. Taka pomoc kierowana byłaby do dużych pracodawców w branżach np. motoryzacyjnej czy AGD.
W styczniu pomysł ten ma być konsultowany ze związkami i pracodawcami. Jeśli strony się dogadają, to rozwiązanie ma szansę wejść w życie już w kwietniu.
– Należy ocenić to pozytywnie. Pomoże bowiem obniżyć koszty utrzymania pracowników. Gdyby stracili pracę, państwo i tak musiałoby wypłacać im świadczenia – uważa prof. Elżbieta Kryńska.

Jak walczono z kryzysem w 2009 r.

Podstawą działań rządu na rynku pracy w 2009 r. była ustawa o łagodzeniu skutków kryzysu ekonomicznego dla pracowników i przedsiębiorców. Obejmowała ona takie działania jak 12-miesięczny okres rozliczeniowy czasu pracy, racjonalizację przepisów dotyczących doby pracowniczej, ruchomy czas pracy, ograniczenie stosowania umów na czas określony, uruchomienie zakładowego funduszu szkoleniowego i wreszcie subsydiowanie zatrudnienia jako alternatywy wobec zwolnień grupowych. Jednak z informacji resortu pracy wynika, że te najdalej idące formy pomocy, jak np. dofinansowanie miejsc pracy, nie były stosowane masowo. Od sierpnia do grudnia 2009 r. z dotowanych form wsparcia, takich jak świadczenia z tytułu przestoju ekonomicznego, obniżonego czasu pracy czy dopłacania do składek na ubezpieczenia społeczne, skorzystało 2,7 tys. osób, a budżet wydał na ten cel ledwie milion złotych. Rok później, gdy ustawa działała przez pełne 12 miesięcy, tymi działaniami objęto 6,5 tys. osób, do których trafiło 5,7 mln zł. Znacznie więcej w tym czasie przeznaczano na walkę z bezrobociem w różnych formach. Pierwotnie na ten cel miało być przeznaczone 330 mln zł, ale ostatecznie sumę tę zwiększono niemal czterokrotnie.