Ryszard Petru z Towarzystwa Ekonomistów Polskich uważa, że na razie jest za wcześnie, by mówić o zmianie projektu, czy późniejszej nowelizacji budżetu. "Na miejscu ministra finansów poczekałbym jeszcze półtora miesiąca. Jak się sytuacja bardziej wykrystalizuje, jeżeli chodzi o perspektywy strefy euro, a dynamika przyszłorocznego wzrostu gospodarczego byłaby w okolicach 3,5 proc., to nie widzę powodów do nowelizacji budżetu" - powiedział ekonomista.
W założeniach do projektu rząd przyjął wzrost PKB na poziomie 4 proc.
Petru zaznaczył, że istnieje jednak ryzyko, iż wzrost gospodarczy wyniesie poniżej 3 proc., np. 2,5 proc. - wtedy zmiana byłaby konieczna. Według niego, zmianie uległyby wówczas także składowe wzrostu PKB, konsumpcja i eksport netto, co miałoby wpływ na przychody z podatków.
Według niego, ministerstwo finansów mogłoby przygotować wariant bardziej konserwatywnego budżetu ze wzrostem na poziomie ok. 2 proc., ale z jego przestawieniem należałoby poczekać.
"Jeżeli nie będą zmienione, to pozostanie dyskomfort, ale nic wielkiego się nie stanie, nikt, nikogo do żadnego trybunału nie pośle"
"Nie wychodziłbym teraz z czymś takim. Decyzję o nowelizacji byłbym skłonny podjąć pod koniec listopada. Ewentualną korektę należałoby wprowadzić wtedy, kiedy będziemy wiedzieć, że gospodarka polska i europejska spowolni w skali, która wymusiłaby zmianę dochodów i wydatków państwa" - zaznaczył.
Zdaniem wiceprezesa Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową dr Bohdana Wyżnikiewicza, jest niemal pewne, że wzrost gospodarczy w przyszłym roku będzie niższy niż przyjęty przez resort finansów w założeniach do projektu. Jako powód wskazał tendencje w gospodarce światowej i otoczeniu zewnętrznym Polski.
"Technicznie rzecz biorąc, najważniejszym parametrem i jedynym, który się liczy, jest wielkość deficytu, którego nie można przekroczyć. Nikt nigdy, nikogo, nie rozlicza np. z założeń do budżetu, a nawet realizacji ustawy, o ile deficyt nie zostanie przekroczony. Projekt można by najwyżej zmienić dla higieny ogólnej" - powiedział Wyżnikiewicz.
Wyjaśnił, że chodzi o to, by zapewnić sobie "lepsze samopoczucie", że nie tylko wielkość deficytu, ale i inne wskaźniki np. przychody czy wydatki, są bliższe temu, co się naprawdę wydarzy. "Jeżeli nie będą zmienione, to pozostanie dyskomfort, ale nic wielkiego się nie stanie, nikt, nikogo do żadnego trybunału nie pośle" - powiedział.
Przesłany do Sejmu projekt budżetu na 2012 r. przewiduje maksymalny deficyt w wysokości 35 mld zł
Minister finansów Jacek Rostowski powiedział w piątek w Paryżu, że budżet na przyszły rok może być przyjęty już przez nowy rząd. Według ministra, nie należy się jednak spieszyć z uchwaleniem ustawy budżetowej, gdyż sytuacja gospodarcza jest bardzo zmienna.
Rostowski dodał, że w tej chwili nadal "zastanawia się, w jakim terminie przedstawić rządowi ten budżet". Podkreślił, że "trzeba wziąć pod uwagę, że sytuacja dosyć szybko się zmienia", więc - jego zdaniem - lepiej się wstrzymać przed podjęciem decyzji. Rostowski powiedział, że Polsce "nie grozi prowizorium budżetowe". Zgodnie z konstytucją, w wyjątkowych przypadkach dochody i wydatki państwa, w okresie krótszym niż rok, może określać ustawa o prowizorium budżetowym.
Przesłany do Sejmu projekt budżetu na 2012 r. przewiduje maksymalny deficyt w wysokości 35 mld zł. Dochody określono na poziomie 292 mld 813 mln zł, a wydatki 327 mld 813 mln zł. Rząd przyjął, że w przyszłym roku w państwowej sferze budżetowej nie będzie wzrostu wynagrodzeń.
Projekt oparto na założeniu, że w 2012 r. zatrudnienie w gospodarce wzrośnie o 1,3 proc., realny wzrost PKB wyniesie 4 proc., inflacja średnioroczna wyniesie 2,8 proc., spożycie ogółem będzie wyższe o 3 proc., a realny wzrost wynagrodzeń w gospodarce narodowej wyniesie 2,9 proc.
Prezydent ma podpisać budżet w ciągu siedmiu dni
Konstytucja nakazuje rządowi wysłanie projektu budżetu do Sejmu najpóźniej do końca września. Zasada ta obowiązuje także w latach wyborczych. Zgodnie z tzw. regułą dyskontynuacji nowy Sejm nie zajmuje się projektami, których Sejm poprzedniej kadencji nie zdążył uchwalić. Dotyczy to także projektu ustawy budżetowej. W takiej sytuacji rząd, po wyborach, przyjmuje jeszcze raz projekt budżetu - zazwyczaj przygotowany przez poprzednią ekipę - i ponownie kieruje go do Sejmu. Ewentualne korekty wprowadzane są w formie autopoprawek.
Ministerstwo finansów wyjaśnia, że - zgodnie z konstytucją i ustawą o finansach publicznych - jeżeli ustawa budżetowa albo ustawa o prowizorium budżetowym nie weszły w życie w dniu rozpoczęcia roku budżetowego, rząd prowadzi gospodarkę finansową państwa na podstawie projektu przedstawionego Sejmowi. W takim przypadku obowiązują stawki należności budżetowych oraz składki na państwowe fundusze celowe w wysokości ustalonej dla roku poprzedzającego rok budżetowy.
Ponadto, jeżeli w ciągu czterech miesięcy od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy budżetowej nie zostanie on przedstawiony prezydentowi do podpisu, może on w ciągu 14 dni zarządzić skrócenie kadencji Sejmu
Prezydent ma podpisać budżet w ciągu siedmiu dni. Jeżeli zwróci się do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności ustawy z Konstytucją, Trybunał musi orzec w tej sprawie w ciągu dwóch miesięcy.