Polskie przedsiębiorstwa o dziesięć lat dłużej niż zachodnie czekały na zmianę statusu z petenta na klienta w relacjach ze sprzedawcami prądu. Teraz mogą już liczyć oszczędności. Jednak o względy indywidualnych odbiorców nikt nie zechce się bić, nawet po uwolnieniu cen energii.
Ceny za prąd w Polsce należą do najwyższych w Europie. Koncerny energetyczne działają według zasady: duży może więcej. W praktyce oznacza to, że dają upusty jedynie swoim największym klientom. Indywidualni odbiorcy w negocjacjach ze sprzedawcami są bez szans. Tym bardziej że choć teoretycznie każdy może wybrać, od kogo chce kupić prąd, to ceny dla 15 mln klientów wciąż zatwierdza Urząd Regulacji Energetyki. Efekt – pod względem wysokości cen energii dla gospodarstw domowych zajmujemy drugie miejsce w Europie. Doszło do tego, że wczoraj Komisja Europejska wezwała Polskę do szerszego otwarcia rynku dla konkurencji firm energetycznych.

Zawyżanie cen

W Polsce jest to trudne, bo elektroenergetyka poddana została pionowej konsolidacji w cztery państwowe grupy energetyczne – do jednego właściciela należy cały łańcuch firm, od kopalń przez producentów po sprzedawców. To sprawia, że koncerny najchętniej handlowałyby prądem między własnymi firmami, umawiając się na wysokie ceny. Traci na tym klient, do którego ostatecznie trafia prąd po zawyżonej cenie.
Tak nieprzejrzysty sposób handlu energią nie miał nic wspólnego z rynkowymi prawami wyznaczania ceny towaru. Musiał zostać zmieniony, bo poszczególne firmy działające w ramach grup kapitałowych nie były zainteresowane ograniczaniem kosztów. Ani zwiększaniem efektywności. Zatrudnienie wciąż pozostaje na niezmienionym od dawna poziomie, spadło zainteresowanie inwestycjami. W ostatnich kilku latach polskie elektrownie wybudowały zaledwie cztery nowe bloki, a powinny kilkanaście, bo średni wiek naszych siłowni zbliża się już do czterdziestu lat, a właśnie na taki czas zostały zaprojektowane.

15 proc. na giełdę

Rynek energii zaczął się zmieniać trzy lata temu, kiedy państwo naciskane przez Unię Europejską zrezygnowało z ustalania cen dla klientów biznesowych. Ci jednak cieszyli się do otrzymania pierwszego rachunku, kiedy to odkryli, że niemal z dnia na dzień prąd zdrożał o 40 proc. Dalsze podwyżki wyhamowały, znów pod naciskiem UE, kolejne zmiany w prawie energetycznym. W połowie 2010 r. wszedł w życie przepis nakazujący wytwórcom obligatoryjny handel co najmniej 15 proc. wytworzonej energii. Chodziło o to, żeby elektrownie z jednej grupy energetycznej nie umawiały się z siostrzanymi spółkami na wysoką cenę. Producenci chętnie skorzystali z tego rynkowego narzędzia i obroty na Towarowej Giełdzie Energii w 2010 r. wykazały niespotykaną nigdy wcześniej dynamikę wzrostu i wynosiły czterokrotnie więcej niż owe 15 proc. Obroty na parkiecie wyniosły łącznie blisko 82 mln MWh (ponad 20-krotnie więcej niż w 2009 r., kiedy giełdowe obligo nie obowiązywało), co stanowi 53 proc. wytworzonej energii w Polsce.
– Dzięki temu Polska może się pochwalić jedną z największych narodowych giełd w Europie pod względem wielkości zawartych transakcji – mówi Grzegorz Onichimowski, prezes TGE. W tym zakresie ustępujemy tylko takim giełdom, jak Nordpool Spot oraz Epex Spot, które są jednak wielonarodowe – pierwsza z nich skupia wszystkie kraje skandynawskie, a druga rynek niemiecki, francuski, austriacki i szwajcarski. Nordpool to zresztą europejski prymus. Zrzeszająca skandynawskie elektrownie giełda w Oslo to największy na Starym Kontynencie parkiet energetyczny. Przechodzi przez niego ponad 70 proc. energii, która trafia do konsumentów na północy Europy.
Skąd podobny sukces polskiej giełdy? Rozwojem TGE zainteresowani są sami akcjonariusze, bo spółka ma aż 17 graczy, i to najważniejszych na rynku. Dziś jej wartość w oparciu o wskaźnik cena/zysk szacuje się na poziomie ponad 310 mln zł. Podobną wartość wskazuje również Roland Berger Strategy Consultants, który wycenił, że obsługa 1 proc. polskiego rynku powinna generować 5 mln zł w wartości dla TGE.
W grudniu ubiegłego roku spółce nieoczekiwanie wyrósł jednak potężny konkurent z wielkimi ambicjami. Odkupiona od Polskiej Grupy Energetycznej Platforma Obrotu Energią Elektryczną chce wchłonąć starszą siostrę. Nie ukrywa tego Ludwik Sobolewski, szef warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych, do której należy POEE.
Problem w tym, że status POEE GPW nie jest dzisiaj do końca jasny. Wciąż nie ma jednoznacznej opinii URE, czy rynek energii GPW ma status równorzędny z giełdą towarową, czy nie. W efekcie elektrownie nie korzystają w pełni z możliwości lokowania swojego prądu na POEE GPW, ponieważ nie wiedzą, czy będzie to zaliczone jako realizacja obowiązku giełdowego. Dziś energią na TGE handlują 44 podmioty, a na GPW – 25.



Prąd pozostaje drogi

Konkurencja giełd obniża koszty ponoszone przez handlujących prądem. Według Marka Krzysteczki, dyrektora handlowego Vattenfall Energy Trading, handel na TGE jest tańszy dla większych podmiotów. – Oferuje niższe opłaty zmienne przy jednocześnie wyższych kosztach stałych za uczestnictwo. POEE GPW ma z kolei znacznie tańszy i bardziej przejrzysty system rozliczeniowy – mówi.
Sprzedawcy energii nie chcą jednak dzielić się oszczędnościami z klientami, obniżając ceny. Świadczy o tym statystyka. Jak dotąd zaledwie 10 tys. odbiorców wszystkich grup taryfowych skorzystało z ustawowego prawa wyboru sprzedawcy. To oficjalne dane regulatora rynku. Pojawiły się jednak oznaki ożywienia. Na koniec stycznia 2011 r. sprzedawcę energii zmieniło blisko 8,3 tys. odbiorców komercyjnych, co w porównaniu ze stanem na koniec grudnia 2009 r. oznacza wzrost o prawie 540 proc. Resztę, czyli zaledwie 1,7 tys., stanowią odbiorcy indywidualni.
Trudno precyzyjnie określić, kiedy wśród sprzedawców zacznie się prawdziwa walka o względy polskich rodzin. Od 2008 r. w mediach regularnie pojawiają się kolejne daty uwolnienia cen, ale jak dotąd żadna nie okazała się prawdziwa. Ostatnie dni przyniosły kolejną falę spekulacji na ten temat. Teraz mówi się, że stanie się to najwcześniej w 2012 r. Rewolucyjna zmiana nie miałaby szans na wprowadzenie przed jesiennymi wyborami, bo to na pewno wywołałoby niezadowolenie większości Polaków, którzy już teraz narzekają na astronomiczne ceny paliwa na stacjach benzynowych. Polityczna scena zgadza się w jednym. Do otwarcia konkurencji potrzebna jest jeszcze ustawowa ochrona najbiedniejszych, w których nieuniknione podwyżki cen uderzyłyby najboleśniej.
Drożyzna, którą zapewne skończy się deregulacja rynku, to nie efekt pazerności koncernów. Analiza cen w europejskich krajach pokazuje, że nie zależy ona od struktury właścicielskiej, tylko od paliwa, z jakiego energia jest produkowana. W Polsce blisko 94 proc. wytworzonego prądu pochodzi ze spalania węgla kamiennego oraz brunatnego – technologii przestarzałej i mało wydajnej. Żeby to zmienić, potrzebne są inwestycje liczone w dziesiątkach miliardów złotych. Zamiana wysłużonych bloków węglowych nie jest jednak taka prosta, utrudnia ją UE. Polityka klimatyczna dla Starego Kontynentu przeforsowana przede wszystkim przez Francję sprawia, że budowa i eksploatacja elektrowni napędzanych węglem staje się coraz mniej opłacalna, bo od 2013 r. obłożona zostanie obowiązkiem wykupu praw do emisji dwutlenku węgla.
Klienci biznesowi dostają ofertę szytą na miarę. Elastyczne rozliczenia, stałe ceny
Czy mamy już do czynienia z konkurencją na rynku sprzedawców energii dla firm?
Dariusz Lubera, prezes Tauron Polska Energia: Konkurencja w większości obszarów, z wyjątkiem klientów indywidualnych, jest już faktem. Najwięksi klienci już od 1998 r. mogą zmieniać sprzedawcę. Od dawna organizują też przetargi na zakup energii. Od uwolnienia cen w pozostałych segmentach biznesowych minęły już trzy lata i zdecydowanie widoczna jest konkurencja także w przypadku małych i średnich firm. Promocje proponuje już większość grup energetycznych w Polsce. Co więcej, mówimy nie tylko o ofercie dedykowanej kupcom z terenu, na którym firma prowadzi działalność dystrybucyjną, ale także na obszarze konkurencji. A to z pewnością dopiero początek walki o klienta końcowego.
Kiedy firmy zaczną walczyć o odbiorców indywidualnych?
- Po uwolnieniu tego segmentu przez regulatora. Powstanie wówczas w pełni konkurencyjny rynek. Warto podkreślić specyfikę tej branży – energia to produkt niezbędny każdemu, zatem utrata klienta oznacza, że inna grupa energetyczna tego klienta zyskuje.
Czy odbiorcy mają świadomość, że na zmianie sprzedawcy mogą zaoszczędzić?
- Tak. O wartości oferty handlowej stanowi możliwość indywidualnego jej dopasowania do potrzeb i oczekiwań klientów, tzw. oferty szyte na miarę. Doradcy proponują klientom biznesowym m.in.: usługę bilansowania handlowego, gwarancję stałej ceny, elastyczność w kwestiach oczekiwanych okresów rozliczeniowych, różne warianty oferty handlowej, a także optymalizację kosztu zakupu.