Im bliżej jesiennych wyborów, tym więcej propozycji ulg pojawia się w politycznym obiegu. Tymczasem eksperci biją na alarm – nasz system podatkowy zawiera przywileje warte rocznie aż 65,9 mld zł.
Zaczyna się przedwyborczy festiwal ulg i preferencji dla wybranych. W psuciu podatków politycy nie mają sobie równych. I tym razem zapewne nie zawiodą.
Ugrupowanie Polska Jest Najważniejsza, które w swym programie słusznie głosi konieczność likwidacji licznych ulg, zaproponowało właśnie jak gdyby nigdy nic zwolnienie z podatku od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki, osób mających w bankach lokaty rzędu 12 tys. zł. Zwolnienie obowiązywałoby, gdyby odsetki w ciągu miesiąca nie przekroczyły 50 zł. Oczywiście takie rozwiązanie natychmiast pozwoliłoby Polakom na popis inwencji, jak przechytrzyć fiskusa. Np. jedna osoba zakładałaby liczne lokaty o odpowiedniej wartości albo robiłaby to przez osoby podstawione. Zapewne same banki zaproponowałyby jakieś rozwiązanie. W końcu poradziły sobie z podatkiem Belki, dałyby więc radę i tym razem.
Pomysł PJN to tylko przykład propozycji ulg, które padły w ostatnich dniach. Weźmy choćby głośne ostatnio zmiany w emeryturach. Rząd zamierza wprowadzić indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego (IKZE), w których będzie można odliczyć od podstawy opodatkowania odpowiednio: 2 proc. (w latach 2012 – 2014), 3 proc. (w latach 2015 – 2016) i 4 proc. od 2017 r. Ma to osłodzić gorzki odbiór zmian dotyczących OFE i zachęcić do dodatkowego oszczędzania na emeryturę. Tyle że w już istniejących IKE są ulgi, a mało kto z nich korzysta. Tworzy się więc kolejną ulgę bez gwarancji, że przyniesie pożądany skutek. Z kolei minister zdrowia Ewa Kopacz lansuje projekt ustawy, który wprowadza dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne (jest już w konsultacjach społecznych). Czy można sobie wyobrazić coś takiego bez ulgi? Według pani minister – nie. Dlatego przewiduje ulgę podatkową dla wykupujących taką polisę.
Trzeba się pogodzić z tym, że im bliżej jesiennych wyborów parlamentarnych, tym więcej propozycji ulg podatkowych pojawi się w politycznym obiegu. To już tradycja. Gwoździem kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego były większe ulgi studenckie na przejazdy koleją. Z kolei w 2007 r. w przedwyborczym amoku posłowie wręcz licytowali się wysokością tej prorodzinnej. W efekcie korzystają z niej przede wszystkim ludzie zamożni, którzy mają co odliczać. A ponieważ są zamożni, więc jej nie potrzebują.
Tymczasem ulgokracja ma się dobrze, choć eksperci od dawna biją na alarm. Ministerstwo Finansów i Bank Światowy policzyły, że polski system podatkowy zawiera 473 ulgi i przywileje warte rocznie aż 65,9 mld zł. Najkosztowniejsza jest obniżona stawka VAT na usługi w budownictwie mieszkaniowym – 8,9 mld zł. Ulga prorodzinna to 6 mld zł, wspólne opodatkowanie małżonków – 2,7 mld zł, ulga na internet – 400 mln zł. Są kosztowne, ale i nieskuteczne. Np. ulga na internet jest tak mała, że nie ma wpływu na to, czy ktoś podłączy komputer do sieci. A więc po co ona? Ulgi są też okazją do nadużyć, jak to miało miejsce w przypadku aut z kratką. Z przepisu dającego zwolnienie z VAT korzystali właściciele limuzyn. Przykłady można mnożyć.
W tym miejscu trzeba jednak zaznaczyć, że w Polsce ulgi pomagają przedsiębiorcom uginającym się pod ciężarem różnych świadczeń. Zlikwidowanie części z nich wiązałoby się tylko ze zwiększeniem obciążeń. Dlatego, jeśli rząd zdecyduje się na taki ruch, w zamian powinien zaproponować niższe podstawowe stawki i prostszy system podatkowy. Jeśli to w ogóle możliwe, to najwcześniej po wyborach.