Kilka lat temu Las Vegas wymogło na amerykańskim rządzie wprowadzenie zakazu hazardu w internecie. Teraz lobbuje za uchyleniem prawa, bo bez sieci wkrótce upadnie.
Kilka lat temu Las Vegas wymogło na amerykańskim rządzie wprowadzenie zakazu hazardu w internecie. Teraz lobbuje za uchyleniem prawa, bo bez sieci wkrótce upadnie.
Sto lat po uzyskaniu praw miejskich Las Vegas zmaga się z największym kryzysem w historii. Legendarnemu miastu hazardu nie zagrozili tym razem ani obrońcy moralności, ani podatki, ani mafia, ani nawet kryzys. Interes psuje 2,5 tysiąca e-kasyn. Na nic zdało się uchwalone w 2006 r. w Stanach Zjednoczonych prawo zakazujące hazardu online, ten ma się z roku na rok coraz lepiej. Skoro więc nie można wygrać z wrogiem, tradycyjne kasyna postanowiły się do niego przyłączyć. Zaczynają ekspansję w sieci i same teraz lobbują za legalizacją e-pokera, e-ruletki czy e-brydża.
Do wolty skłoniły je pieniądze e-graczy. Według raportu branżowej organizacji American Gaming Association zyski internetowych kasyn i bukmacherów na świecie wyniosły w 2001 r. blisko miliard dolarów, w 2006 r. 9 mld dol., a w 2008 r. wzrosły aż do 12 mld. Prognozy przychodów za ten rok kształtują się na poziomie 15 – 18 mld dol.
Choć pierwsze portale z e-hazardem liczą sobie przeszło dekadę, boom zaczął się dopiero sześć lat temu. Wszystko dzięki sukcesowi Chrisa Moneymakera, amerykańskiego księgowego, który monotonię pracy urozmaicał sobie od czasu do czasu hazardem w sieci (twierdzi, że po prostu musiał, bo predestynowało go do tego nazwisko). Kiedy w 2003 r. postawił 39 dol., grając w wirtualnego pokera, okazało się, że wziął udział w eliminacjach do odbywającego się w realu turnieju World Series of Poker Main Event. Moneymaker został pierwszym w historii graczem, który zakwalifikował się z internetu (reszta dostaje się dzięki wygranym w mniejszych turniejach lub po zapłaceniu 10 tys. dol. wpisowego dodawanego do puli nagród). Nagle okazało się, że wirtualny hazard może przynosić graczom równie atrakcyjne wygrane jak ten z kasyn.
Szczególną popularność zaczął zdobywać e-poker. Tradycyjnie kojarzony z szulerniami i ogromnymi pieniędzmi wymaga wiedzy i umiejętności. – Matematyka, logika – to w nim się liczy – tłumaczy Paweł Abramczuk, prezes Polskiej Federacji Pokera Sportowego. Nic dziwnego, że studenci matematyki i innych ścisłych kierunków zaczęli pasjonować się grą, a właściwie pasjami grywać w powszechnie dostępny e-poker. Według szacunków naukowców ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu w Connecticut dziś internetowy hazard regularnie uprawia nawet co czwarty amerykański student. Tak jak choćby Joe Cada, ubiegłoroczny zwycięzca World Series of Poker, który już jako nastolatek utrzymywał się z gry. Gdy tylko skończył 21 lat i mógł legalnie wejść do kasyna (młodszych się w USA nie wpuszcza), zapisał się na turniej. Pokonał grających od lat profesjonalistów i zarobił 8,5 mln dolarów.
Moneymaker i Cada swoją karierę zaczynali od największego dziś na świecie portalu PokerStars.com. Serwis wystartował 11 września 2001 r. Z oczywistych względów tego wydarzenia nie odnotowały nawet najmniejsze serwisy informacyjne. Początkowo serwery działały na Kostaryce, a portal należał do firmy Rational Enterprises. Szybko jednak przeniósł się na przyjazną tego typu rozrywkom wyspę Man (Morze Irlandzkie). I rozpoczął światową ekspansję: w 2010 r. czysty zysk serwisu ma wynieść co najmniej 1,4 mld dol., co daje oszałamiającą sumę 1,34 mln dziennie. Każdego dnia przy e-stolikach PokerStars zasiada średnio po 300 tys. graczy z całego świata.
Sukces PokerStars.com pociągnął za sobą powstanie kolejnych podobnych serwisów: PokerParty.com czy FullTiltPoker.com. A to i tak tylko kropla w morzu e-hazardu. Bo obok pokera jeden po drugim wyrastały wirtualne kasyna z e-ruletkami, e-brydżem czy e-zakładami.
W Stanach Zjednoczonych hazard w sieci – przynajmniej teoretycznie – jest nielegalny jeszcze od czasów sprzed ery internetu, odkąd obowiązuje uchwalona przed 45 laty ustawa Wire Act. Jednak przez lata zakaz nie był egzekwowany. Dopiero silny lobbing legalnego przemysłu hazardowego skłonił władze USA do działania. W 2006 r. policja aresztowała w Nowym Jorku Petera Dicksa, obywatela Wielkiej Brytanii i honorowego prezesa Sportingbetu (koncernu oferującego kilkanaście portali e-hazardowych). Dwa miesiące wcześniej w Teksasie został zatrzymany David Carruthers, prezes BetOnSports. Biznesmenom postawiono najcięższe zarzuty, m.in. o gangsterstwo, pranie pieniędzy i przestępstwa podatkowe.
Oficjalnie rząd USA zaczął walkę z e-hazardem w imię moralności i zwalczania nielegalnych przepływów pieniędzy. Rzeczywistym powodem delegalizacji były jednak naciski wielkich sieci kasyn, takich jak Harrah Entertainment, MGM Resort czy Wynn Resort, które traciły na ucieczce klientów do sieci. W takiej atmosferze uchwalono pod koniec 2006 r. Unlawful Internet Gambling Enforcement Act.
Na początku nowe prawo zabraniające bankom oraz firmom wydającymi karty kredytowe przeprowadzania transakcji z internetowymi jaskiniami hazardu zadziałało. Kilka większych serwisów, jak PokerParty czy ParadisePoker, zwinęło interesy w USA, kilku innym poważnie spadły wyceny akcji. Ale e-kasyna szybko nauczyły się obchodzić restrykcyjne prawo. Wystarczyło wygrane wysyłać nie przelewami, tylko jednorazowymi kartami kredytowymi, a opłaty pobierać z kont założonych przez graczy za granicą.
Hazardowe portale powstawały więc dalej jeden za drugim – wszystkie zarejestrowane w rajach podatkowych: na wyspie Man czy Kahnawake (rezerwat indiański w Kanadzie) oraz Malcie. Najwięcej, bo blisko tysiąc, e-kasyn zainstalowało się w ostatnich trzech latach na wyspach Antigua i Barbuda, niewiele mniej działa pod jurysdykcją Kostaryki.
Okazało się, że wyjęcie spod prawa zupełnie nie przeszkadza ani kasynom, ani grającym. Miliardy dolarów wciąż trafiają z portfeli Amerykanów na wirtualne stoły do ruletki, pokera i black jacka, czyniąc USA największym na świecie rynkiem internetowego hazardu. Nikomu nie przeszkadza też zakaz reklamowania – portale ogłaszają się w magazynach, stacjach radiowych czy telewizjach kablowych. Metoda na obejście zakazu jest prosta: serwisy promują witryny, gdzie gra się bez pieniędzy, ale z których bardzo łatwo trafić na strony z zakładami pieniężnymi. E-kasyna zawierają nawet duże kontrakty reklamowe z aktorami, prezenterami i sportowcami, którzy są ambasadorami serwisów, np. Boris Becker jest twarzą PokerStars.com.
Efekt: pokerowe stoły w klasycznych kasynach w ciągu ostatnich trzech lat zaczęły świecić pustkami. Już dostarczają im ledwie mniej niż 2 proc. wszystkich przychodów. Do tego w kasyna i salony bingo boleśnie uderzył zakaz palenia, a recesja zniechęciła ludzi do długich podróży. Wszystko działa na korzyść e-kasyn. Warwick Bartlett, dyrektor naczelny Global Betting and Gaming Consultants, uważa, że obserwujemy dopiero początki internetowego hazardu. – Ekspansja szerokopasmowego dostępu do internetu, nowe technologie, m.in. telefony komórkowe czy tablety, jeszcze bardziej poszerzą jego zasięg. W ciągu najbliższych trzech lat rynek wzrośnie na poziomie dwucyfrowym – prognozuje. Według H2 Gambling Capital legalizacja e-hazardu wpłynęłaby na wzrost wartości rynku w samych Stanach Zjednoczonych do 24 miliardów dolarów rocznie.
Cyfry robią takie wrażenie, że najwięksi wrogowie e-gier właśnie zaczęli przechodzić na ciemną stronę mocy. Grupa kasyn Harrah’s zawarła umowę o wspólnym przedsięwzięciu z notowanym na brytyjskich giełdach holdingiem 888, który ma dostarczyć oprogramowanie na stworzenie nowego megakonsorcjum internetowego hazardu. Wspólnie stworzyli już online’owy poker-room, choć na razie skierowany tylko do graczy spoza Stanów Zjednoczonych.
Nie ukrywają jednak, że celem jest rynek amerykański. Równolegle Harrah's, które kilka lat temu najgłośniej lobbowało przeciwko e-hazardowi, wynajęło znaną firmę lobbingową Capitol Counsel, by postarała się o złagodzenie przepisów finansowych dotyczących gier za pieniądze w internecie. Tylko w tym roku wydała na ten cel milion dolarów. Patrząc na rozwój rynku e-hazardu, to skromna inwestycja w stosunku do potencjalnych zysków.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama