Prezes jest na wylocie. Taka wieść obiegła siedzibę PLL LOT. Stało się to po tym, jak szef narodowego przewoźnika Sebastian Mikosz poprosił dział techniczny firmy o dostarczenie do jego gabinetu pustych kartonowych pudeł.
– To nieporozumienie. Prezes tylko zabiera do domu dokumenty i analizy potrzebne mu do napisania książki o zarządzaniu spółką Skarbu Państwa – tłumaczy jeden z bliskich współpracowników Mikosza.
Personalne trzęsienie ziemi w Locie wydaje się jednak nieuniknione. W najbliższy piątek zbierze się rada nadzorcza spółki, która ma zdecydować o zmianach w zarządzie. Według nieoficjalnych informacji Ministerstwo Skarbu Państwa chce odwołania jego dwóch członków. Na czarnej liście resortu znaleźć się miał prezes Sebastian Mikosz oraz Andrzej Oślizło, który odpowiada za sprawy finansowo-ekonomiczne.
Wczoraj resort skarbu odmówił komentarza. Nieuchwytni byli Sebastian Mikosz oraz Jacek Krawczyk, szef rady nadzorczej LOT-u.
Spekulacje o zmianach w zarządzie przewoźnika trwają od kilku tygodni.
Urzędnicy resortu skarbu w nieoficjalnych rozmowach nie ukrywają, że są niezadowoleni z tempa restrukturyzacji spółki. Prezes Mikosz zwolnił 400 pracowników z 2,4 tys. zatrudnionych. Nie potrafi jednak zrealizować narzuconego przez resort skarbu programu redukcji majątku – zbędnego z punktu widzenia podstawowej działalności linii lotniczej. Chodzi o sprzedaż udziałów w spółkach, takich jak Petrolot czy Casinos Poland.
Wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik, krytykuje Mikosza za to, że spółka koncentruje się na siatce międzynarodowej, a nie rozwija połączeń z portów regionalnych. Z kolei niezrealizowanie projektu LOT bus, zakładającego uruchomienie co najmniej kilkunastu nowych połączeń z portów regionalnych i likwidacja linii Kraków – Chicago doprowadziło do otwartego konfliktu Mikosza z Janem Pamułą, szefem Związku Regionalnych Portów Lotniczych.
Osobista niechęć Pamuły może mieć wpływ na decyzję rady nadzorczej LOT-u, bo był on na początku lat 90. posłem Kongresu Liberalno-Demokratycznego i ma silne wpływy wśród polityków PO.
Gromy na głowę Sebastiana Mikosza sypią się także za sposób, w jaki przygotowuje zakup 20 nowych samolotów krótkodystansowych, które w przyszłym roku mają wyruszyć na trasy. Zdobywca wartego 400 mln dol. kontraktu nie zostanie wyłoniony w przetargu, a w drodze negocjacji z producentami maszyn.
O zamówienie rywalizują dwie firmy: kanadyjski Bombardier i włoski ATR. „DGP” dotarł do projektu siatki połączeń, jaki LOT wysłał do obu firm, by na jego podstawie producenci samolotów skalkulowali koszty eksploatacji proponowanych maszyn. Z materiału wynika, że przewoźnik zakupionymi samolotami chce obsługiwać m.in. trasę z Krakowa do Moskwy czy z Gdańska do Paryża. Projekt siatki połączeń sprowokował w branży lotniczej spekulacje o tym, że w postępowaniu zarząd LOT-u sprzyja wyborowi maszyn Bombardiera. Bowiem na długich trasach wykorzystanie samolotów Q400 jest bardziej opłacalne niż konkurencyjnego ATR.
– Te maszyny nie nadają sie na tak długie trasy. Kto z pasażerów chciałby spędzić kilka godzin na pokładzie turbośmigłowego samolotu, który oferuje dużo mniejszy komfort niż odrzutowce – mówi ekspert rynku lotniczego Ryszard Jaxa Małachowski, były wiceprezes Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Awanturę związaną z zakupem nowych maszyn wykorzystać próbuje Wojciech Bańkowski, oponent Mikosza w zarządzie LOT-u, typowany na jego następcę. Bańkowski jest prezesem Towarzystwa Finansowego Silesia, które w ubiegłym roku odkupiło od syndyka SwissAir ponad 25 proc. pakiet akcji LOT.
Niewykluczone jednak, że Bańkowski nie zrealizuje swoich zamierzeń. – Możliwe, że rada odwoła tylko Andrzeja Oślizłę – mówi jeden z menedżerów LOT-u. Dymisja człowieka uważanego za prawą rękę Sebastiana Mikosza ma być dla prezesa ostatnim ostrzeżeniem.